Rocznica postawienia pierwszego fotoradaru we Francji

REKLAMA

27 października 2003 roku w departamencie Essonne uruchomiono uroczyście pierwszy we Francji automatyczny radar. W uroczystości brał udział ówczesny szef MSW Mikołaj Sarkozy. Od tego czasu postawiono na drogach Francji 4200 tego typu urządzeń. Razem z innymi radarami jest ich już razem 5255. Jeden z radarów-rekordzistów cyka ponad 4 tys. zdjęć dziennie.

Z roku na rok rośnie liczba radarów i wielkość wpływów. Wszystko odbywa się automatycznie. Od zdjęcia, po identyfikację i wystawienie mandatu. W 2007 roku wystawiono ich na sumę 363 mln euro, w 2011 – 639 mln, w 2013 – 800 milionów. W ubiegłym roku radary odebrały kierowcom łącznie 12 mln punktów z prawa jazdy (we Francji kierowca ma na starcie 12 punktów). Cennik jest prosty: przekroczenie szybkości o ponad 60 km/h grozi utratą 6 punktów i zatrzymaniem prawa jazdy; za 40-50 km/h mamy 4 punkty straty, za 30-40 km/h – 3 punkty, za 20-39 km/h – 2 pkt, a za poniżej 20 km/h – 1 punkt. Średni mandat za szybkość to 135 euro (o ile zapłacimy terminowo).

REKLAMA

Ciekawostką jest, że jedna czwarta wykroczeń przypada na obcokrajowców. Do niedawna byli oni bezkarni. Od pewnego czasu Francja stara się jednak podpisywać wzajemne umowy dotyczące ścigania kierowców. Paryż ma takie umowy m.in. z Belgią, Szwajcarią, Luksemburgiem i Hiszpanią. Udziału odmówiły: Anglia, Irlandia i Dania. W przypadku pozostałych krajów teoretycznie można mandatowiczów ścigać i mogą oni dostać nawet wezwania do zapłaty w swoich krajach. Jeśli jednak nie zapłacą, egzekucja jest w praktyce nieopłacalna. Chyba że znowu pojawią się w kraju, gdzie dokonali wykroczenia, i np. trafią na policjanta, który sprawdzi ich w rejestrze.

Nikt nie ma wątpliwości, że prawdziwy cel stawiania nowych generacji radarów to pieniądze. Tych nie zabraknie. Zwłaszcza że władze będą dalej dokręcać śrubę i już teraz mówi się o zmniejszeniu dozwolonej szybkości poza terenem zabudowanym z 90 do 80 km/h.

REKLAMA