USA zamknięte do odwołania. Czy państwo może zbankrutować?

REKLAMA

Czy państwo może zbankrutować? To pytanie od lat zadają sobie politolodzy i ekonomiści. Jest ono szczególnie aktualne w dobie paraliżu sektora budżetowego USA. Ostatnie tygodnie przejdą do historii USA i świata jako czas wyjątkowego napięcia niekończących się debat nad ostatecznym kształtem amerykańskiego budżetu na lata 2013-2014. Jak było groźnie, może świadczyć niemal błagalny list wystosowany 11 października 2013 roku przez ministrów finansów i szefów banków centralnych państw grupy G20 do prezydenta Baracka Obamy, w którym prosili, aby USA jak najszybciej podniosły limit zadłużenia państwa, ponieważ w przeciwnym wypadku może znacząco ucierpieć gospodarka światowa. Głównym sygnatariuszem tego apelu był rosyjski minister finansów Anton Siłuanow, który oświadczył prasie, że otrzymał zapewnienie amerykańskiego sekretarza skarbu Jacka Lewa i szefa Rezerwy Federalnej (Fed) Bena Bernanke, iż problem podniesienia pułapu zadłużenia USA zostanie na pewno rozwiązany do 17 października.

Kiedy rząd nie działa, gospodarka kwitnie

REKLAMA

Obaj panowie nie mylili się. Już w poniedziałek 14 października spiker Izby Reprezentantów John Boehner dwukrotnie próbował przedstawić plany tymczasowego zwiększenia limitu długu i jednoczesnego „otworzenia” amerykańskiego rządu. Boehner nie uzyskał jednak większości wśród republikańskich członków Izby. Niemal wszyscy eksperci byli przekonani, że we wtorek 15 października obie strony sceny politycznej dogadają się co do dzielących je szczegółów.

Jednak wieczorem tego dnia republikański deputowany Pete Sessions oświadczył, że nie udało się ustalić planu, który można byłoby poddać pod głosowanie. Departament Skarbu, jakby zaklinając deszcz, zapewniał opinię publiczną, że na pewno w czwartek dojdzie do ustalenia limitu zadłużenia Stanów Zjednoczonych. Brak kompromisu w tej sprawie w Kongresie oznaczałby, że amerykańskie państwo będzie mieć problem ze spłatą zadłużenia albo wypłatami wynagrodzeń i świadczeń społecznych. Zresztą taki paraliż sektora budżetowego Stanów Zjednoczonych nie jest zjawiskiem nowym.

Zawsze pod koniec sierpnia, kiedy kończy się rok budżetowy, Biały Dom szykuje się do bitwy o ostateczny kształt następnego budżetu. W latach osiemdziesiątych aż czterokrotnie – w 1982, 1984, 1986 i 1987 roku – zdarzało się, że państwo zawieszało swoją działalność przynajmniej na jeden dzień. Najdłuższa przerwa, do jakiej dopuścili politycy, trwała aż 21 dni – od 15 grudnia 1995 do 6 stycznia 1996 roku. Ciekawostką jest, że w czasie kiedy budżetówka miała przymusowy urlop, sfera prywatna gospodarki działała doskonale. Kto nie korzystał z poczty państwowej, chętnie sięgał po usługi firm przewozowych – takich jak United Parcel Service czy FedEx.

Już po kilku dniach od zamknięcia urzędów indeksy giełdowe w jedenastu na siedemnaście przypadków poszybowały znacznie do góry. Podobnie jest obecnie – od czasu zamknięcia rządu federalnego indeksy notowań giełdy amerykańskiej i aktywa amerykańskich firm na giełdach zagranicznych szły systematycznie w górę. Do południa 16 października notowania Dow Jones Industrial, Nasdaq, S&P 500 wzrosły średnio o 1,29 procent. Nasuwa się więc pytanie: czy w takim razie zdrowej gospodarce rynkowej w ogóle potrzebny jest rząd i aparat urzędniczy państwa?

Wydaje się, że gdyby sektor publiczny ogłosił swoje bankructwo i niewypłacalność to notowania giełdowe poszybowałyby w górę, a gospodarka zaczęłaby generować znaczący wzrost. akie zjawisko potwierdza jedynie, że państwo i jego polityka redystrybucji dóbr i podatków jest jedynie czynnikiem hamującym rozwój gospodarczy.

