Tak zwana Sprawa Elbląska z czasów stalinowskich przez cały PRL była dumą bezpieki z wykrycia „szpiegów” i „sabotażystów”. Nie przeszkadzał fakt uniewinnienia w 1956 roku większości z torturowanych oskarżonych. Jeszcze dziś według prawa niektórzy są szpiegami.
Mija ponad 60 lat od oskarżenia przez bezpiekę niewinnych ludzi o podpalenie hali turbinowej. To wydarzenie znane jest pod nazwą Sprawa Elbląska lub czasem Prowokacja Elbląska. Milczenie o tym wydarzeniu w komunistycznej Polsce jest zrozumiałe, ale przez 20 lat wolnej Polski budzi sprzeciw.
Sprawa Elbląska rozpoczyna się nocą, w niedzielę 17 lipca 1949 roku pożarem hali nr 20 w Zakładach Mechanicznych im. Gen. Karola Świerczewskiego. Było tam 166 obrabiarek, 15 tys. łopatek i innych części do montażu turbin oraz suwnice itp. W akcji brały udział oprócz elbląskiej miejskiej i przemysłowej straże: wojskowe, okrętowe, pogotowie z Malborka, Ochotnicze Pogotowie Okrętowe z Tczewa oraz Ochotnicza Straż Pożarna z Nowego Dworu Gdańskiego.
Partia i Urząd Bezpieczeństwa nie miały wątpliwości, że halę podpalili „imperialistyczni wrogowie”. Już o czwartej rano, gdy pożar jeszcze gasili strażacy, ubecy rozpoczęli masowe aresztowania, bez żadnych podstaw. Pierwszy był strażnik, który miał dyżur w hali feralnej nocy. W poniedziałek 18 lipca sporo osób nie przyszło do pracy z powodu aresztowania.
Zdaniem Józefa Olejniczaka, pracownika działu czasu pracy było ich około stu na ok. 3,5 tys. zatrudnionych. – Mój przełożony kazał zaznaczyć karty nieobecnych literą „Ś”, co oznaczało śledztwo – opowiada pan Józef. – Po dwóch tygodniach też zostałem przesłuchany. Trwało to osiem godzin. Śledczy pytali, co robiłem w nocy z 16 na 17 lipca.
Władza: to podpalenie
Już dniu pożaru, wieczorem odbyło się zebranie miejscowych działaczy partyjnych ze Stanisławem Brodzińskim, sekretarzem ds. organizacyjnych KW PZPR w Gdańsku. W stalinowskim stylu, nieco bełkotliwie, stwierdził: „przyszło tu dużo napływowego elementu andersowców, maczkowców, którzy wyczuli czuły punkt zakładu”.
To oznaczało w praktyce, że winni są wszyscy poza komunistami. Pożarem zainteresowały się najwyższe władze. 18 lipca następne zebranie partyjne zaszczycił swoją obecnością wiceminister przemysłu ciężkiego Roman Fidelski. Zażądał powiązania pożaru z cudem w archikatedrze w Lublinie oraz problemami z obchodami 22 Lipca, najważniejszego święta PRL.
19 lipca Fidelski w siedzibie UB dopilnował, by komisja biegłych napisała odpowiedni protokół, z którego wynikałoby bez żadnych wątpliwości, że przyczyną pożaru było podpalenie. Był skuteczny, żaden z ośmiu biegłych nie miał innego zdania. Sprawą zainteresowała się także wierchuszka bezpieki. W dzień po pożarze „słynny” płk Józef Światło z centrali UB przesłuchiwał Stanisława Wójcickiego, szefa Straży Przemysłowej, byłego akowca.
