Wielomski: Sojusz taktyczny z Tuskiem w sprawie zniesienia finansowania partii z budżetu

REKLAMA

W niedzielę, 16 czerwca 2013 roku, wybrałem się na konferencję zorganizowaną przez Instytut Myśli Państwowej. Podczas zagajenia Roman Giertych rzucił hasło przewodnie IMP: zbieranie podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o zniesieniu finansowania partii politycznych z budżetu państwa. Z siedzącym obok mnie mec. Ludwikiem Skurzakiem wymieniliśmy nieco sceptyczne uwagi, czy idea ta – jakkolwiek sama w sobie słuszna – rzeczywiście chwyci i zmobilizuje Polaków do walki z rządzącym establishmentem, pasącym się na ich koszt i blokującym zmiany na scenie politycznej za sprawą tej ustawy.

Kilka dni później zrozumiałem, że pomysł Romana Giertycha nie został wzięty z sufitu. Media zaczęły publikować szokujące dane na temat dziesiątek i setek tysięcy złotych, które partie polityczne – z naszych pieniędzy – wydają na wina, ubrania, restauracje, dotowanie książek swoich nieomylnych prezesów itd. Akcja informacyjna ma charakter skoordynowany i chodzi w niej o odwrócenie uwagi wyborców od miernych rezultatów rządzącej Platformy Obywatelskiej. Donald Tusk natychmiast złapał wiatr w żagle i zaproponował zniesienie jakiegokolwiek finansowania partii politycznych z budżetu państwa, napotykając tutaj zjednoczony front sprzeciwu prawie całej opozycji: PiS, SLD i PSL.

REKLAMA

W sprawie tej poparcie otrzymał tylko od Solidarnej Polski (gdyż ta pieniędzy nie dostaje) i – warunkowe – od Ruchu Palikota, który chce zmienić sposób finansowania z dotacji na odpis podatkowy. Moim zdaniem Donald Tusk sprawy tej nie odpuści i dogada się zarówno z Solidarną Polską, jak i z Ruchem Palikota, stając naprzeciwko „partii układu”, czyli nie tylko PiS i SLD – które uważają, że zagarnianie garściami pieniędzy podatników jest „warunkiem funkcjonowania demokracji” – ale także i PSL. Ta ostatnia partia sprzeciwia się wszelkim reformom, ponieważ ma 20 milionów długu i nie ma pomysłu, jak spłacić go inaczej jak tylko przez przetaczanie pieniędzy podatników (czyli naszych pieniędzy) na partyjne konta. Politycy PSL wprost mówią, że przeforsowanie tej ustawy jest tożsame z końcem koalicji rządzącej i (zapewne) koniecznością rozpisania przedterminowych wyborów.

Czy Donald Tusk wystraszy się nowych wyborów? To jest pytanie innego typu: jeśli lider partii rządzącej czuje, że traci poparcie wyborcze, to czy powinien trwać do samego końca przy władzy i – rządząc jeszcze dwa lata – patrzeć jak słupki spadają z 30 do 25, 20, 15, 10 procent poparcia? A może „zrobić krok do przodu” i zagrać na przyśpieszone wybory póki, póty jego partia nadal liczy się w grze?

Wariant trwania przy władzy onegdaj wybrali Marian Krzaklewski i Jerzy Buzek, po czym Akcja Wyborcza „Solidarność” nie przeszła przez 5-procentowy próg wyborczy. Tusk nie jest głupi, a poza tym widział to doświadczenie AW„S” i wyciągnął z niego wnioski. Co więcej, ma teraz znakomity pomysł na radykalne rozszpaltowanie, polaryzację sceny politycznej. Dopóki podział szedł według linii zamachu w Smoleńsku, to Tusk czuł się bezpieczny i nie widział zagrożenia. W smoleńskich oparach siedzi ok. 1/3 Polaków, podczas gdy 2/3 patrzy na smoleńczyków jak na szaleńców. Ale oto PiS nagle wygasiło hasła smoleńskie, a Antoni Macierewicz znikł z ekranów telewizyjnych. Nowa polaryzacja jest dla Tuska niekorzystna: kto jest za nieudolnymi rządami PO, a kto je chce zmienić? No i kto powie sam sobie: „Platforma rządzi znakomicie i trzeba ją poprzeć”? Przy tej polaryzacji, znaczonej spadającymi sondażami i kolejnymi odwoływanymi prezydentami dużych miast rządzonych przez PO, Platforma skazana jest na dryf. Może nie będzie to spadek poniżej 5%, jak to zdarzyło się AW„S”, ale grozi jej redukcja do poziomu 15-20%. I oto pojawiła się szansa na spolaryzowanie sceny politycznej wedle zupełnie innego pomysłu: kto jest za, a kto jest przeciwko finansowaniu partii politycznych z budżetu państwa? Tak jak nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że „Platforma rządzi znakomicie i trzeba ją poprzeć”, tak teraz mamy sytuację dla PO odwrotną: kto zdrowy na umyśle popiera przelewanie grubych milionów złotych z naszych podatków na konta partyjne? Kto zgadza się, aby parlamentarna gawiedź wcinała obiady w drogich restauracjach, wlewała w siebie francuskie wina, kupowała modne garnitury i finansowała wydawanie książek swoich liderów z naszych pieniędzy? Czy pośród Czytelników jest choć jeden, kto dałby 200 zł ze swojej kieszeni na zakup wina lub wizytę w drogiej restauracji dla działaczy SLD, PiS, PO, PSL czy RP?

Na miejscu Donalda Tuska zagrałbym na całość i przeforsował likwidację finansowania partii z budżetu państwa – nawet ze świadomością, że PSL opuści koalicję, co oznaczać będzie nowe wybory. A w wyborach tych głównym problemem zrobiłbym nie bezrobocie, panoszący się socjalizm, brak perspektyw, ale walkę z rabunkiem na podatnikach w postaci ustawy o finansowaniu partii politycznych. Co więcej, w kwestii tej winniśmy Tuska taktycznie poprzeć, gdyż nikt tak bardzo jak prawica nie jest zainteresowany zniesieniem ustawy o finansowaniu partii politycznych. Dopóki ta ustawa obowiązuje, dopóty nas w Sejmie (raczej) nie będzie. Wielu specjalistów od organizacji kampanii wyborczych twierdzi, że dziś 1 milion złotych = szansa na 1% głosów. To nie znaczy, że jeśli ktoś ma 20 milionów, to automatycznie dostaje 20%, a jedynie to, że ma fundusze, za które może przeprowadzić kampanię, w której ma szansę zyskania do 20% głosów.

Jeśli wynajmie złych specjalistów od pijaru albo partia jest doszczętnie skompromitowana, to pieniądze nie pomogą. Ale to oznacza, że warunkiem przejścia progu wyborczego jest posiadanie 5 milionów złotych. Nikt na prawicy pozaparlamentarnej takich pieniędzy nie ma. Dlatego musimy poprzeć i robić hałas wokół ustawy o zniesieniu finansowania partii z budżetu. Będzie to bowiem znaczyło, że partie systemowe także tych pieniędzy nie będą miały. Będą nadal posiadały przewagę w mediach, ale ich przewaga finansowa zostanie znacznie zmniejszona. Panie Premierze, w tej sprawie ma Pan moje poparcie.

REKLAMA