Łepkowski: Krótka historia inwigilacji czyli George Orwell niewiele się pomylił

REKLAMA

W amerykańskich mediach nie słabną emocje wokół ujawnionych przez Marka Snowdena informacji na temat elektronicznej kontroli Amerykanów i osób innych narodowości stosowanej przez amerykańską Agencję Bezpieczeństwa Narodowego. Ujawnione kilka dni temu taśmy Nixona i śledztwo dziennikarskie „Washington Post” potwierdzają, że rząd federalny rozpoczął budowę systemu totalnej inwigilacji Amerykanów już w 1945 roku.

Istnieje powszechne przekonanie, że zmasowana inwigilacja elektroniczna społeczeństwa amerykańskiego przez służby specjalne rozpoczęła się po 11 września 2001 roku. Wcześniej Ameryka jawiła się nam Polakom jako kraj, w którym przestrzeń życia prywatnego obywateli jest nienaruszalna. Nic bardziej mylnego. Taki obraz błędnie utrwalił nam się w okresie PRL. Mało kto jednak nawet dzisiaj wie, że Amerykanie byli bardziej obserwowani przez swą rodzimą bezpiekę, niż to miało miejsce w naszym komunistycznym skansenie.

REKLAMA

Nixon uratował swój kraj

Ujawnione taśmy Nixona, czyli magnetofonowy zapis wszystkich rozmów przeprowadzanych przez 37. prezydenta USA z osobami odwiedzającymi Gabinet Owalny Białego Domu, potwierdzają, że amerykański przywódca pracował nad planem powszechnego podsłuchu i kontroli wszelkiej korespondencji wysyłanej z terytorium USA poza granice kraju. 5 czerwca 1970 roku prezydent spotkał się w Białym Domu z dyrektorem FBI Johnem Edgardem Hooverem, admirałem Noelem Gaylerem, dyrektorem Narodowej Agencji Bezpieczeństwa oraz generałem porucznikiem Donaldem Bennetem – szefem mało znanej, ale niezwykle wpływowej Agencji Wydziału Obronnego. Richard Nixon oświadczył gościom, że Ameryką zaczyna rządzić „rewolucyjny terroryzm”, którego twórcami są sowieccy agitatorzy, przenikający głównie do środowisk murzyńskich i na kampusy uniwersyteckie. Prezydent uważał, że należy opracować narodowy plan, „który pozwoli nam ukrócić nielegalne działania tych, którzy postanowili zniszczyć nasze społeczeństwo”.

Nixon w niczym nie przesadzał – amerykańskie miasteczka uniwersyteckie wrzały podburzane przez różnej maści lewaków po tym, jak Nixon kazał dokonać nalotów na Kambodżę. Znamienne, że ci sami krzykacze z początku lat siedemdziesiątych już trzy dekady później organizowali podobne demonstracje krytykujące rząd George’a W. Busha za brak jakichkolwiek działań politycznych i militarnych wobec łamiącej prawa człowieka kambodżańskiej junty wojskowej. Prezydent Nixon żądał od podległych mu szefów agencji wywiadowczych skoordynowanych działań i pełnej wymiany posiadanych informacji.

Efektem czerwcowego spotkania w Białym Domu był Plan Hustona. Jego autorem był William C. Sullivan – szef departamentu wywiadu Federalnego Biura Śledczego, postać tajemnicza i niezwykle potężna w strukturach władzy, wróg wszelkiego lewactwa i skrajny krytyk ustępstw politycznych wobec rasistowskich organizacji murzyńskich.

Jego plan zakładał zniesienie wszystkich ograniczeń w wymianie informacji między amerykańskimi służbami specjalnymi. Oznaczało to, że niezależnie od charakteru gromadzonego dossier każda agencja miała pełny dostęp do tych materiałów, a to oznaczało w rzeczywistości brak ochrony danych osobowych i totalną kontrolę wszystkich obywateli amerykańskich. Dyrektywa Nixona była wyraźna – robić wszystko, co się da, aby uchronić Amerykę przed komunistyczną infiltracją. Dyrektywa ta obowiązuje zresztą do dzisiaj, choć wrogowie Ameryki są już różnie definiowani.

Czy w obliczu trwającej zimnej wojny dyrektywa Nixona była zgodna z amerykańską racją stanu? Na pewno w sposób skandaliczny naruszała Kartę Praw Obywatelskich zawartą w 10 pierwszych poprawkach do konstytucji. Jednocześnie miała na celu obronę bezpieczeństwa narodowego i wskazywała, że oskarżany dzisiaj o niepraworządność Richard Nixon był wielkim patriotą, który uchronił swój kraj przed komunizmem.

