Michalkiewicz: Męczeństwo Jana Rokity

REKLAMA

„Ratunku, biją mnie Niemcy!” Któż z nas nie pamięta tego dramatycznego wołania, jakie w lutym 2009 roku rozległo się z głębi samolotu Lufthansy mającego odlatywać z Monachium do Krakowa? To wołał poseł Jan Rokita, mężnie stając w obronie swego płaszcza, któremu niemiecka obsługa nie okazała uszanowania należnego płaszczowi… no, może nie od razu Konrada – ale prawie że Konrada, chociaż może i szkoda, że nie Konrada – oczywiście Kornatowskiego. Inna sprawa, że obsługa samolotu najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, z jaką narodową relikwią („tu pod tą gruszką drzemał Kościuszko”) ma do czynienia, bo w przeciwnym razie…

Tak czy owak Niemcy chcieli od posła Rokity 8 tysięcy euro pod pozorem zwyczajowej kaucji. Ale trafiła kosa na kamień. Skąd u prostego posła 8 tysięcy euro?! Gdyby to chociaż był europoseł, to co innego. Słychać, że wielu z nich już dorobiło się milionów, między innymi zapobiegliwa pani Joanna Senyszyn, co to wyrzucała mi „żebractwo”. Widać, że na służbie można dorobić się znacznie szybciej i lepiej, bez względu na to, komu toto służy.

REKLAMA

Wracając tedy do prostego posła Rokity: nawet gdyby te 8 tys. euro skądś miał, to jużci, na pewno w podskokach oddałby je Niemcom. Na szczęście konsul Rzeczypospolitej w Monachium znalazł się na poziomie i za posła poręczył, więc można powiedzieć, że ta faza męczeństwa skończyła się wesołym oberkiem. To znaczy: na razie, bo nierychliwy niemiecki Gericht wymierzył mu grzywnę w wysokości 3 tys. euro, a ponieważ poseł Rokita nie zapłacił, wydany został za nim list gończy – na szczęście tylko na terenie Niemiec. Ale po co poseł Rokita miałby jeździć do Niemiec? Wprawdzie jeszcze w czasach okupacji Niem… – to znaczy pardon: jacy tam znowu Niemcy, nie żadni „Niemcy”, tylko oczywiście źli „naziści” nawoływali: „jedźcie z nami do Niemiec!”, ale BiP AK odpowiadało na to: „jedźcie sami do Niemiec!”.

Teraz oczywiście żadnych złych „nazistów” już nie ma, chyba że w naszym nieszczęśliwym kraju, gdzie organizacje pozarządowe co rusz wykrywają ich pod każdym krzakiem – ale powiedzmy sobie otwarcie i szczerze: po co bez potrzeby jeździć do Niemiec? Tak, jakby już nie było dokąd jeździć, a przecież niezależnie od tego wiadomo, że w domu jest najlepiej. To znaczy byłoby, gdyby nie mógł pojawić się tam komornik. Niestety nie tylko może, ale w dodatku ta możliwość z miesiąca na miesiąc staje się coraz bliższa, coraz realniejsza – a to może obrzydzić przebywanie w domu nawet zapamiętałemu domatorowi. Cóż dopiero, gdy w przypadku Jana Rokity ta możliwość właśnie się zmaterializowała? Co prawda komornik zajął mu był tylko wynagrodzenie, sprzętów domowych nie opieczętował, ale wszystko jedno – człowiek poddany egzekucji komorniczej tak czy owak czuje się zgwałcony. Toteż nic dziwnego, że i Jan Rokita w słonecznej Italii zachodzi w głowę, czy w ogóle wracać do naszego nieszczęśliwego kraju, gdzie zaraz musiałby dać nura w „szarą strefę”, czy może opuścić go na zawsze.

Z jednej strony to nic dziwnego, ale kiedy przypomnimy sobie Jana Rokitę z czasów dobrego fartu, kiedy to przy pani premier Suchockiej, jako pełnokrwisty szef Urzędu Rady Ministrów, łajał biskupów, że słabo, a prawdę mówiąc – całkiem źle się uwijają w roli naganiaczy do płacenia podatków, to jednak nie dziwić się niepodobna. Czy to bowiem aby nie poseł Rokita odgrażał się, że „zlikwiduje szarą strefę”, która dzisiaj jawi mu się jako asylum? „Nie znałeś litości panie i my nie znajmy litości” – chociaż oczywiście wypada zwrócić uwagę, że wizyta komornika zbiegła się w czasie z usunięciem Jana Rokity z Platformy Obywatelskiej pod pozorem niepłacenia składek.

Może i rzeczywiście nie płacił, ale zbieżność w czasie tych dwóch wydarzeń do złudzenia przypomina casus księdza Natanka. Kiedy tylko został zasuspendowany przez JEm. Stanisława Dziwisza, zaraz straż pożarna dopatrzyła się w pustelni w Grzechyni zagrożenia pożarowego, nadzór budowlany zauważył, że ta cała pustelnia to budowlana samowolka, a ABW – że mistyczne wzloty i proroctwa wspierane są finansowo z Norwegii, gdzie akurat swoje zrobił Andrzej Breivik. W przypadku Jana Rokity wygląda to oczywiście trochę inaczej, bo komornik pojawił się w związku z potrzebą wyegzekwowania wyroku niezawisłego sądu, który Janu Rokicie przykazał surowie, by przeprosił byłego komendanta głównego policji, a przedtem prokuratora Konrada Kornatowskiego w niezależnych mediach głównego nurtu. Koszty tych przeprosin niezawisły sąd podobnież wycenił na 90 tys. złotych, z czego wynika, że cnota pana Konrada Kornatowskiego jest na wagę złota.

Jakże zresztą inaczej, skoro pan Kornatowski pozostaje, a w każdym razie pozostawał z bliskich stosunkach trzeciego stopnia z byłym ministrem spraw wewnętrznych Januszem Kaczmarkiem, który na to stanowisko został podobno wyszukany w korcu maku przez samego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i w charakterze duszeńki nastręczony premieru Jarosławu? Promień tej łaskawości oświetlał również pana Kornatowskiego – naturalnie do czasu, gdy minister Kaczmarek został przyłapany w hotelu Marriot na spotkaniu z Ryszardem Krauze. Co tam minister spraw wewnętrznych panu Ryszardu referował – tego, ma się rozumieć, nie wiemy, ale na pewno musiały być to sprawy ogromnej wagi, skoro nie można było z nimi poczekać nawet do rana. W świetle tego wszystkiego łatwiej nam zrozumieć, dlaczego i niezawisły sąd tak wysoko ocenił cnotę pana Konrada Kornatowskiego, podczas gdy takiego na przykład posła Stefana Niesiołowskiego wycenia zaledwie na 5 tys. złotych. No, ale poseł Niesiołowski ani nie był w PZPR, ani „samego jeszcze znał Stalina”, więc ta różnica w ocenie cnoty jest jak najbardziej zrozumiała – zwłaszcza dzisiaj, kiedy cały nasz nieszczęśliwy kraj przeżywa kanonizację generała Wojciecha Jaruzelskiego na kongresie SLD, oczywiście według reguł obrzędowości świeckiej.

Takie to są zabawy, spory w one lata – więc nic dziwnego, że w niezależnych mediach nie ma miejsca na wyjaśnienie, czy podczas wizyty izraelskiego premiera Netanjahu poruszona została sprawa żydowskich rewindykacji majątkowych wobec Polski i co w tej sprawie uradzono. Bo chyba coś uradzono, nieprawdaż? „Po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy!”

REKLAMA