Zlikwidować finansowanie teatrów z publicznych pieniędzy!

REKLAMA

Gdy dramaturg Zygmunt Kawecki zagadnął kiedyś Franciszka Fiszera: „czy nie uważasz Franiu, że mam nos Danta?”, Fiszer mu odpowiedział: „to pisz nosem”. W naszym nieszczęśliwym kraju namnożyło się osobników wszystkich płci, którzy zewnętrznie podobni są do wielkich artystów w tym sensie, że mają wszystkie znamiona przynależności do gatunku ludzkiego, a niektórzy nawet duszę nieśmiertelną – ale z talentem już jest znacznie gorzej. To znaczy mają talent, jakże by inaczej, tyle że mały. Niekiedy nawet tak mały, że bez nadymania przez niezależne media głównego nurtu nikt by go w ogóle nie zauważył. Zresztą nawet i w takiej sytuacji talent nie jest zauważalny, więc przekonanie o talencie posiadanym przez artystę przyjmowane jest na wiarę.

Oczywiście niezależne media głównego nurtu nie nadymają nikogo za darmo, co to, to nie. Nadymany musi ze swej strony też się postarać – albo jako konfident bezpieki, która w zamian za usługi delatorskie prowadzi go po szczeblach kariery, dzięki czemu zyskuje wgląd w „środowisko” i wie, kto, z kim, kiedy, gdzie i za ile – które to informacje bywają szalenie przydatne do szantażowania i werbunku – albo jako agent wpływu, który realizuje postawione mu zadania na odcinku kultury.

REKLAMA

Ludzi obdarzonych prawdziwym talentem na ogół niezależne media nie nadymają, ale wielu z nich wybija się i bez tego – jak nie w naszym nieszczęśliwym kraju, to w krajach poważniejszych, z których później najwyżej powraca w glorii, budząc zrozumiałą w tych okolicznościach zawiść i frustrację nadymanych. Stąd środowiskiem artystycznym wstrząsają piekielnie skomplikowane intrygi, w których ostatnio z konfidentami i agentami wpływu skutecznie rywalizują sodomici. W mafiach sodomitów i gomorytek wszyscy ze wszystkimi doskonale się znają, bo jeśli nawet wszyscy wszystkich jeszcze nie przecwelowali, to są pełni nadziei i planów na przyszłość. Złośliwcy, których na tym świecie nie brakuje, rozpuszczają nawet fałszywe pogłoski, że o ile pierwszy program państwowej telewizji zdominowany jest przez sodomitów, to drugi – przez gomorytki. W tych pogłoskach o dominacji jest być może trochę przesady, ale jeśli nawet, to przecież jakieś kryteria doboru muszą być, więc dlaczego nie takie, zwłaszcza teraz, gdy konkietę w mondzie robi tylko zboczeniec, ewentualnie alfons?

Akurat trochę hałasu narobił ostatnio Teatr Stary w Krakowie, w któremu dyrektoruje 40-letni pan Jan Klata. Pan Klata obijał się przez parę lat w różnych artystycznych szkołach, potem chałturzył to tu, to tam, kolekcjonował rozmaite nagrody – niczym sam „profesor” Władysław Bartoszewski, co to nawet otrzymał nagrodę „Szkła w Rozumie” – między innymi „Paszport Polityki” za „nowatorskie odczytywanie klasyki” oraz „pasję i upór, z jakim diagnozuje stan polskiej rzeczywistości i bada siłę narodowych mitów”. Właśnie ten „Paszport” nieco wyjaśnia przyczynę, dla której dostał posadę dyrektora Narodowego Starego Teatru w Krakowie, który sam minister Zdrojewski mianował „państwową instytucją artystyczną”. Skoro padł taki rozkaz, to nieomylny to znak, iż bezpieczniacka wataha nadzorująca ministra Zdrojewskiego za jego pośrednictwem powierzyła Teatrowi Staremu w Krakowie Misję. No dobrze, ale jaką?

Nietrudno się domyślić. W dzisiejszych czasach Misja polega przede wszystkim na „badaniu siły narodowych mitów”, by znaleźć najtańszy i zarazem najskuteczniejszy sposób ich zdyskredytowania i obalenia. Po co tu jeszcze jakieś „mity” mniej wartościowego narodu tubylczego, kiedy trzeba przecież zaaplikować mu intensywną kurację przeczyszczającą, by w ten sposób przygotować miejsce na przyjęcie mitologii narodu wybranego, a ściślej: wyznaczonego na jego szlachtę?

