Wozinski: Ujawniamy sekretny plan libertarian!

REKLAMA

Niemal każdy przeciwnik libertarianizmu twierdzi, że to utopia.

W odpowiedzi na ten często spotykany zarzut postanowiłem wreszcie przedstawić obraz prawdziwej libertariańskiej utopii, do ustanowienia której my, libertarianie, wciąż sekretnie dążymy.

REKLAMA

Otóż prawdziwie libertariańska wspólnota żyłaby w kole o średnicy trzech kilometrów, otoczonym płotem wykonanym z desek. Na samym środku obszaru idealnej wspólnoty wyrastałby las przeszklonych wieżowców, których najwyższe piętra byłyby przeznaczone dla prezesów korporacji, a pozostałe dla szarych ludzi pracujących w pocie czoła na zysk swoich pracodawców. Na całej długości płotu okalającego utopię leżeliby oparci o niego nędzarze pozbawieni pomocy państwa. Skromny obszar koła tworzącego utopię pozwalałby na to, żeby każdy nędzarz mógł zobaczyć na własne oczy bogactwo prezesów i ich doradców. Na pozostałej przestrzeni zamieszkanej przez idealną wspólnotę libertariańską, pomiędzy płotem a wieżowcami, panowałby chaos, który zapanowuje wszędzie tam, gdzie nie ma państwa.

Chciwi piekarze nie sprzedawaliby ludziom chleba, taksówkarze nie wpuszczaliby nikogo do swoich pojazdów, a dziennikarze pisaliby gazety dla siebie samych. W wyniku zniesienia sanepidu uliczni sprzedawcy hamburgerów dodawaliby do nich truciznę, a następnie śmiali się do rozpuku, widząc, jak ich ofiary umierają na chodniku.

Na ulicach można byłoby spotkać setki osób, które z racji zlikwidowania urzędów straciłyby sens życia i nie wiedziały, co począć ze swoim wolnym czasem. Widok tych osób znajdujących się w ciężkiej depresji przyprawiałby małe dzieci o płacz, który z kolei doprowadzałby ich do rodziców do ciężkich problemów nerwowych.

Zniesiony obowiązek szkolny sprawiłby, że ludzie, robiąc zakupy, nie potrafiliby nawet policzyć, ile muszą zapłacić. Sytuację tę wykorzystywaliby egoistycznie nastawieni do życia prywaciarze, którzy uczyliby się na własny koszt, przyczyniając się w ten sposób do pogłębienia społecznych nierówności.

Nade wszystko jednak w każdym miejscu utopii trwałaby zawzięta i zwierzęca walka każdego z każdym, którą tak doskonale przewidział Thomas Hobbes. Starcy biliby się gimnazjalistkami o drożdżówki w sklepach spożywczych, a młode matki gryzłyby się do krwi o pieluszki dla swoich pociech, gdyż po zabraniu becikowego nie stać by ich było na utrzymanie. Bez czujnej opieki państwowych urzędników ludzie warczeliby na siebie niczym zgłodniałe psy walczące o padlinę.

Atmosfera powszechnej nienawiści byłaby nie do zniesienia, dlatego ludzie wychodziliby na ulicę i błagali, żeby w końcu pojawił się ktoś, kto by ich zdrowo opodatkował. Jakby tego było mało, banki utrzymywałyby stuprocentową rezerwę środków, co zmuszałoby ludzi do uwłaczającego godności ludzkiej oszczędzania zamiast brania kredytów. Obrzydliwie bogaci bankierzy i przedsiębiorcy nosiliby garnitury w białe paski, białe buty i palili nieustannie drogie kubańskie cygara, jeszcze bardziej przyczyniając się do niszczenia środowiska naturalnego, które dla żadnego libertyna… – to znaczy libertarianina nie znaczy przecież nic.

Wszelkie religie zostałyby zniesione, a ich miejsce zająłby kult niewidzialnej ręki rynku oraz pomocniczy kult egoizmu. Chcąc udobruchać swoje bóstwo, libertarianie składaliby mu okresowo ofiary ze swoich politycznych przeciwników.

Każdy libertarianin musiałby nosić przy sobie kieszonkowe wydanie „Cnoty egoizmu” Ayn Rand, a cytaty z niej stałyby się podstawą społecznej mądrości. Z kolei na organizowanych cyklicznie spotkaniach libertariańscy przywódcy wygłaszaliby przemówienia, w czasie których obśmiewano by dobro wspólne, naród i wspólnotę.

Wszystkich kolegów i koleżanki libertarian przepraszam, że uchyliłem nieco rąbka tajemnicy z naszego sekretnego planu, ale nie mogłem się powstrzymać. Powinniśmy przecież oswajać ofiary naszej utopii z losem, który je czeka w związku z przygotowywanym przez nas spiskiem.

REKLAMA