Podobieństwa między zamachem na Kennedy’ego a katastrofą smoleńską

REKLAMA

22 listopada 1963 roku jako uczeń liceum w Bełżycach byłem w kinie w tamtejszym Domu Kultury. W pewnym momencie seans został przerwany, zapaliły się światła, a przed ekran wyszedł pan Zygmunt Watras, oficer AK pseudonim „Książę”, który po powrocie z Workuty przytulił się na posadzie kierownika kina w Bełżycach. Pan Watras podał wiadomość, że w Dallas w Teksasie zastrzelony został prezydent Stanów Zjednoczonych John Kennedy. Na widowni rozległ się szmer, po czym światła zgasły i film potoczył się dalej. 45 lat później, podróżując po Ameryce, trafiłem również do Dallas i dzięki uprzejmości pana Stanisława Futomy, który był tam moim gospodarzem, znalazłem się na Dealey Plaza, gdzie w 1963 roku dokonano zamachu. Jest tam wszystko pozaznaczane, łącznie z krzyżykiem na jezdni w miejscu, gdzie prezydenta Kennedy’ego ugodziła pierwsza kula.

Miała ona zostać wystrzelona przez Lee Harveya Oswalda – komunistę, który nawet „wybrał wolność” w Związku Sowieckim, ale w końcu udało mu się wrócić do Ameryki. Oswald miał strzelać z okna stojącego nieopodal budynku, w którym wtedy mieściła się składnica książek.

REKLAMA

Budynek stoi nadal, a na jego ścianie wmurowana jest metalowa tablica pamiątkowa z napisem głoszącym, że z okna tego budynku Lee Harvey Oswald PRAWDOPODOBNIE strzelał do prezydenta Kennedy’ego. To słowo „prawdopodobnie” ktoś podkreślił metalowym rylcem. Najwyraźniej – podobnie zresztą jak i ja – musiał być zaskoczony, że niebywale energiczne i szalenie szeroko zakrojone śledztwo nie zdołało z całą pewnością ustalić nawet tego, czy Oswald strzelał, czy nie. Komisja Warrena po dziewięciu miesiącach drobiazgowego śledztwa, w trakcie którego przesłuchano setki świadków, obejrzano dziesiątki amatorskich filmów nakręconych przez ludzi stojących wzdłuż trasy przejazdu prezydenckiego samochodu i wykonano wiele eksperymentów, ustaliła, że Lee Harvey Oswald działał sam, podobnie jak sam działał Jack Ruby, który w dwa dni później, w biały dzień zastrzelił Oswalda w chwili, gdy ten był prowadzony przez uzbrojonych agentów FBI.

Co prawda pełna dokumentacja raportu Komisji Warrena została utajniona do 2039 roku, więc ja pewnie już się z nią nie zapoznam, a jeżeli w ogóle wspominam o tym, to przede wszystkim ze względu na pewne podobieństwo między zamachem na prezydenta Kennedy’ego a katastrofą samolotu z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie, który 10 kwietnia 2010 roku runął na ziemię w okolicach lotniska Siewiernoje w Smoleńsku.

Podobieństwo to nie dotyczy oczywiście okoliczności tamtego zamachu i tej katastrofy, bo te były zupełnie inne. Dotyczy ono reakcji niezależnych mediów głównego nurtu na próby ustalenia rzeczywistego przebiegu wydarzeń zarówno w Dallas, jak i w Smoleńsku. Bo niezależnie od Komisji Warrena, która swoje śledztwo zakończyła w roku 1964, prokurator Okręgowy Nowego Orleanu Jim Garrison w roku 1967 wszczął nowe śledztwo w tej sprawie. Według Garrisona, zamach na prezydenta Kennedy’ego był następstwem politycznego spisku, którego główną sprężyną była CIA.

Twierdził on tedy, że Komisja Warrena od samego początku podążała fałszywym tropem, a Oswald został wyznaczony przez tajniaków na kozła ofiarnego i na wszelki wypadek zamordowany. Ale nawet nie podejrzenia amerykańskich tajnych służb o sprawstwo kierownicze zamachu na prezydenta Kennedy’ego i kierowanie śledztwa na fałszywy trop wskazywałyby na podobieństwo ze smoleńską katastrofą, tylko – jak wspomniałem – reakcja amerykańskich niezależnych mediów głównego nurtu na śledztwo prowadzone przez prokuratora Garrisona i na niego samego.

