Francuski premier Jan Marek Ayrault ogłosił w telewizji, że raczej nie podniesie górnej granicy wieku emerytalnego, która nad Sekwaną wynosi 62 lata. Sytuacja jest jednak trudna. Na emeryturę odchodzi pokolenie wyżu demograficznego, deficyt systemu emerytalnego sięga 7 mld euro, a sytuacja ekonomiczna jest więcej niż trudna.
Do pobierania emerytury sposobi się powoli 850 tys. pracowników z tzw. pokolenia baby boom, czyli osób urodzonych w latach 1946-1973. Do tego dochodzi kryzys finansów publicznych, stagnacja ekonomiczna, rosnące bezrobocie i wzrastająca średnia długość życia. Rząd szuka więc środków do pokrycia rosnącego deficytu. Po stronie plusów jest jedynie niezła sytuacja demograficzna, w miarę wysoka jak na kraje UE „dzietność” matek i trwający nadal przyrost naturalny. Jednak osób wchodzących na rynek pracy jest i tak mniej niż pracowników go opuszczających.
Socjalistom nie wypada jednak sięgać po wydłużenie wieku emerytalnego (duża część tzw. funkcjonariuszy publicznych przechodzi na emerytury jeszcze wcześniej), które krytykowano w czasach rządów Sarkozy’ego. Ayrault uspokaja pracujących, ale pozostaje mu właściwie jedyna droga wyjścia z impasu, czyli podniesienie składek na emerytury. Opozycja już komentuje to stwierdzeniem, że zamiast obiecywanych reform, mamy po prostu kolejną podwyżkę podatków.
Etatyzacja systemu emerytalnego okazała się pułapką bez wyjścia. Żadne mówienie o „pokoleniowej solidarności” nie zmienia faktu, że zarówno pracodawcy, jak i pracownicy będą musieli więcej pieniędzy odprowadzić do kasy państwa. Stowarzyszenie pracodawców MEDEF już mówi, że taka podwyżka składek tylko pogłębi gospodarczy marazm.
Ayrault zastanawia się jeszcze nad możliwością dodatkowego wydłużenia samego czasu pracy. Socjaliści zapomnieli jednak, że to oni sami nawarzyli tego piwa i popsuli rynek pracy słynną reformą skrócenia tygodniowego czasu pracy do 35 godzin. Mikołaj Sarkozy rozpoczął odchodzenie od tej „reformy” przy protestach związków zawodowych. Teraz mogą kontynuować to socjaliści, ale i oni muszą się liczyć z protestami. Osiem największych central związkowych już zapowiedziało pierwsze protesty na 10 września. I tak lewica znalazła się pomiędzy Scyllą a Charybdą…