Tomaszewski, Pyffel: Gry strategiczne Pekinu

REKLAMA

Wizyta chińskiego premiera Li Keqianga w Indiach oraz kilkanaście dni później prezydenta Xi Jinpinga w USA to nowa dyplomatyczna ofensywa Pekinu, rozpoczęta już przez nowych liderów Państwa Środka. Nieprzypadkowo obaj chińscy liderzy wybrali się z wizytami do dwóch najważniejszych rywali Chin. O ile rywalizacja USA i Chin o przywództwo w świecie jest powszechnie znana, to relacjom Chin z Indiami nie przypisuje się już takiego znaczenia. Inna też jest pozycja Chin w stosunkach z obu mocarstwami.

Mimo kryzysu gospodarczego amerykańskiego imperium i gigantycznego zadłużenia, właśnie w Chinach, o relacjach USA z Państwem Środka nie można powiedzieć, że Chiny są partnerem dominującym. Natomiast w stosunku do Indii, unikając ostentacji, Chiny zajmują pozycję partnera silniejszego. Jednak wbrew pozorom Chiny bardzo obawiają się Indii. Nie teraz, ale w przyszłości. Indie to kraj nie tylko notujący szybki rozwój gospodarczy, ale także – w odróżnieniu od Chin – mający dynamiczny przyrost naturalny. W 2030 roku Indie staną się trzecią gospodarką świata. Jeszcze gorzej z punktu widzenia Pekinu kształtują się relacje demograficzne. W tym samym czasie Indie prawdopodobnie prześcigną Chiny pod względem liczby ludności. W połowie tego wieku stosunki z Nowym Delhi staną się już wyraźnie niekorzystne dla Pekinu. Chiny będą liczyły prawdopodobnie poniżej 1,25 mld ludzi, podczas gdy Indie przekroczą liczbę 1,7 mld mieszkańców. Dramatyzm tej prawie półmiliardowej różnicy pogłębia fakt, że Indie będą nadal miały młode społeczeństwo, podczas gdy Chiny – na skutek wielu czynników, z których polityka jednego dziecka wydaje się najważniejszym, ale nie jedynym – będą starym społeczeństwem, z dużym odsetkiem ludzi w wieku powyżej 60 lat, porównywalnym z zestarzałą Europą. Niewykluczone, że w tej sytuacji gospodarki Chin i Indii mogą stać się kompatybilne. Pękające w szwach od nadmiaru ludzi, wykształcone Indie będą mogły skierować nadwyżkę siły roboczej do cierpiących już wówczas na chroniczny niedobór takowej Chin. Niewątpliwie Chińczycy, planujący swój rozwój w bardzo długim horyzoncie czasowym, biorą to pod uwagę. Jednak rzeczą, która najbardziej w tej chwili niepokoi Pekin, są zacieśniające się relacje pomiędzy Indiami a USA. Chiny są w niekorzystnej sytuacji strategicznej. Nie mają żadnego sojusznika wśród wielkich tego świata. Nie są nim oczywiście ani USA, ani UE, ani Japonia. Nie będą sojusznikami nowe wzrastające w siłę potęgi: Brazylia i Indonezja. Jedyne, na co Chiny mogą liczyć, to bardzo chwiejne poparcie ze strony Rosji – państwa, z którym w każdej chwili mogą się skonfliktować o tereny rosyjskiego Dalekiego Wschodu. Z tego powodu wizyta premiera Li Keqianga miała charakter nie ekonomiczny (nie podpisano żadnej umowy gospodarczej), ale wybitnie strategiczny. Jej celem było polepszenie stosunków z Indiami i przeciwdziałanie tworzeniu się strategicznej koalicji antychińskiej od Indii po Japonię, sterowanej przez USA. Chińczycy zresztą również prowadzą strategię okrążania Indii. Tzw. strategia naszyjnika z pereł obejmuje budowę portów lub baz w Pakistanie, Sri Lance, Bangladeszu i na Malediwach oraz zacieśnienie współpracy z tymi krajami. Wydaje się, że pierwsza wizyta zagraniczna Li Keqianga jako premiera niczego nie zmieniła. Zaraz po jej zakończeniu szef chińskiego rządu odleciał do Pakistanu, największego wroga Indii, a premier Indii Singh udał się do najbardziej zajadłego przeciwnika Chin, czyli do Japonii. O wiele ważniejsza jest jednak wizyta prezydenta Xi Jinpinga w Stanach Zjednoczonych.

