Koprowski: Białoruska szpiegomania. Aresztowano „agenta Watykanu”

REKLAMA

Na Białorusi znów zaczęła się „szpiegomania”. Aresztowano nie jakiegoś tam byle agenta, ale „szpiega Watykanu”. Za kratki, po raz pierwszy od upadku komunizmu, trafił katolicki ksiądz. Zatrzymania dokonano w Borysowie, czyli na Mińszczyźnie, na której stalinowscy czekiści w latach trzydziestych aresztowali i zamordowali kilkuset kapłanów, oskarżając ich o antysowiecką działalność i szpiegostwo na rzecz Watykanu.

Bohaterem nowej afery szpiegowskiej na Białorusi jest ksiądz Władysław Lazar, proboszcz parafii Zesłania Ducha Świętego w Borysowie. Ma on 46 lat. Jest Polakiem urodzonym we wsi Koniuchy koło Mołodeczna – tej samej, w której w czasie wojny masakry Polaków dokonała żydowsko-sowiecka „partyzantka”. Studiował w Seminarium Duchownym w Grodnie, a także na katolickiej uczelni w Polsce. Jako kapłan pracował m.in. w Maryjnej Górce i Rudzińsku. Wiosną tego roku ordynariusz skierował go do Borysowa. Miał tam zająć się budową nowego kościoła i organizacją nowej parafii. Dotychczasowa parafia, odrodzona w 1989 roku i bazująca na odzyskanym kościele Narodzenia Najświętszej Marii Panny, okazała się bowiem zbyt mała w stosunku do potrzeb. Położony nad Berezyną Borysów, znany z przeprawy Napoleona w 1812 roku, to bowiem duży ośrodek przemysłowo-kulturalny, liczący 150 tys. mieszkańców. Polacy zawsze stanowili w nim znaczny odsetek mieszkańców. Przed rewolucją bolszewicką mieszkało ich tam ponad 8 tysięcy. Znaczna ich część padła ofiarą stalinowskich represji, ale wielu przetrwało. W czasach pieriestrojki zaczęło się tam odrodzenie polskości.

REKLAMA

Wierni odzyskali kościół, zabrany im w latach trzydziestych. W dwóch szkołach rozpoczęto naukę języka polskiego i utworzono struktury Związku Polaków na Białorusi. Proces ten przyniósł efekty, zwłaszcza na niwie kościelnej. Po latach starań władze zgodziły się na budowę drugiego kościoła. Gdy przysłany przez abp. Tadeusza Kondrusiewicza kapłan przystąpił do tego zadania, nagle zniknął i nikt nie wiedział, co się z nim stało. Przepadł jak kamień w wodę. 31 maja jego siostra Janina utraciła z nim kontakt. Nie odpowiadał na telefony.

Żyje i jest zdrów

Zaniepokojona siostra obdzwoniła wszystkie szpitale, pogotowie i znajomych, a także przełożonych brata w Mińsku. Gdy wszyscy powiedzieli, że nic nie wiedzą, napisała oficjalne pismo do Komendy Milicji w Borysowie. Milicja nie posiadała jednak żadnych informacji lub nie chciała się nimi podzielić. Po jakimś czasie do siostry księdza zadzwonił jakiś osobnik, który kulturalnie przedstawił się, że jest z KGB, a jej brat Władysław żyje i jest zdrowy. Nie powiedział nic więcej. Siostra księdza nie dowiedziała się, czy został aresztowany ani też gdzie przebywa. Nie dowiedziała się także, jaki w ogóle KGB ma stosunek do jego osoby. Żadnej oficjalnej informacji na piśmie nie otrzymała. Wody w usta nabrali też przedstawiciele Kościoła rzymskokatolickiego na Białorusi. Ksiądz zniknął, ale sprawy nie było…

Siostra księdza, zaniepokojona tym stanem rzeczy, wysłała jeszcze raz list do milicji, informując ją o tajemniczym telefonie z KGB. Zasugerowała też w swoim piśmie, że jej brat został najprawdopodobniej porwany. Milicja po raz kolejny nie odpowiedziała. Odezwał się natomiast ponownie telefon z KGB. Rozmówca poinformował siostrę księdza, że jutro on sam zadzwoni do swojej matki. Tak też się stało. Połączenie telefoniczne od duchownego do matki, mieszkającej dalej w Koniuchach, istotnie miało miejsce. Niestety było bardzo krótkie. Ksiądz poprosił, by poinformowała wiernych, żeby się za niego modlili i dalej budowali kościół. Nie powiedział jej, że jest aresztowany, nie podał też, gdzie przebywa.