A ponieważ „Polityka”, która do takich spraw ma specjalnego nosa, przewąchała, że pan Jan Klata zrobi to lepiej niż ktokolwiek inny, że bez najmniejszego wahania i żadnych zastrzeżeń, to znaczy z „pasją i uporem” zdiagnozuje polską rzeczywistość tak, że każdemu odechce się przyznawania do polskości. No i tak właśnie się stało. Pan Klata wpadł na pomysł wystawienia „Nie-Boskiej Komedii”, do której albo ktoś mu nastręczył, albo sam w korcu maku wynalazł Olivera Frljicia, który „według” oryginału zamierza wystawić jakiegoś swojego knota. Jakimści sposobem dowiedziała się o tym publiczność i 14 listopada grupa osób urządziła w teatrze awanturę. W związku z tym „Dyrekcja i Zespół Aktorski Narodowego Starego Teatru” wypichciły „Oświadczenie”, w którym czytamy m.in. o „paranoicznej atmosferze” wokół planowanej na 7 grudnia premiery przedstawienia, w związku z czym dyrekcja i zespół podjął „decyzję o zawieszeniu prób nad »Nie-Boską Komedią« do czasu, kiedy będziemy pewni, że zawarte w nim treści będą mogły stanowić podstawę ważnej dyskusji, a nie będą powodem burd, przemocy oraz agresywnych zachowań wobec zespołu Starego Teatru”.

Przekładając na język ludzki uzasadnienie tej komicznej decyzji, chodzi im o to, żeby publiczność została zmuszona do podziwiania przedstawienia („ważna dyskusja”), a dyrekcja i zespół otrzymały gwarancję, że nikt nie ośmieli się zaprotestować. Wprawdzie nie wykluczam możliwości, że pan Klata, wzorem pana Tomasza Pietrasiewicza z tzw. Ośrodka Brama Grodzka w Lublinie, którego podejrzewam, że dla większego rozgłosu i palmy męczeńskiej od czasu do czasu wrzuca sobie przez okno cegły ze swastyką, sam wynajął protestującą grupę – ale tak czy owak warto zatrzymać się nad zacytowanym fragmentem uzasadnienia. Widać z niego wyraźnie, że państwowy mecenat nad teatrami doprowadził nie tylko do całkowitego uniezależnienia się teatrów od publiczności, bo czy ktokolwiek przyjdzie na knota, czy nie, to „dyrekcja i zespół” pensje przecież dostaną – ale również, a może przede wszystkim, przewrócił artystom, zwłaszcza tym z małym talentem, w głowach. Podobnie jak pan Jacek Markiewicz, co to nie tylko nasrał, ale jeszcze ten Scheiss wystawił w Centrum Rzeźby w Orońsku, najwyraźniej uważają, że wszyscy powinni ich podziwiać bez względu na to, co zrobią. Liczą na to, że publiczność – wytresowana, że w teatrze trzeba zachowywać się jak w kościele – będzie pokornie oklaskiwała wszystkie bzdury i knoty. Tymczasem powinno być odwrotnie – ot, tak jak na premierze jakiejś sztuki „futurystycznej” w przedwojennej „Reducie”, kiedy na scenie snuły się jakieś snuje i rozlegały się nieartykułowane wycia, hrabia Bogdan Zalutyński wstał i tubalnym głosem zawołał: „Dość tego skandalu! (…) Nigdy by za czasów Skałona nie ośmielono się wystawić takiej bzdury na scenie cesarskiej!” – po czym z wielkim hałasem kilkudziesięcioosobowa grupa podążyła do wyjścia.

Żegnały ich sykania, ale i głosy aprobaty: „mają rację!”.

A przede wszystkim trzeba jak najszybciej zlikwidować finansowanie teatrów z publicznych pieniędzy. To nie tylko demoralizuje „dyrekcje i zespoły”, ale przede wszystkim jest niemoralne, bo niby dlaczego biedni ludzie mieliby się dokładać do rozrywek bogatszych?

REKLAMA