Czytając komentarze na blogu, czy Twitterze na temat „reformy” emerytalnej przyszło mi do głowy kilka uwag o pomocy społecznej jako takiej, ale w kontekście systemu emerytalnego oczywiście.
1. Można być przeciwnikiem państwowych emerytur (rent, zasiłków, stypendiów itp.) Bo ostatecznie wszystkie one są jakąś formą świadczenia ze strony państwa na rzecz jednych obywateli finansowanego przez obywateli (częściowo nawet tych samych, którzy z tego finansowania korzystają). Tylko kto jest dziś (w dzisiejszej rzeczywistości) przeciwnikiem jakiejkolwiek formy pomocy społecznej? Nawet abstrahując od nierealności politycznej takiego pomysłu, a pozostając przy wątku etycznym?
2. Jak się stłukło jajko to się stłukło i nie da się go do skorupki z powrotem wsadzić. Są ludzie którym świadczenia już przysługują. Zabrać? Owszem można poczekać aż umrą i nie przyznawać żadnych nowych. Ale zgadzam się z niemieckimi socjalistami, którzy pchnęli Bismarcka do wprowadzenia „ubezpieczeń”, że w demokratycznym państwie nie da się uniknąć istnienia jakiegoś systemu pomocy społecznej. Chyba że zlikwidujemy demokrację. Wolę co prawda system republikański niż demokrację w czystej postaci, albo nawet oświecony absolutyzm, ale z ustrojami politycznymi jest jak z rozbitym jajkiem. Jak już nastanie demokracja to alternatywą dla niej nie jest republika, czy monarchia, tylko tyrania – o czym wiedzieli już i Platon i Arystoteles. A od tyranii to już wolę demokrację.
3. Skoro zatem jakiegoś państwowego systemu pomocy społecznej nie da się uniknąć inaczej niż wprowadzając tyranię, to lepszy jest system prosty i tani niż skomplikowany i drogi.
4. Najtańszym systemem emerytalnym są równe emerytury wypłacane każdemu, kto osiągnie określony wiek, finansowane z wpływów z podatków pośrednich. W takim systemie w ZUS zamiast 46 tys pracowników mogłoby pracować 46 osób.
A teraz kilka uwag o prowadzonej dyskusji. Kilka lat temu debatowałem na jednej z warszawskich uczelni z jednym ze znanych analityków finansowych, który otwarcie głosi, że jest socjalistą i wypowiedział jakąś krytyczną uwagę pod adresem Miltona Friedmana. Ze zdumieniem stwierdziłem, że on Friedmana nie czytał. I on to potwierdził. Wyjaśniając, że czytał Naomi Klein, która pisała o Friedmanie! Problem w tym, że pani Klein Friedmana też nie czytała – co wiem, bo ja czytałem i ją i jego. Więc jak się ktoś bierze za krytykowanie kogoś, to dobrze przeczytać, coś, co ten ktoś napisał (o ile oczywiście napisał) i coś więcej na temat, na który się dyskutuje – i to najlepiej kilku różnych autorów mających różne punkty widzenia. Czytając można się wielu ciekawych rzeczy dowiedzieć …
za: blog.gwiazdowski.pl