Białoruś: Czy grób „Kotwicza” zaleje łajno?

REKLAMA

Białoruś: Czy grób „Kotwicza” zaleje łajno?

Marek A. Koprowski

REKLAMA

Jeżeli działania kołchozu w Bolciszkach koło Radunia i Lidy na terenie obecnej Białorusi nie zostaną zatrzymane przez władze, to na Cmentarzu Wojennym AK w Surkontach powstaną obory. Wprawdzie może nie na samych grobach żołnierzy, a 30 metrów od nich, ale różnica będzie niewielka. Rzecz – jak kwitują miejscowi Polacy – wróci do czasów sowieckich, bo wtedy na mogile akowców pasły się krowy.

Cmentarzyk w Surkontach powstał w 1993 roku trochę na wariackich papierach dzięki zabiegom grupy towarzyszy broni poległych akowców. Ogromne zasługi wniósł tu śp. Stanisław Karolkiewicz, dowódca kompanii w 77. Pułku Piechoty i uczestnik operacji „Ostra Brama”. Pracując w Zjednoczonych Zakładach Gospodarczych, bazie ekonomicznej Stowarzyszenia „Pax”, utworzył Fundację Ochrony Zabytków, która, gdy zaistniały możliwości, podjęła się m.in. działań na rzecz upamiętnienia grobów polskich partyzantów na Wschodzie, a zwłaszcza w Nowogródku i właśnie w Surkontach. Działalność ta była negatywnie oceniana przez białoruską opozycję. Jeden z jej liderów, Oleg Trusow, poseł do parlamentu białoruskiego, w rozmowie z ówczesnym przewodniczącym Związku Polaków na Białorusi Tadeuszem Gawinem oświadczył bez ogródek: „Akowcy grasują w mundurach i z szablami po Grodzieńszczyźnie i stawiają pomniki bandytom takim jak oni sami”. Antyakowska kampania toczyła się też w wielu gazetach, a także wydawnictwach. Cmentarzyk w Surkontach jednak powstał i stał się żelaznym punktem wszystkich wycieczek i pielgrzymek Polaków po Ziemi Nowogródzkiej, choć dojechać do niego nie było łatwo, bo leżał na uboczu, wśród pastwisk obok zapadającej się w ziemię i wymierającej wsi Surkonty, zamieszkanej przez samych Polaków.

Ostatnia bitwa „Kotwicza”

Najstarsi z nich byli świadkami bitwy stoczonej w jej opłotkach przez oddział „Kotwicza”, czyli ppłk. Macieja Kalenkiewicza, z siłami NKWD. Po operacji „Ostra Brama” nie dał się Sowietom wziąć do niewoli i z kadrowym oddziałem postanowił pozostać na ich tyłach, czekając na rozwój sytuacji. NKWD zaciskało wokół niego pętlę. Gdy przez kilka dni kwaterował w Surkontach, nagle, o drugiej po południu, został zaatakowany przez batalion NKWD. Pora ataku świadczy, że był on organizowany pospiesznie na skutek donosu informatora. W takich sytuacjach NKWD zawsze bowiem atakowało o świcie z zaskoczenia. Atakując w porze obiadu, poniosło ciężkie straty, wynoszące 68 zabitych. Część oddziału „Kotwicza” pod dowództwem kpt. Bustromiaka wycofała się przez bagna z tyłu wsi, dziś już osuszone. „Kotwicz” chciał wytrzymać do wieczora i wycofać się z rannymi. Słusznie bowiem ocenił, że zostawiając ich w wiosce, wyda ich na pastwę morderców z NKWD. Nie zdążył jednak tego uczynić, bo podczas kolejnego ataku NKWD poległ. Zginęła też, walcząc do końca, reszta jego oddziału. Ci, którzy zostali ranni, byli następnie dobijani przez NKWD. W sumie poległo 36 oficerów i żołnierzy z oddziału „Kotwicza”. Miejscowa ludność chciała ich pochować na cmentarzu parafialnym w zamieszkanej przez ludność litewską pobliskiej Pielasie, ale tamtejszy ksiądz, Litwin, odmówił. Zgodził się jednak odprawić egzekwie przy mogile. Zbiorowy grób został wykopany przy cmentarzyku powstańców styczniowych. „Kotwicz” i „Orwid” spoczęli w trumnach, pozostali wprost w ziemi. Miejscowa ludność doskonale zapamiętała położenie cmentarza, dzięki czemu, mimo iż nie różnił się od sąsiedniego ugoru, był łatwy do zlokalizowania. Gdy go budowano, wdowa po ppłk. „Kotwiczu”, Irena Kalenkiewicz, rozważała możliwość podjęcia starań o ekshumację szczątków męża i przewiezienia ich do kraju. Ostatecznie jednak uznała, że dowódca powinien spoczywać wśród żołnierzy.

Obrzydliwa decyzja

Decyzja o budowie obory przy cmentarzyku w Surkontach, nawet jeżeli nie ma podtekstu politycznego, czego oczywiście nie można wykluczyć, jest obrzydliwa. Świadczy to o braku kultury i szacunku, a nawet o pogardzie dla spoczywających na nim akowców. Wątpliwe jest, by przy obecnym stanie stosunków polsko-białoruskich została uchylona. Żołnierze AK wciąż mają na Białorusi status „bandytów” i nie należy im się żadna chwała i cześć.
Wydaje się, że obecnie władze polskie mają dwa wyjścia. Protestować i domagać się od Mińska, by zmusił kołchoz do rezygnacji z budowy obory. Wyjściem drugim jest ekshumacja szczątków poległych i przeniesienie ich na kwaterę wojskową cmentarza polskiego w Lidzie. Gdyby zaś to było niemożliwe, przewiezienie szczątków żołnierzy do kraju.
To drugie rozwiązanie wydaje się racjonalniejsze. Znając białoruskie realia, można założyć niemal stuprocentową pewność, że kołchoz pod Surkontami będzie się rozpychał i za parę lat cmentarzyk znajdzie się na kołchozowym placu między oborą a winiarnią, a z tyłu będzie miał zbiorniki fermentacyjne z gnojówką. Kołchoz nikogo nie będzie musiał pytać, żeby zrealizować te inwestycje. Cmentarzyk leży, w świetle białoruskiego prawa, na jego terenie i stanowi – co jest w sprawie najśmieszniejsze – jego własność. Nie jest zarejestrowany jako miejsce pamięci narodowej. „Bandytom” z AK takie się przecież na Białorusi nie należy. Sprawa jest przykra, ale coś z nią trzeba zrobić. Żołnierze „Kotwicza” i on sam na to zasługują.

REKLAMA