Nie tylko internet

Pod koniec sierpnia br. dziennik „Washington Post” opublikował badania dotyczące używania internetu w USA. Okazuje się, że blisko 20% najbardziej zaawansowanego technicznie społeczeństwa świata nie tylko nie ma dostępu do internetu, ale wręcz bladego pojęcia, do czego system ten służy i jak się nim posługiwać. Podobnie jak znany aktor Martin Sheen, większość Amerykanów w wieku emerytalnym przyznaje się, że nie tylko nie korzysta z internetu, ale też nie wie, jak używać podstawowych programów w urządzeniach typu smartfonów. Czy to oznacza, że unikają oni podglądania przez NSA?

Śledztwo dziennikarskie „Washington Post” dowiodło, że system elektronicznej obserwacji wszelkiej aktywności publicznej obywateli został masowo wdrożony już w 1977 roku. Zatem nawet nie używając internetu i komputerów osobistych, można znaleźć się pod czujną obserwacją Wielkiego Brata. Ameryka jest krajem pionierskim w wynalazczości wielu metod podsłuchowych i obserwacyjnych. Hitler, Stalin czy Mao mogli jedynie marzyć o tak bajecznych możliwościach monitorowania życia codziennego swoich poddanych. Już w maju 1984 roku działanie amerykańskiego systemu opisał w niezależnym magazynie studenckim „The Post” znany publicysta Michael Schrage. Znamienne, że już 29 lat temu Schrage przewidział kierunek rozwoju technologii szpiegowskich i ostrzegał przed nimi Amerykanów. Już wtedy Michael Schrage alarmował, że rząd stworzył systemy mogące podglądać na przykład dane spisane na niezwykle popularnych wówczas dyskach miękkich (floppy disc).

Pozornie wydawało się, że dane zapisane na takim dysku są bezpieczne, ponieważ komputery domowe rzadko były podłączone do sieci, która mogła „podglądać” ich zawartość. A jednak wystarczyło włożyć dysk do czytnika komputera służbowego w biurze – a te w połowie lat osiemdziesiątych XX wieku były najczęściej podłączone do doskonale działających wewnętrznych sieci połączeń – ażeby dane natychmiast wyciekły do odpowiednich obserwatorów rządowych. Na dziesięć lat przed „wielką rewolucją komputerową” (tak zapewne będą nazywać ostatnie dwie dekady historycy w przyszłości) Michael Schrage ostrzegał: „W bardzo rzeczywisty sposób twój komputer osobisty może stać się teczką pełną najbardziej prywatnych, a nawet najintymniejszych informacji o tobie samym. Pamiętaj jednak, że Wielki Brat zawsze będzie miał dostęp do twojego komputera i wykorzysta twoją nieostrożność. Bądź naprawdę ostrożny”. Ale czy odpowiedzialność za powszechną inwigilację ponosi tylko technika? Jesteśmy przekonani, że utraciliśmy swoją prywatność dopiero wraz z pojawieniem się tajemniczej technologii wojskowej zwanej internetem. Nic bardziej mylnego.

Tajemnicza „Koniczyna”

Już w 1983 roku David Burnham opublikował książkę pt. „Powstanie państwa komputerowego” („The Rise of the Computer State”), w którym przedstawił ustrój polityczny sterowany przez centralny komputer, zarządzający wszystkim: od rozkładu jazdy pociągów po monitoring uliczny. Wydawałoby się, że Burnham był wizjonerem bojącym się nowych technologii. Ale jego książka wcale nie dotyczyła przeszłości, tylko opisywała system „szerokiej sieci” („wide net”) – programu wojskowego przejętego przez NSA w sierpniu 1945 roku i działającego do maja 1975 roku. Podstawowym jego działaniem była pełna kontrola i gromadzenie wszystkich telegramów wysyłanych z terytorium USA za granicę. Dzisiaj tego typu operacja wydaje nam stosunkowo prosta. Jednak w 1945 roku obejmowała ona kontrolę setek miliardów wiadomości wysyłanych od wielkich metropolii po najmniejsze urzędy telegraficzne w kraju.

W latach zimnej wojny był to jeden z najlepszych elementów walki z sowieckimi szpiegami rozrzuconymi po USA. Ale jaki mechanizm był w stanie „wyławiać”, gromadzić, odczytywać i kwalifikować jako groźne dla bezpieczeństwa narodowego telegramy wysyłane z każdego punktu nadawczego w USA? Ilość gromadzonych informacji byłaby porównywalna jedynie do zasobów Biblioteki Kongresu USA – największego archiwum książkowego świata. Do odczytania telegramów, odnalezienia zawartych w nich kodów szpiegowskich i archiwizacji musiałaby służyć milionowa armia ekspertów. Oczywiście tego typu inwigilacja przekraczałaby możliwości każdego państwa świata.

