ZUS dokręca śrubę!

REKLAMA

Zakład Ubezpieczeń Społecznych, postulujący oskładkowanie umów o dzieło, zaczął na masową skalę sprawdzać, czy w prywatnych firmach ta forma umów jest obejściem konieczności płacenia ZUS-u. I nakłada kary. W tym samym czasie polscy przedsiębiorcy wymyślają kolejne sposoby unikania ZUS-u.

Z końcem lata tego roku w prywatnych firmach zaczęły się masowe wizyty inspektorów ZUS-u. Kontrolerzy nie tylko sprawdzają terminowość i prawidłowość regulowania obowiązkowych składek do tej instytucji. Prześwietlają również wszelkie umowy o dzieło. Sprawdzają, czy taka umowa nie została zawarta dlatego, aby nie podpisywać umowy o pracę, od której obowiązkowo trzeba odprowadzić składki na ubezpieczenie społeczne. Jeśli uznają, że tak się stało, mogą naliczyć składki. Nie od momentu wykrycia, tylko od momentu obowiązywania umowy. Do tego oczywiście karne odsetki. To oznacza, że inspektorzy ZUS-u łamią zasadę, iż prawo nie działa wstecz. Problem polega na tym, że nie są jasne kryteria, którymi kieruje się ZUS.

REKLAMA

Teoretycznie różnice między umową o pracę a umową cywilnoprawną są w przepisach określone, jednak możliwość interpretacji tych przepisów jest tak szeroka, że decyzje zależą od widzimisię inspektorów ZUS-u. Szkopuł w tym, że w przypadku ich nadgorliwości i wydania decyzji nakazującej zapłatę składek na wiele miesięcy (lub lat) wstecz – ukarana firma może zbankrutować. Ubocznym skutkiem jest wzrost bezrobocia. Każdy przedsiębiorca dziesięć razy się zastanowi, zanim kogoś zatrudni na umowę o dzieło, jeśli wie, że ryzykuje wizytę inspektorów ZUS-u, skrupulatną kontrolę i możliwą astronomiczną karę.

Pomysł związkowców

Skąd wziął się pomysł? Już w lutym tego roku, w trakcie spotkania związków zawodowych z rządem, związkowcy zgłosili postulat objęcia umów o dzieło i umów zleceń obowiązkowymi składkami na ubezpieczenie społeczne. Związkowcy argumentowali to tym, że znikną w ten sposób „umowy śmieciowe”, a pracownicy zatrudnieni inaczej niż na stałe będą również objęci obowiązkowym ubezpieczeniem. Z inicjatywy bardzo zadowolony był ZUS, który stoi na skraju bankructwa i chętnie spogląda w kierunku nowych źródeł pieniędzy. Pomysł oprotestowały organizacje pracodawców oraz ministerstwo pracy.

Wszystko dlatego, że obawiają się, iż obowiązkowe składki uczynią umowy o dzieło nieopłacalnymi, przez co zwiększy się bezrobocie. Jednak już latem ZUS zaczął kwestionować część umów o dzieło i domagał się zapłaty zaległych składek, twierdząc, że umowy zostały zawarte fikcyjnie właśnie po to, aby obowiązkowych składek uniknąć. Na pierwszy ogień poszli pracownicy naukowi, którzy wygłaszali wykłady w innych jednostkach niż swoje macierzyste, szkoleniowcy, trenerzy i lektorzy języków obcych. Pracownicy ZUS-u doszli do wniosku, że obchodzili oni przepisy, aby uniknąć płacenia składek – i domagali się wpłat za kilka lat wstecz.

Paradoks tej sytuacji polega na tym, że brak składek ubezpieczeniowych jest istotą umów cywilnoprawnych. Jeśli Polacy takie umowy zawierają, to oznacza, że tego chcą, a składek na ZUS płacić nie chcą. Działania związkowców i ZUS-u (bez pytania o zdanie osób pracujących na umowę o dzieło) wymierzone są w tych, którzy z własnej woli zawierają pasujące im umowy.

Obejść ZUS

Przedsiębiorczy Polacy nie chowają jednak głów w piasek. Im bardziej natrętne są kontrole inspektorów ZUS-u, im więcej ograniczeń w zawieraniu umów o dzieło, tym więcej sposobów na to, aby w ogóle ZUS-u nie płacić. Najczęstszym sposobem jest rejestracja działalności gospodarczej w krajach ościennych, np. w Czechach lub na Słowacji. Wówczas można złożyć deklarację o pracy na część etatu (nawet 1/20) i odprowadzać proporcjonalnie niskie składki na ubezpieczenie społeczne (nawet 5 euro). Nie wiadomo, czy będzie to trwało jeszcze długo, bo czeski ubezpieczyciel dąży do zmiany tej sytuacji (nie chce płacić za koszty leczenia fikcyjnie zatrudnionych Polaków). Inny sposób polega na rejestracji firmy w Anglii. Wówczas można płacić jednego funta miesięcznie. Taka dysproporcja doprowadziła do tego, że w Polsce powstały prywatne firmy zajmujące się „optymalizowaniem ZUS-u”, które załatwiają wszelkie formalności związane z fikcyjną rejestracją spółki za granicą, w zamian za co pobierają wynagrodzenie (100-200 zł). Coraz bardziej popularne stają się również spółki zarejestrowane w amerykańskim stanie Delaware, którego władzom trzeba płacić niewielką kwotę za rejestrację i równie niewielką kwotę rocznej opłaty.

Takie rozwiązanie wyłącza spółkę spod polskiej jurysdykcji i uwalnia przedsiębiorcę od konieczności płacenia składek na ZUS i podatków na rzecz polskiego fiskusa. Wszystko to oznacza, że Polacy rozpoczynają masowy exodus od ZUS-u, bo każdy widzi, że ten moloch bankrutuje i z pieniędzy mu przekazanych nie będzie żadnego pożytku. Rodzi się tylko pytanie, ilu jeszcze Polaków zdąży okraść, zanim ostatecznie zbankrutuje. A zbankrutować musi.

REKLAMA