Tak wspominał on w 1993 roku to śledztwo: „Wchodzi do pokoju przesłuchań mężczyzna: wysoki, szczupły, w bryczesach, długie buty, szpicruta w ręku. Rozpoczyna tradycyjnym językiem ubeków: ty, taki owaki, przyznaj się. Życiorys kazał pisać. W pewnym momencie ktoś krzyczy na korytarzu: minister Światło, telefon z Warszawy! Przesłuchanie i pisanie życiorysów trwało od 18 do 6 rano. Gdy zasypiałem, dostawałem szpicrutą po plecach”. Potem oczywiście cały zestaw ubeckich tortur, m.in. karcer, bicie, podtapianie, konwejer (ciągłe, wielodniowe przesłuchanie bez snu aresztowanego). Los pozostałych zatrzymanych był podobny.
Winni „Francuzi”
Aresztowania na chybił-trafił skończyły się 19 listopada 1949 roku. Dzień wcześniej ubecy, pod zarzutem szpiegostwa, zatrzymali na lotnisku Okęcie w Warszawie André Robineau, sekretarza konsulatu Francji w Szczecinie. Aresztowanie było hasłem do działania dla gdańskiej bezpieki oraz I Departamentu MBP.
Ubecy nie mieli wątpliwości, że siatka szpiegowska działała nie tylko w okolicach Szczecina i Wrocławia, ale w również województwach gdańskim i bydgoskim. Jej szefem był, według bezpieki, René Bardet – wicekonsul Francji, najpierw w Szczecinie, a od lipca 1948 roku w Gdańsku.
Miał on szczęście, że nie wpadł w ręce funkcjonariuszy bezpieczeństwa. 18 lipca 1949 roku, a więc dzień po pożarze, uciekł do Francji. Jego rzekomi podwładni z siatki szpiegowsko-sabotażowej zostali w Polsce. To był błąd. Ubecy 19 listopada aresztowali 13 osób bywających w konsulacie. Byli to m.in. elblążanie: Jean Bastard, Józef Lipiński i Stanisław Pawlik, kwidzynianie – z zamieszkania bądź pracy: Kazimierz Jakubowski, Tadeusz Słomiński. Oprócz tego ostatniego wszyscy byli reemigrantami z Francji.
Mimo zwolnienia – szpieg
W Sprawie Elbląskiej około 150 osób trafiło przeważnie do cel Urzędu Bezpieczeństwa w Gdańsku. Stosując tortury, ubecy uzyskiwali od większości zeznania, na podstawie których Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku skazał na karę śmierci czterech mężczyzn, a sąd w Krakowie – piątego. Na szczęście żadnego z tych wyroków nie wykonano. Ale dwie osoby straciły życie w więzieniu.
Najprawdopodobniej 26 niewinnym Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku wymierzył kary więzienia od kilku lat do dożywocia. Wśród nich były dwie kobiety.
Przychodzi „odwilż”. Prawie wszyscy politycznie skazani wychodzą z więzienia. Tak wspomina ten czas Józef Olejniczak: – 24 marca 1956 roku politruk więzienny przekonywał mnie, że mimo zwolnienia, dla władz jestem nadal szpiegiem. Twierdził, że władza się nade mną zlitowała, stąd to zwolnienie. Ja mu na to, że jest wyrok Sądu Najwyższego. Politruk ripostuje, że jak za dużo będę gadał, to znów tu wrócę, przynajmniej na pięć lat.
Nie były to strachy na Lachy, nadal obowiązywał przecież tzw. mały kodeks karny, który srogo karał nawet za dowcipy polityczne ośmieszające władzę.
Jak za Stalina
Natomiast Kazimierz Jakubowski nie został uniewinniony. Wyszedł z więzienia po „odwilży” na podstawie amnestii. W 1974 roku wystąpił o zatarcie wyroku. Z radością i nadzieją na sprawiedliwość przywitał wolną Polskę. Potem, 8 lipca 1997 roku, Kazimierz Jakubowski za pośrednictwem mec. Piotra Dewińskiego, adwokata z Warszawy, złożył do Naczelnej Prokuratury Wojskowej wniosek o kasację wyroku z 13 lutego 1951 roku.
