Wozinski: Najgorsze narkotyki to zakazane narkotyki!

REKLAMA

Przyczyna, dla której polityczny mainstream pragnie wciąż uganiać się za ludźmi zażywającymi lub handlującymi kokainą, marihuaną czy też amfetaminą, jest prosta. Do walki z narkotykowym „złem” potrzebne są przecież niezliczone etaty. Policja tworzy coraz większe wydziały antynarkotykowe, prawnicy mają coraz więcej spraw związanych z łamaniem „narkotykowych” przepisów, a w pracy wspomaga ich coraz więcej specjalistów w zakresie medycyny i psychologii, którzy rozwiązują problemy wywoływane przez siebie samych.

Nie zawsze jednak mieliśmy do czynienia z taką paranoją. W wydanej niedawno książce pt. „Libertarianism Today” Jacob H. Huebert przedstawia fakty, które mogą wydać się nam dziś zdumiewające.

REKLAMA

Przed I wojną światową w USA heroinę mogła kupić w aptece nawet dziewięcioletnia dziewczynka. Substancja ta była wówczas stosowana jako składnik syropów na bóle gardła lub kaszel. Z kolei kokaina była w latach 1886-1900 oficjalnym składnikiem coca-coli. Wykorzystywano ją też np. jako składnik leku uśmierzającego ból zębów (podawano go nawet ząbkującym niemowlakom). Większość ze znanych dziś narkotyków oraz środków odurzających była dostępna w amerykańskich aptekach całkowicie bez recepty aż do momentu uchwalenia w 1914 roku Harrison Narcotics Tax Act, który stworzył system pozwoleń na sprzedaż oraz zawęził ją do celów wyłącznie medycznych. Czy jednak przed jego uchwaleniem całe Stany Zjednoczone były nieustannie „naćpane”? Wręcz przeciwnie. Ustawa z 1914 roku została uchwalona głównie w celu osiągnięcia przez rząd dodatkowych korzyści z regulacji rynku oraz stanowiła efekt tzw. ery postępowej w polityce USA, która charakteryzowała się narzucaniem społeczeństwu całego mnóstwa zabobonnych przepisów (wcześniej progresywiści doprowadzili m.in. do prohibicji).

Zakaz sprzedawania narkotyków oraz ograniczenie korzystania z nich stały się przekleństwem Ameryki Południowej. Świetnie prosperujący jeszcze na początku XX wieku kontynent stał się na kolejne stulecie jedną wielką plantacją narkotyków dla zamożnego społeczeństwa Stanów Zjednoczonych. Mieszkańcy Kolumbii, Meksyku, Brazylii czy też Gwatemali z dnia na dzień przestawili się na produkcję towaru, za który Amerykanie byli gotowi płacić spore sumy pieniędzy. Z całą pewnością można dziś powiedzieć, że narkotykowa prohibicja w USA przełożyła się na oddanie ludów Ameryki Łacińskiej w ręce narkotykowych mafii. Stan ten jest podtrzymywany do dziś.

Jak twierdzi specjalista od spraw Ameryki Południowej Álvaro Vargas Llosa: „Chociaż kilka amerykańskich stanów zezwala na posiadanie marihuany do celów medycznych, a posiadanie jej do osobistej konsumpcji nie jest już w USA surowo karane, polityka Waszyngtonu w sprawie narkotyków w Ameryce Łacińskiej nie zmieniła się ani trochę”. Szefowie lokalnych mafii są nadal silni – głównie wskutek bezsensownego zakazu, który narzucono Amerykanom. Mimo wielokrotnych apeli prezydentów Brazylii, Meksyku i Kolumbii oraz latynoskich intelektualistów o zmianę politycznego kursu wobec handlarzy narkotyków, kolejni prezydenci USA opowiadają się nieustannie za polityką zwiększającą wpływy szefów narkotykowych gangów.

W Polsce zamknięcie sklepów z dopalaczami przyniosło jedynie zwiększenie popytu na tradycyjne narkotyki, a w mediach znów nieco częściej mówi się o wykrytych przez policję plantacjach (spory udział mają tu ponoć Wietnamczycy). Ceny nie poszybowały aż tak dramatycznie, gdyż otwarte granice z krajami Unii ułatwiają nieco dostęp do rynków innych krajów, np. Czech, gdzie od 2010 każdy obywatel może mieć przy sobie skromne ilości heroiny, kokainy, metaamfetaminy, marihuany, ekstazy oraz tabletek LSD (dane z drugiej połowy 2011 roku – dop. nczas.com). Dla wielu komentatorów politycznych czeskie przepisy są jednak wyrazem przeklętego „liberalizmu” oraz ślepym naśladownictwem zeświecczonej Holandii. Większość osób nie zdaje sobie tymczasem sprawy z tego, że w Holandii, w której narkotyki „miękkie” są legalne, ich spożycie jest o wiele mniejsze w przeliczeniu na jednego mieszkańca niż w USA, gdzie wciąż są zakazane. Na dodatek pomija się fakt, iż popyt na narkotyki w Holandii jest wyższy z racji nieustannej „turystyki” narkotykowej z innych państw europejskich, np. z Anglii i Niemiec.

Zakazany owoc, który sporo kosztuje oraz który można nabyć najczęściej jedynie poprzez kontakt ze środowiskiem przestępczym, nabiera dodatkowego „smaczku”. Marihuana jest rośliną na tyle prostą w uprawie, że zalegalizowanie jej obniżyłoby cenę „trawki” do poziomu herbaty miętowej. A narkotyk tańszy niż piwo i dostępny na każdym kroku traci cały swój appeal…

(źródło: NCZ! 2011; publikujemy w ramach cyklu tekstów archiwalnych, które nie poddały się upływowi czasu i prezentują ostre, często kontrowersyjne lub po prostu ciekawe poglądy autorów tygodnika)

REKLAMA