Chodakiewicz: Emirat Kaukaski

REKLAMA

Po tym jak bracia Carnajewowie przeprowadzili zamach w Bostonie, wybuchło nagłe zainteresowanie Kaukazem. Przypomniano sobie o Czeczenii. Opiszę, jak w Ameryce postrzega się tę problematykę. Nie twierdzę, że wszystko ani nawet większość spraw rozumie się tutaj należycie. Twierdzę natomiast, że sposób zrozumienia tej sprawy (jak i wszystkiego innego) ma bardzo poważne implikacje dla ruchów nazywanych szumnie polityką amerykańską w stosunku do Rosji i jej problemów. A Kaukaz jest uznawany głównie za sprawę wewnętrzną Federacji Rosyjskiej, co już samo w sobie sygnalizuje kierunek i głębię tutejszej analizy post-Sowiecji. Jak zawsze, w polityce percepcje liczą się bardziej niż rzeczywistość.

Generalnie interesujący się sprawami zagranicznymi – a jest ich mało – uważają, że Czeczenia to Rosja. I to nie tylko tzw. news junkies, czyli amatorzy-politolodzy, namiętnie oglądający czy czytający wiadomości, ale nawet członkowie foreign policy establishment. Tylko niewielu ekspertów z tym się nie zgadza. Po prostu dla większości wszystko na wschodzie to Rosja. A jeśli nie Rosja, to rosyjska sfera wpływów. Naturalnie Kaukaz też.
Skąd się tam wziął islamizm, czyli muzułmański radykalizm? Na Kaukazie islam istniał od dawna w izolacji, poza tym miejscowi nie bardzo wiedzieli, co to wiara muzułmańska, a na dodatek doświadczyli prześladowań od Rosjan i stąd Czeczeni i inni po prostu zradykalizowali się islamistycznie. Takie wnioski można na przykład wysnuć z rozważań Rolanda Dannreuthera („Islamic radicalization in Russia: An Assessment”, „International Affairs”, vol. 86, styczeń 2010). Chyba jednak na początku był tam jakiś nacjonalizm, ale potem tamtejsi islamiści wzbili się z poziomu narodowego na globalny. I nawiązali międzynarodowe kontakty z podobnymi sobie. Ich celem była transformacja Czeczenii i okolic poprzez porzucenie struktury sowieckiej i tradycyjnej, izolacjonistycznej, górskiej kultury, a zastąpienie ją zupełnie nowym bytem – Emiratem Kaukaskim – co tłumaczy Yossef Bodansky w pracy „Chechen Jihad: Al Qaeda’s Training Ground and the Next Wave of Terror” (Harper Collins Publishers, New York, 2007).

REKLAMA

Odnotujmy tutaj krótko, że taka narracja jest bardzo pokrewna linii propagandowej Kremla, co nie znaczy, że rzeczywiście dżihadyści nie chcieliby utworzyć górskiego emiratu na Kaukazie. Jest rzeczą watpliwą, że mieliśmy do czynienia z jakimś z góry ułożonym planem. Raczej doszło do ewolucji od narodowego bolszewizmu pierwszych powstańców czeczeńskich do nacjonalizmu podbudowanego islamem. Potem religia, napędzając nacjonalizm, zaczęła wysuwać się na czołowe miejsce, a następnie u niektórych czeczeńskich bojowników przybrała kształty radykalnego islamizmu, który nawiązywał już nie do góralskich, czeczeńskich tradycji, ale kazał je umieścić w globalnym kontekście.
Na przykład zastępca bin Ladena, Ajman al-Zawahiri, jeszcze w 2001 roku wymienił Czeczenię – obok Afganistanu – jako jedną z „islamskich stolic”, nawołując, że „najwyższym obowiązkiem jest bronić tych dwóch krajów poprzez słowo, czyn i radę”. I podkreślał, że islamiści będą „zbierać się wokół tych wojujących państw i popierać je (…), nasz ruch islamistyczny i jego awangarda wojowników świętej wojny wraz z całą społecznością muzułmańską (umma) musi wymusić na (…) wielkich zbrodniarzach walkę” (cyt. z: Michail Logvinov, „The Caucasus Emirate: Origins, Ideological Orientation, and Risk Status”, „KAS International Reports”, marzec 2012). Walka narodowa Czeczeńców po prostu stała się dla globalnych islamistów dżihadem, Kaukaz zaś terytorium islamskim, a Rosja – jednym z głównych wrogów islamu.

Na całym świecie muzułmanie zaczęli się identyfikować z walką Czeczenów przez analogię z wojną w Afganistanie. Udało się Ruskich pobić raz, to musi się udać znowu. Przekonanie, że Sowieci przegrali wojnę w Afganistanie, że bezbożne, czerwone imperium się wycofało przed wyznawcami Proroka, było niezwykle potężnym elementem tworzącej się nowej mentalności muzułmańskiej. Nie tylko u islamistów i dżihadystów, ale po prostu wśród przeciętnych muzułmanów na całym świecie. Wojownicy islamu pobili Imperium Zła! Nie można przeceniać znaczenia tego przeświadczenia wśród muzułmanów. Zwycięski dżihad w Afganistanie był przełomem mentalnościowym, który można porówna chyba tylko do triumfu oręża nippońskiego w wojnie japońsko-rosyjskiej 1905 roku. Po raz pierwszy w czasach najnowszych zademonstrowano, że białego człowieka można pobić. A w 1988 roku w Afganistanie po raz pierwszy pokazano, że islam może pokonać supermocarstwo. Rozumie to w pewnym stopniu Daniel Byman, autor książki „Deadly Connections: States that Sponsor Terrorism” (Cambridge University Press, Cambridge, 2005).