Niepodobna nie zauważyć tego samego mechanizmu, jaki obecnie możemy zaobserwować w niezależnych mediach głównego nurtu w Polsce wobec zespołu posła Antoniego Macierewicza i wobec niego samego. Mechanizm i w jednym, i w drugim przypadku jest identyczny, podobnie jak i metody. Prokurator Garrison od samego początku stał się obiektem ośmieszającej kampanii propagandowej, a okoliczność, że wszystkie media biorące w niej udział drwiły z Garrisona nie tylko w tym samym czasie, ale i w identyczny sposób, wzbudzała i wzbudza podejrzenia, iż zarówno całą kampanią, jak i jej medialnymi wykonawcami kierowali tajniacy z CIA.

Ponieważ wobec zespołu posła Macierewicza i wobec niego samego niezależne media głównego nurtu w Polsce prowadzą identyczną kampanię drwin, w ramach której w tym samym czasie kolportowane są identyczne szyderstwa, skłania to do podejrzeń, że – podobnie jak w latach sześćdziesiątych w USA – również teraz w Polsce całą tą kampanią, jak i jej medialnymi wykonawcami kierują tajniacy z… ano właśnie.

Ja na przykład podejrzewam, że główną sprężyną są tajniacy z Wojskowych Służb Informacyjnych, których wprawdzie „nie ma”, bo we wrześniu 2006 roku zostały one z inicjatywy wspomnianego Antoniego Macierewicza rozwiązane – ale mimo rozwiązania funkcjonują sobie znakomicie na zasadzie życia po życiu na bazie swojej agentury, którą sobie już po transformacji ustrojowej skompletowały i która stanowi podstawowe narzędzie okupacji kraju przez soldateskę.

Udział niezależnych mediów głównego nurtu w kampanii dyskredytowania zespołu Antoniego Macierewicza w Polsce – podobnie jak udział niezależnych mediów głównego nurtu w kampanii dyskredytowania prokuratora Garrisona w USA – pokazuje, że zarówno tam, jak i tutaj, a tutaj może nawet w stopniu jeszcze większym niż tam, niezależne media głównego nurtu naszpikowane są konfidentami tajnych służb – zarówno rozmaitymi „Stokrotkami” z ubeckich dynastii, jak i ambicjonerami wziętymi z ulicy, których ponadymano na autorytety medialne, a nawet moralne.

Oczywiście w tych warunkach, kiedy zarówno w Ameryce, jak i w naszym nieszczęśliwym kraju za zacieranie śladów zabrali się pierwszorzędni fachowcy, zaś niezależne media zacierają nawet ślady po zatarciu, nie ma wielkich szans na poznanie rzeczywistego przebiegu wypadków – chyba że dopiero po odtajnieniu dokumentacji Komisji Warrena, co ma nastąpić dopiero w 2039 roku. Obawiam się, że nasi okupanci nie puszczą farby w sprawie katastrofy smoleńskiej nawet po stu latach, bo zapewne liczą, że nasz nieszczęśliwy kraj, niechby nawet z ramienia starszych i mądrzejszych, pod takim czy innym szyldem partyjnym będą okupowali, a jego obywateli eksploatowali i okradali znacznie, znacznie dłużej.

Czytaj także: Wywiad-rzekę ze Stanisławem Michalkiewiczem zatytułowaną „Antypolonizm”. Książka odpowiada m.in. na pytania: Czym jest antypolonizm? Komu można przypisać bycie polakożercą? Dlaczego nikt nie spróbował określić skąd się bierze nienawiść do narodu polskiego i kto najczęściej nią szermuje? Książka jest dostępna w WERSJI PAPIEROWEJ (tutaj – kliknij) oraz jako E-BOOK (pdf – tutaj, kliknij). Publikację można także zakupić na trwających w Warszawie Targach Książki Historycznej (Sala Kinowa Zamku Królewskiego).

REKLAMA