Ale tym razem nie mogliśmy się przekonać co do słuszności tej tezy, ponieważ – jak to zwykle bywa w polityce amerykańskiej – kompromis budżetowy zapadł niemal w ostatniej chwili. W środę 16 października około południa w Waszyngtonie gruchnęła wiadomość, że przywódcy obu partii w Senacie, Demokrata Harry Reid oraz Republikanin Mitch McConnell, wypracowali kompromis budżetowy.

Plan obu senatorów zezwala na postulowane przez Biały Dom podniesienie limitu zadłużenia USA do niebotycznej kwoty 16,7 biliona dolarów czyli niemal 100% rocznego PKB tego państwa. Limit ten będzie obowiązywał do 7 lutego przyszłego roku. Kongres musi też przyjąć nową ustawę o finansowaniu rządu, co pozwoli na działanie sektora publicznego do 15 stycznia 2014 roku. Warunkiem jest jednak, że dwa dni przed wygaśnięciem tego porozumienia obie partie na Kapitolu i przedstawiciele Białego Domu ustalą ostatecznie kierunek długoterminowej polityki fiskalnej na lata 2014-2024, która będzie musiała uwzględnić redukcję amerykańskiego zadłużenia.

Bankructwo bywa korzystne

Dla każdego lewaka bankructwo państwa jest równoznaczne z końcem świata. Oznacza bowiem niewypłacalność pensji armii urzędników państwowych, zablokowanie kont świadczenioborców systemu ubezpieczeń społecznych, ale także brak środków na policję, wojsko i całą bezproduktywną rzeszę pracwników państwowych. Dla liberała gospodarczego bankructwo państwa może być czymś dokładnie odwrotnym – nadzieją na powrót do zdrowych mechanizmów rynkowych, zmuszeniem władzy wykonawczej i ustawodawczej do przeprowadzenia restrukturyzacji zadłużenia publicznego i redukcji kosztownego aparatu biurokratycznego. Ostatni kryzys argentyński dowiódł dobitnie, że bankructwo takiego państwa socjalnego jak Argentyna pod rządami socjalisty Fernando de la Rúa może być gospodarczym katharsis.

Przez lata prasa lewicowa zrzucała winę za kryzys argentyński na pazerne elity polityczne i kierowany przez Amerykanów globalizm. Nikt jednak nie brał pod uwagę, że kraj ten dawno przekroczył granicę wypłacalności i wierzyciele będą bali się dalej kredytować tę utopię gospodarczo-społeczną.

Nic tak nie ocuciło gospodarki argentyńskiej jak kryzys, który przyszedł z początkiem 2002 roku. W tym okresie cała socjalistyczna elita Argentyny, poczynając od byłego prezydenta Carlosa Saúla Menema Akila, uciekła za granicę jak szczury z tonącego statku. Ale tylko dzięki takim liberałom jak minister gospodarki Roberto Lavagna udało się wyprowadzić Argentynę na drogę do wzrostu gospodarczego. Jaki był przepis na uzdrowienie ekonomiczne? Uwolnić wartość wymienną peso, nie podwyższać długu, ale wręcz spłacać go – po 30 centów za każdego pożyczonego dolara – i skończyć ze sztuczną regulacją zatrudnienia. Dzięki temu bezrobocie, które w 2002 roku wynosiło 22%, dzisiaj jest mniejsze o połowę, a nieskrępowana planami socjalnymi gospodarka kwitnie.

Bankructwo państwa, a więc kryjąca się pod tym określeniem radykalna restrukturyzacja jego zadłużenia, to zdarzenie, które na początku jest bardzo bolesne – głównie dla pracowników sektora budżetowego. Argentyński ekonomista Eduardo Borensztein i włoski badacz Ugo Pianizza wyliczyli, że od początku XIX wieku do 2004 roku miało miejsce 257 przypadków bankructw państw. Obaj naukowcy doszli do wniosku, że w samej tylko dekadzie lat osiemdziesiątych XX wieku zbankrutowały 74 państwa. Za każdym razem skutki takiego wydarzenia były łagodzone, kiedy władze decydowały się na restrukturyzację zadłużenia.

Niestety rząd Baracka Obamy nie chce prowadzić rozmów na temat takiej restrukturyzacji. Już pod koniec zeszłego roku prezydent przedstawił obszerny dezyderat, w którym domagał się od kongresu zwiększenia wydatków i w konsekwencji podwyższenia deficytu budżetowego do sumy 16,5 biliona dolarów. Oznaczało to, że w miejsce obiecywanej w obu kampaniach restrukturyzacji zadłużenia Obama chce pożyczyć dodatkowy bilion dolarów na pokrycie swoich propozycji socjalnych. W środę 16 października osiągnął swój zamiar, ale kosztem zobowiązania się do opracowania planu restrukturyzacji państwa, czyli znacznej redukcji wydatków już od przyszłego roku. A że Obama jest znany z częstego łamania obietnic, już na początku 2014 roku sytuacja z paraliżu budżetowego państwa może się powtórzyć ze zdwojoną siłą.