Duma ze zwycięstwa podgrzewała solidarność współwyznawców. Ta muzułmańska solidarność ponadnarodowa przełożyła się wnet na praktykę rekrutacji cudzoziemców do wspólnej walki przeciwko wrogom islamu. I tak ochotnicy arabscy zjawili się na wojnie z Sowietami w Afganistanie, potem Osama bin Laden posłał swoich ludzi na dżihad na Bałkany, a ochotnicy z Czeczenii i postsowieckich krajów Azji Środkowej ćwiczyli się w obozach utworzonych przez Taliban oraz walczyli przeciwko USA i ich sojusznikom. To wszystko w ciągu 30 lat. Nie do wiary. Rezultat jest taki, że panislamska świadomość zbiorowa stale wzrasta na sile, a jej spoiwem jest dżihad i krwawe czyny w imię wiary, w tym 11 września.

Spójrzmy na taktykę dżihadystów na Kaukazie. Bez wątpienia post-Sowieci zradykalizowali Czeczeńców swoją brutalnością. Ale islamiści nauczyli górali kaukaskich kilku globalistycznych sztuczek. W początkowych fazach wojny o niepodległość Czeczenii nie słyszało się właściwie o wielkich atakach terrorystycznych na cywilów. Coś takiego jak zdobycie szkoły w Biesłanie we wrześniu 2004 roku czy rajd na teatr Dubrowka w Moskwie w październiku 2002 roku było nie do pomyślenia. W Biesłanie wzięto ponad 1100 zakładników, w większości dzieci. W Moskwie złapano ponad 850 zakładników. I tu, i tam terroryści (i terrorystki) pozawijani w materiały wybuchowe. Nota bene w pierwszym wypadku postsowieccy kontrterroryści popisali się jak zwykle po moskalsku, szarżując i strzelając na oślep nawet artylerią, a w drugim – gazując i zakładników, i terrorystów. Zginęło ponad 120 osób w teatrze, a 332 nieszczęśników w szkole. Od tego czasu kobiety-samobójczynie pojawiły się jako permanentna część strategii bojowej Czeczeńców, co opisuje Mia Bloom w pracy „Bombshell: Women and Terrorism” (University of Pennsylvania Press, Philadelphia, PA, 2011). Szahidka, czyli czarna wdowa, stała się postrachem Rosjan i innych wrogów czeczeńskich islamistów. Zaledwie tydzień po mojej wizycie w Moskwie dwie Czeczenki wysadziły się w powietrze w metrze w sierpniu 2010 roku.

Słyszy się o ideowych islamistkach, ale głównie właśnie o samobójczyniach. Dziewczyny wysadzały się w Iraku, nawet pamiętam Belgijkę-konwertytkę, która oddała życie za swą nową wiarę. Ale pamiętam również, że wśród fanatyczek były też i rozmaite zagubione owce. Najbardziej drastyczne to ofiary gwałtów, które potem ze wstydu stawały się dżihadystkami, aby zginąć. Ale chyba najczęstszym przypadkiem była bieda, samotność, zagubienie. Trudno powiedzieć, tylko nieliczne poddały się. A jak jest w Czeczenii? Zapewne podobnie.

9 lipca 2003 roku usiłowała się rozerwać na strzępy 23-letnia Zarema Mużachojewa. Nie udało się, poddała się władzom. W śledztwie zeznała, że została porzucona przez rodziców u dziadków, potem młodo wyszła za mąż. Urodziła dziewczynkę. Niestety jej mąż wnet umarł i jego rodzice zabrali jej córkę na wychowanie. Nie miała pracy. Islamiści dali jej tysiąc dolarów dla córki. I zgłosiła się na samobójczynię na ochotnika – jak piszą Laura Sjoberg i Caron E. Gentry w książce „Mothers, Monsters, Whores: Women’s Violence in Global Politics” (Zed Books, New York, 2007).

Islamiści musieli być inspiracją dla Czeczenów. Ale bodźcem do fanatyzmu były niewątpliwie popisy post-Sowietów. Masowe gwałty, torturowanie cywilów i powstańców, porwania, egzekucje, równanie wiosek z ziemią, bombardowanie i zdobywanie Groznego. Moskwa uznała, że naga siła uspokoi Czeczenię. Kreml się przeliczył. No i rezultaty są. Była Czeczeńska Republika Iczkerii, a teraz mamy Emirat Kaukaski i emira Doku Umarowa.
31 października 2007 roku Umarow proklamował swoje państwo w taki sposób: „Odrzucam wszelkie prawa giaurów na całym świecie. Odrzucam wszelkie prawa i systemy ustanowione przez niewiernych na ziemiach kaukaskich. Naszym zadaniem jest wyrzucić niewiernych z Kaukazu i zmienić ten kraj w dom pokoju. Ponadto musimy na nowo podbić wszystkie ziemie historycznie muzułmańskie poza granicami Kaukazu” (kavkazcenter.com). Emir dalej napiętnował każdego, kto walczy z muzułmanami, jako wroga swego Emiratu oraz nakazał, aby jego zwolennicy zwalczali takich wrogów z bronią w ręku. Jego dżihadyści są odpowiedzialni m.in. za wysadzenie ekspresu Moskwa-Petersburg, gdzie w listopadzie 2009 roku zginęło 30 osób, a prawie 130 odniosło rany. W marcu 2010 roku emiratowcy podjęli samobójczy atak na metro w Moskwie (15 trupów), a w styczniu 2011 roku na port lotniczy Domodiedowo (36 zabitych).
I dziwimy się, że Amerykanie sympatyzują raczej z Rosją i Rosjan widzą jako ofiary terroryzmu? A Czeczeńcy w tym ujęciu to po prostu materiał dla Al-Qaidy. Niestety taka jest percepcja. Górale nie bardzo pomagają, aby ją zmienić.

REKLAMA