Żadnych informacji

Przedstawiciele Kościoła na Białorusi poinformowali w końcu, że ks. Władysław został aresztowany. Negocjacje w sprawie uwolnienia kapłana zaczął prowadzić nuncjusz apostolski w Mińsku, abp Klaudiusz Gugerotti. I on zdziałał jednak niewiele. KGB jedynie nie zaprzeczyło, że ksiądz Władysław został aresztowany. Nie udzieliło nuncjuszowi żadnych informacji wyjaśniających, dlaczego duchowny trafił do więzienia KGB. Wynajęty przez Nuncjaturę adwokat zaczął czuwać nad całą sprawą i nawiązał kontakt z rodziną księdza.

W sprawie zabrał głos, choć pośrednio, sam prezydent Aleksander Łukaszenka. Na jednej z konferencji prasowych ujawnił on, że niedawno został aresztowany pracownik służb specjalnych, który przekazywał informacje obcemu wywiadowi za pośrednictwem przedstawiciela Kościoła katolickiego. Towarzyszący mu rzecznik KGB oświadczył, że sprawa jest poważna, bo w wyniku działalności zdrajcy w szeregach jego służby wróg otrzymał nie tylko wiele informacji, ale ucierpieli też ludzie pracujący za granicą. Wtedy od razu stało się jasne, że tym przedstawicielem Kościoła katolickiego, który był łącznikiem groźnego szpiega, jest ksiądz Władysław Lazar. Sprawa zaczęła wyglądać groźnie, bo komentując całą sprawę rozjuszony Łukaszenka oświadczył: Eto kak nazywajetsa? S naszej toczki zrienija – priedatielstwo! („Jak to nazwać? Z naszego punktu widzenia to zdrada!”). Oficjalnie jednak władze białoruskie nie wydały w sprawie żadnego komunikatu. Sprawę priedatiela jeszcze bardziej zagmatwał szef Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego Białorusi, Walery Wakulczik, który oświadczył, że w Mińsku został zatrzymany mężczyzna, który przekazywał informacje obcemu wywiadowi. Nie potwierdził, że zatrzymanym jest ksiądz katolicki. Nie ujawnił jakichkolwiek szczegółów ani nie odpowiedział na żadne pytanie.

W obronie księdza

Według matki księdza Władysława Lazara, KGB prześladuje jej syna dlatego, że jest po prostu dobrym kapłanem, bez reszty oddanym Bogu. Chodził w podartej kurtce, którą tylko cerował. Nie pomagał swojej rodzinie, tłumacząc, że wszystkie środki musi przeznaczyć na budowę kościoła w Maryjnej Górce. Gdy go wzniósł, władze białoruskie zaczęły domagać się od niego, by udokumentował, skąd wziął na to pieniądze.

W obronie księdza Władysława Lazara stanęli wierni i ruch Białoruska Chrześcijańska Demokracja. Zebrali oni kilka tysięcy podpisów pod petycją, którą wysłali do Prokuratury Generalnej i Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego. Napisali w niej m.in. : „Uważamy, że aresztowanie księdza jest próbą zaszantażowania Kościoła rzymskokatolickiego na Białorusi i zastraszenia białoruskiego społeczeństwa. W związku z tym żądamy natychmiastowego uwolnienia księdza Władysława Lazara”. Zdaniem redaktora naczelnego „Borysowskich Nowości”, Anatola Bukasa, władze chcą najprawdopodobniej urządzić księdzu Lazarowi pokazowy proces szpiegowski, by poprzez niego odwrócić uwagę społeczeństwa od problemów ekonomicznych kraju.

Polacy mieszkający na Białorusi uważają, że aresztowanie duchownego, nawiązujące niewątpliwie do tradycji stalinowskich represji, jest przede wszystkim próbą zastraszenia miejscowych księży pracujących w republice. Ma ono ich ostrzec, że jeżeli będą gorliwymi kapłanami, to skończą w śledczym izolatorze KGB w Mińsku. Co innego, jeżeli pójdą na współpracę z KGB albo przynajmniej się rozpiją i będą chodzić do domów uciech, tracąc na to ofiary wiernych.

Być może proces księdza Władysława Lazara władze chcą też zaadresować do potencjalnych kandydatów na kapłanów, by ograniczyć liczbę powołań.

Białoruska hierarchia jak na razie sprawy nie komentuje. Arcybiskup Tadeusz Kondrusiewicz już sprawia wrażenie mocno przestraszonego. Trudno się temu dziwić. Wielu obserwatorów uważa, że ewentualny proces ks. Władysława Lazara może oznaczać początek zmiany kursu władz białoruskich w stosunku do Kościoła katolickiego. Historia może ponownie zatoczyć koło. Wykonawców dawnej, stalinowskiej polityki na „odcinku kościelnym” Łukaszence nie zabraknie. W Akademii KGB stalinowscy oprawcy, którzy przed 70 laty mordowali Polaków i księży katolickich, są pokazywani jako bohaterowie i znakomici czekiści.

REKLAMA