REKLAMA

Weekendowe spotkanie obu prezydentów stanowiło pewne novum. Odbyło się nie w Białym Domu, lecz na kalifornijskim ranczu, bez tradycyjnych ceremonii, od wieków tak ważnych w chińskim życiu publicznym. To dwudniowe spotkanie (rozpoczęło się w piątek 7 czerwca) miało charakter bardzo roboczy, obaj prezydenci byli widziani bez marynarek i krawatów. Celem spotkania było zapewne lepsze poznanie się obu polityków, którzy po raz pierwszy spotykają się jako prezydenci. Wydaje się, że Xi Jinping i Obama znaleźli jakąś chemię w osobistych relacjach. Xi jest osobą mniej zdystansowaną niż poprzedni chińscy liderzy, a po za tym przez pewien czas mieszkał w stanie Iowa, toteż być może było mu łatwiej niż innym chińskim liderom nawiązać kontakt z amerykańskim gospodarzem. Spotkanie zakończyło się sukcesem w sensie zapowiedzi dalszej wzajemnej komunikacji pomiędzy oboma liderami. Xi zaprosił Obamę do złożenia wizyty w Chinach, jednocześnie wyrażając wolę budowania pozytywnych relacji pomiędzy obydwoma krajami. Wiadomo też było, że charakter tej wizyty raczej wyklucza podpisanie jakichś oficjalnych porozumień, w związku z tym spotkanie – tak jak w przypadku wizyty Li Keqianga w Indiach – miało charakter gry strategicznej, w której partnerzy starają się zająć lepszą pozycję i przekonać rozmówcę do swojej koncepcji.

Tę strategiczną grę w postaci ustawienia przeciwnika obie strony rozpoczęły przed spotkaniem. Chińczycy nagle zaostrzyli kontrolę dostaw amerykańskich odpadów, które importowali z USA i używali jako źródła energii. Co prawda Chińczycy już od dwóch lat zapowiadali, że nie będą tolerowali wysyłek odpadów niebezpiecznych dla ludzkiego zdrowia i środowiska naturalnego, ale nic w tej sprawie nie robili. Parę tygodni temu niespodziewanie rozpoczęli dokładne kontrolę, odsyłając z powrotem amerykańskie kontenery, gdy znaleźli coś trefnego. Amerykanie w odpowiedzi wytoczyli jeszcze cięższe działa, oskarżając armię chińską o szpiegostwo elektroniczne i m.in. o wykradanie tajemnic technologicznych amerykańskiego supermyśliwca piątej generacji F-35 Błyskawica II czy też konstrukcji „tarczy antyrakietowej”. Xi, co było do przewidzenia, oczywiście zaprzeczył, stwierdzając, że Chiny same są przedmiotem szpiegostwa elektronicznego. W tej ostatniej kwestii chiński przywódca zapewne ma rację, ponieważ w tej dziedzinie każdy szpieguje każdego, a ostatnie rewelacje na temat szpiegostwa uprawianego przez administrację amerykańską wskazują, że mając przewagę technologiczną, inwigiluje ona za pomocą środków elektronicznych niemal cały świat, włamując się także do prywatnej korespondencji swoich obywateli. Obama nie uzyskał też sukcesów w dwóch najważniejszych dla Ameryki sprawach: Xi nie zgodził się na podwyższenie kursu juana ani też nie zmienił stanowiska Chin odnośnie proponowanej swego czasu koncepcji wspólnego zarządzania światem. Kilka lat temu, podczas konferencji w Kopenhadze, Amerykanie zaproponowali Chinom utworzenie strategicznego partnerstwa G2. Miało to być dopuszczeniem Chin do zarządzania światem w ramach istniejącego porządku światowego, w którym de facto liderem pozostałyby USA. Dla Chin, najludniejszego państwa świata, kraju o najstarszej istniejącej cywilizacji, bycie drugim to za mało. Nie oznacza to, że w innych sprawach oba państwa nie mogą osiągnąć porozumienia.

Zarówno Xi, jak i Obama zaniepokojeni są programem atomowym KRLD, obaj też planują podpisanie umowy amerykańsko-chińskiej o ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych. W tej dziedzinie oba kraje mają dużo na sumieniu. Chiny są liderem, a USA wiceliderem w emisji dwutlenku węgla, mając wspólnie ponad 40-procentowy udział w światowym wysyłaniu tego gazu do atmosfery.

Jak należy ocenić obie wizyty?

Wydaje się, że wszystkim tym trzem krajom zależy na spokoju i zapewnieniu go sobie ze strony partnerów. Indie uważają, że czas pracuje dla nich. Coraz dynamiczniej się rozwijają, coraz bardziej zmniejsza się dystans populacyjny miedzy nimi a Chinami. Zapewne podobnie myślą Chińczycy, dla których najważniejszą sprawą jest rywalizacja z USA. Dla nich też czas pracuje, ponieważ dystans pomiędzy potencjałem gospodarki chińskiej a amerykańskiej też ulega zmniejszeniu. Ameryka z kolei, ciągle jeszcze pogrążona w kryzysie, potrzebuje kilku lat spokoju, żeby dojść do siebie. Tak więc każdy potrzebuje czasu i dlatego w zasadzie nikt z tych wielkich nie jest zainteresowany wzrostem napięcia i każdy deklaruje gotowość współpracy i szacunek dla partnera. Nie znaczy to jednak, że nic się nie dzieje na politycznej szachownicy Azji Wschodniej i Południowej. Deklaracjom o poszanowaniu interesów partnera towarzyszą bardzo realne próby zepchnięcia go na gorszą pozycje strategiczną. Przykładem tego jest Birma, gdzie nieformalna koalicja amerykańsko-japońsko-indyjska dość skutecznie usuwa wpływy chińskie, wyjmując jedną perłę z antyindyjskiego naszyjnika.

REKLAMA