NPW uznała, że… żadnych tortur podczas śledztwa wobec pana Jakubowskiego nie było, a on sam jest szpiegiem, bo… przyznał się do tego podczas śledztwa i podczas procesu. I jeszcze wręczył innemu szpiegowi urządzenie do nauki alfabetu Morse’a. To, że sąd w 1957 roku Gustawowi Turoniowi, współoskarżonemu Kazimierza Jakubowskiego, uwierzył, że były stosowane tortury, nie jest żadnym dowodem, zdaniem prokuratora. Czyli wyrok stalinowski jest zasadny. Żadnego wniosku o kasację do Sądu Najwyższego nie będzie (w książce podaję fragmenty odpowiedzi z NPW). Dwa lata później prokuratura zmieniła zdanie. Złożyła 30 kwietnia 1999 roku wniosek do sądu o wznowienie postępowania karnego w sprawie wyroków na Kazimierza Jakubowskiego (w książce wyjaśniam, dlaczego prokuratura zmieniła zdanie).
Izba Wojskowa Sądu Najwyższego rozpatrzyła wniosek 24 września 1999 roku. Sędziowie nie mieli żadnej wątpliwości, że pana Jakubowskiego należy uniewinnić. Jednym z argumentów, co ciekawe, były… udowodnione tortury wobec Gustawa Turonia, współoskarżonego Kazimierza Jakubowskiego. Jednym słowem: zmieniła się interpretacja tych samych faktów.
Kłamstwa generała
Na zakończenie obiecane na początku dowody, że Sprawa Elbląska była w PRL powodem do dumy służb bezpieczeństwa z wykrycia groźnych szpiegów i sabotażystów. Nie przeszkadzał im, tak jak później w 1997 roku prokuratorowi z NPW, fakt uniewinnienia większości oskarżonych w 1956 roku i potwierdzenia stosowania tortur podczas śledztwa. W książce „Siedem rozmów z generałem dywizji Władysławem Pożogą, I zastępcą ministra spraw wewnętrznych, szefem wywiadu i kontrwywiadu”, wydanej w 1987 roku, gen. dyw. jako pierwszą, czyli najważniejszą wymienia siatkę szpiegowską kierowaną przez René Bardeta, wicekonsula francuskiego w Gdańsku. Właśnie on zapraszał do konsulatu skazanych później w Sprawie Elbląskiej, m.in. 14 lipca 1949 roku na obchody święta narodowego Francji.
Tak gen. Pożoga charakteryzuje Bardeta: „Kierował siecią szpiegowską obszaru północnego w Polsce. Pan wicekonsul w szeregach szpiegowskich informatorów widział osoby przebywające w czasie wojny we Francji, które po jej zakończeniu powróciły do ojczyzny”.
Nie ma więc żadnych wątpliwości, że według pana generała, zwolnieni w 1956 roku z więzienia skazani ze Sprawy Elbląskiej nadal są winni. To kłamstwo trwało i w wolnej Polsce. Pewnie dlatego Kazimierz Jakubowski w 1997 roku nie doczekał się sprawiedliwości od Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Bo jej prokurator nadal wierzył w manipulacje propagowane przez ludzi typu gen. Pożogi. Książkę „Siedem rozmów…” nadal bez problemów można wypożyczyć w polskich bibliotekach. Mam nadzieję, że większość z sięgających po tę publikację w kłamstwa generała nie wierzy. Jego wywody są przykładem jednej z wielu manipulacji władzy Polski Ludowej, zależnej od Sowietów.
Przedstawione w artykule wydarzenia zostały opisane w książce Grażyny Wosińskiej pt. „Pożar i szpiedzy”. Pozycja jest do kupienia w księgarni Najwyższego Czasu: tutaj w wersji papierowej (kliknij) oraz tutaj w wersji elektronicznej (plik pdf / epub)