Szymowski: Pensje rosną… urzędnikom

REKLAMA

Płace w Polsce rosną, ale najbardziej dynamicznie w sektorze publicznym – wynika z raportu sporządzonego na zlecenie Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Według autorów dokumentu, pod względem wysokości zarobków Polska plasuje się na szarym końcu Europy.

3740 złotych – tyle wynosiła średnia miesięczna pensja brutto w Polsce w pierwszym kwartale 2013 roku. Oznacza to wzrost o 2,6% w stosunku do analogicznego okresu ubiegłego roku. Widać jednak przy tym wyraźną różnicę między zarobkami w sektorze prywatnym (średnio 3380,35 zł) a publicznym (4515,68 zł). Dodatkowo w administracji państwowej zarobki wypłacane są zawsze regularnie i w terminie. Urzędnik, w odróżnieniu od kolegi zatrudnionego w biznesie, nie musi się martwić o to, że w czasach kryzysu pensja nie trafi na jego konto lub że trafi tam z opóźnieniem.

REKLAMA

Najwięcej Polacy zarabiają w Warszawie, Krakowie, Poznaniu i Gdańsku. Najmniej w Białymstoku, Lublinie i Łodzi. Najlepiej płatne branże to telekomunikacja, IT, ubezpieczenia, bankowość i energetyka. W porównaniu z zarobkami w tych sektorach, pensje administracji publicznej nie są wysokie. Jeśli jednak porównamy je z płacami w sektorze małych i średnich przedsiębiorstw, to okazuje się, że osoby zaczynające pracę w tych obszarach mają znacznie niższe pensje (nawet poniżej 2 tys. zł) niż urzędnicy.

W sektorze prywatnym największe zarobki wypłacają wielkie przedsiębiorstwa (ponad tysiąc zatrudnionych) i duże (do tysiąca zatrudnionych). Średnie zarobki wynoszą tam ok. 4800 złotych. W średnich przedsiębiorstwach wynoszą ok. 4200, w małych ok. 3700, w mikroprzedsiębiorstwach (jedna lub dwie osoby) są niższe niż 3 tys. zł brutto.

Skarbówka na topie

Z przywoływanych w raporcie danych Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wynika, że najwyższe średnie zarobki w sektorze publicznym można znaleźć na placówkach zagranicznych. Dochodzą do 8 tys. zł brutto.

Niewiele mniej, bo prawie 7 tys. zł, to średnia pensja w ministerstwach. Dalej, co ciekawe, plasuje się fiskus. W urzędach kontroli skarbowej średnia pensja wynosi prawie 7 tys. zł, a w urzędach skarbowych niecały tysiąc złotych mniej. Jeśli przyjmiemy, że urzędników w Polsce (na szczeblu centralnym i samorządowym) zatrudnionych jest aż 900 tys., to przy uwzględnieniu średniej pensji w administracji (4515, 68 zł) okazuje się, że miesięcznie na utrzymanie naszej administracji płacimy 4,064 mld złotych. Jeśli pomnożymy to przez 13 (w urzędach wypłacana jest „trzynastka”), otrzymujemy kwotę prawie 53 mld złotych.

Szkopuł w tym, że to nie wszystkie koszty utrzymania armii urzędników. Dochodzą do tego koszty ich wyjazdów krajowych i zagranicznych (najczęściej niepotrzebnych), koszty utrzymania potężnej floty samochodowej (w samej ARiMR do niedawna było 516 służbowych samochodów spalających paliwo za 20 mln złotych rocznie), to nasze wydatki na administrację się zwiększają.

Problem polega jednak nie tylko na kosztach generowanych przez administrację. Jej największa szkodliwość to przeszkadzanie polskim przedsiębiorcom w pracy poprzez wymyślanie, wprowadzanie w życie i egzekwowanie milionów kretyńskich przepisów.

Płaca minimalna

W raporcie przeanalizowano również sprawę płacy minimalnej. W 2000 roku wynosiła ona mniej niż 1000 złotych i systematycznie wzrastała, osiągając w roku bieżącym 1600 złotych. Plasuje nas to na końcu wśród krajów Unii (za nami są tylko Węgry, Słowacja i kraje bałtyckie). Najwyższa płaca minimalna funkcjonuje w Luksemburgu – prawie 1800 euro. Jeśli natomiast porównamy zarobki w spółkach giełdowych z zarobkami kadry menadżerskiej w krajach zachodnich i w USA, to okazuje się, że polscy dyrektorzy zarabiają kilka, kilkanaście procent tego co ich koledzy z tamtych krajów. Nic więc dziwnego, że coraz więcej menadżerów wyjeżdża z Polski i szuka pracy na Zachodzie.

Dwie złe ustawy

Na koniec konferencji przedstawiciele ZPP skrytykowali płacę minimalną, twierdząc, że jest nieuzasadniona i przeszkadza podjąć pracę tym, którzy chcieliby pracować taniej. Negatywnie odnieśli się również do tzw. ustawy kominowej, określającej pułap zarobków w państwowych spółkach. Ich zdaniem, „ustawa kominowa” powoduje, że najlepsi menadżerowie omijają firmy państwowe, bo więcej zarobią w prywatnych.

REKLAMA