Dziennikarze, którzy poszukiwali odpowiedzi na pytanie, jak wojsko i NSA analizowały telegramy, trafili na tajemniczy program wojskowy o nazwie operacyjnej „Koniczyna” („SHAMROCK”). Jego skuteczność był tak duża, że wiadomość o jego funkcjonowaniu przeraziła włodarzy Kremla i przywódców innych państw świata. Wydawało się, że Amerykanie mają technologie o dekady bardziej zaawansowane od reszty świata. Jednak jak dowiedli dziennikarze „Washington Post”, tajemniczy program „Koniczyna” nie miał nic wspólnego z techniką informatyczną, ale polegał na tajnej, łamiącej konstytucyjne prawo do tajemnicy korespondencji, współpracy firm telegraficznych z NSA. Tajne śledztwo komisji kongresowej dowiodło później, że od 1945 roku do połowy lat sześćdziesiątych XX wieku wielkie kompanie telegraficzne były zobowiązane każdego tygodnia dostarczyć NSA zgromadzone na mikrofilmach wszystkie wysłane wiadomości telegraficzne.

Mit o „tajemniczej” technologii runął jak domek z kart.

Efektem tego było przekonanie, że taka technologia inwigilacyjna jest poza wszelkimi możliwościami jakiejkolwiek organizacji, w tym nawet rządu USA. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych temat tajnej kontroli społeczeństwa przez NSA stał się tak niewiarygodny, że jedynie tabloidy i tanie książki sensacyjne zajmowały się tą kwestią. A jednak to właśnie wtedy nastąpił gwałtowny rozwój tajnych technologii militarnych. Korzystająca z nich NSA mogła niczym wielki odkurzacz zasysać gigantyczne ilości informacji pochodzących z rozmów telefonicznych i telegramów i dość szczegółowo je analizować. Dzięki nowej metodzie gromadzenia danych od 1967 do 1973 roku wyłapano 1200 Amerykanów podejrzanych o szpiegostwo. Wyśmiany system SHAMROCK nadal działał i odnosił sukcesy wywiadowcze. Miesięcznie pozyskiwano i badano 150 tys. telegramów. To był nie lada wyczyn, który można było spokojnie zapisać w Księdze Rekordów Guinnessa.

W 1976 roku niezależny magazyn studencki „The Post” opublikował z okazji 200-lecia podpisania Deklaracji Niepodległości niepokojący artykuł pod tytułem „Kto [nas] słucha?” („Who’s Listening?”). Tekst spotkał się z ostrą krytyką wszystkich sił politycznych w USA, był bowiem kojarzony z modną wówczas wśród studentów antywojenną i prosowiecką propagandą polityczną. Tymczasem był to artykuł prawdziwie profetyczny. Młodzi naukowcy – autorzy tekstu – dowodzili w nim, że Narodowa Agencja Bezpieczeństwa gromadzi teleksy i telegramy przez pozycjonowanie „stacji odbiorczej” położonej między dwiema wieżami nadającymi mikrofale lub przez odbicie od satelitów, gromadząc uzyskane informacje w ogromnych superbazach komputerowych.

Następnie specjalny program przeszukiwał ogromny materiał tekstowy, wyłapując w nim zastrzeżone nazwy, nazwiska, kody i liczby. O wiele trudniej było przeprowadzić analizę rozmów telefonicznych. W związku z aferą Snowdena niektórzy pracownicy IBM ujawnili dawne metody analizy materiałów, jakie trafiały do NSA. Okazuje się, że w przypadku rozmów telefonicznych zastosowano tę samą prostą metodę rozpoznawczą co w tajemniczym programie „Koniczyna”. Rozmowy telefoniczne były po prostu przesłuchiwane przez grupę analityków wojskowych, co w sposób oczywisty ograniczało możliwości przesiewowe.

Dla Amerykanów nie jest obecnie największym zaskoczeniem to, że od 1945 roku kontrolowano ich korespondencje i rozmowy. Najbardziej wstrząsający wydaje się fakt, że w procederze tym brały udział wszystkie największe korporacje komunikacyjne w USA, a sama koncepcja totalnego łamania konstytucji była w pełni akceptowana przez 12 prezydentów wywodzących się z kompletnie odmiennych środowisk politycznych. Zadziwiające jest, że mechanizm kontrolny pozostawał przez tyle lat w tak ścisłej tajemnicy, a przecież o łamaniu tajemnicy korespondencji bez nakazu sądowego wiedziały dziesiątki tysięcy ludzi – od analityków agencji rządowych po pracowników małych urzędów pocztowych, które dostarczały mikrofilmy zawierające treść każdego teleksu i telegrafu.

George Orwell niewiele się pomylił. W 1984 roku Wielki Brat miał już pod lupą większość społeczeństwa amerykańskiego. Rok wcześniej Jerry Knight ostrzegał na łamach „The Post”, że od 1976 roku NSA ma zdolność gromadzenia 13,6 mln telegramów wysłanych z i do USA, a od 1983 roku możliwość analizy milionów rozmów telefonicznych rocznie.

Autorzy magazynu „The Post” nie byli mitomanami. Od połowy lat osiemdziesiątych ostrzegali przed powszechną inwigilacją ze strony rządu. Problem był jednak w tym, jak to określił kiedyś Orwell, że „tylko inteligent mógł w coś takiego uwierzyć – żaden zwykły człowiek nie mógłby być takim durniem”.

REKLAMA