Tajna broń Obamy sprzed 145 lat

Osiągnięty w środę 16 października kompromis budżetowy jest postrzegany jako zwycięstwo polityczne i moralne GOP. Kosztem trzech miesięcy działania sektora budżetowego Republikanie wytargowali negocjacje budżetowe na całą najbliższą dekadę. Oznacza to duże pole manewru co do dalszych losów ustawy Obamacare, która wchodzi w życie w styczniu 2015 roku, czyli w okresie kiedy będą także wprowadzane w życie ustalenia dotyczące kształtu finansów do 2024 roku.

Wcześniej jednak ustawa budżetowa musi znowu wrócić do Izby Reprezentantów, gdzie jest wielu niepokornych Republikanów, nie uznających porozumienia zawartego przez liderów partyjnych w Senacie.

Trudna próba czeka teraz republikańskiego spikera Izby Reprezentantów Johna Boehnera, który będzie musiał podjąć decyzję, czy poddać pod głosowanie ostateczny kształt budżetu, czy też zastosować zasadę Hasterta. Ta nieformalna reguła opiera się na precedensie z lat 1999-2007, kiedy spikerem izby reprezentantów był John Dennis Hastert. Na jej podstawie spiker może nie poddawać pod głosowanie wynegocjowanej przez Senat ustawy budżetowej, jeżeli ma obawy, że któryś z reprezentantów wykorzysta to głosowanie do zgłoszenia zmian w proponowanej ustawie i rozpocznie kryzys od nowa.

Spiker powinien przeprowadzić głosowanie dzień lub dwa po ogłoszeniu kompromisu w Senacie. Ale tylko od jego wyczucia zależy, czy uda mu się sforsować niepokornych kongresmenów z własnej partii, którzy będą chcieli storpedować porozumienie.

Inne, równie karkołomne zadanie czeka pracowników budżetówki odpowiedzialnych za płynne wypłaty świadczeń federalnych. Ze względu na dotychczasowy paraliż budżetówki i powolny napływ gotówki z podatków do kasy państwa będą oni musieli wybierać, komu wypłata należy się w pierwszym rzędzie, a kto będzie musiał poczekać. Oznacza to także spóźnienia w wypłacie odsetek od długów zaciągniętych przez rząd USA na całym świecie. Perspektywa niewypłacalności niektórych zobowiązań zagranicznych przez rząd USA może mieć naprawdę poważne konsekwencje globalne. Po raz drugi w historii i za rządów tego samego prezydenta agencje ratingowe będą zmuszone obniżyć wskaźnik zaufania kredytowego Stanów Zjednoczonych z AAA do AA, co spowoduje dalsze podniesienie oprocentowania długu USA.

Ale prawdziwy dramat czeka rząd federalny pod koniec roku. Jeżeli bowiem nie uzgodni planu restrukturyzacji długu publicznego, Amerykę spotka paraliż nieporównywalnie groźniejszy od obecnego, a rząd nie będzie mógł się wywiązać ze swoich zobowiązań. Mało kto jednak pamięta, że prezydent Stanów Zjednoczonych ma w rezerwie tajną broń legislacyjną uchwaloną 145 lat temu, w 1868 roku. Jest nią 14. Poprawka do Konstytucji, której artykuł 4 brzmi: „Nie będzie podawana w wątpliwość ważność zadłużenia Stanów Zjednoczonych powstałego zgodnie z prawem, nie wyłączając długów zaciągniętych dla opłacenia uposażeń i nagród za zasługi przy tłumieniu powstania i buntu. (…)”. Innymi słowy: choć nie może być mowy o nagrodach za powstanie czy bunt, przepis ten może posłużyć w sytuacji, kiedy rząd podjął się wypłaty zobowiązań wobec swoich obywateli, a Kongres ogranicza zadłużenie publiczne. W takich okolicznościach prezydent ma teoretycznie prawo zadłużyć kraj wbrew woli parlamentu do wysokości należnych zobowiązań.

Dotychczas prezydenci nie powoływali się na wspomnianą poprawkę, ale – jak twierdzą niektórzy konstytucjonaliści – może ona okazać się bombą prawną, która wybuchnie ze 145-letnim opóźnieniem właśnie za kadencji Obamy.

REKLAMA