Nieprzerwanie rządzi k***a i złodziej czyli o sytuacjach rewolucyjnych

REKLAMA

„Gdy Ksawery wieje, brzoza nam się chwieje, Polską rządzą geje” – takim częstochowskim rymem podsumował miniony tydzień funkcjonariusz żydowskiej gazety dla Polaków nazwiskiem Tomasz Piątek. Oczywiście jak zwykle się myli, bo Polską nie rządzą żadni „geje”, tylko nieprzerwanie od 1944 roku – kurwy i złodzieje. To nie tylko do rymu, ale przede wszystkim prawda – a któż takie rzeczy mógłby lepiej wiedzieć od pana redaktora Michnika? On, ma się rozumieć, dobrze wie, kto w Polsce rządzi, ale tego nie powie – w każdym razie nie powie tego głośno, bo to największa tajemnica państwowa, a wiadomo, że „kto by zdradził tę wielką tajemnicę, umrze podwójnie: ciałem i duszą”.

Nawiasem mówiąc, z jakiegoś podobnie zagadkowego powodu pan red. Michnik i podlegli mu funkcjonariusze bardzo się zaangażowali w zaprzeczanie znienawidzonemu Antoniemu Macierewiczowi – prawie tak bardzo jak we wspieranie „światowej sławy historyka”, na jakiego z łaski Sanhedrynu został awansowany pan dr Jan Tomasz Gross. Ale tamto zaangażowanie stosunkowo łatwo wyjaśnić; festiwal Jana Tomasza Grossa, podobnie jak zorganizowana z szalonym przytupem w lipcu 2001 roku impreza w Jedwabnem, były ważnym elementem zaplanowanej z premedytacją operacji szlamowania mniej wartościowego narodu tubylczego z pieniędzy pod pretekstem „restytucji” – a podejrzewam, że pan redaktor też liczył na jakieś alimenty. Teraz co prawda też jest futrowany przez naszych okupantów za pośrednictwem rządu pana premiera Tuska; „Nasz Dziennik” ujawnił, że „Gazeta Wyborcza” zainkasowała około połowy pieniędzy z gadzinowego funduszu rządowego na reklamy i „promocje”. Gdyby nie to, że pan redaktor zwichnął sobie aureolę przy aferze z Rywinem, to można by powiedzieć, że próbuje i pieniądze zarobić, i wianuszka – to znaczy oczywiście aureoli – nie stracić, ale „darmo; co raz człek stracił, tego nie odzyszcze” – jak pisał Boy-Żeleński.

REKLAMA

Ale mniejsza już o pana redaktora i jego sparciałe cnoty; jak mu dolegają, to niech je wycharknie – bo ważniejsze są oczywiście przyczyny wspomnianego zaangażowania. Ujawnione przez „Nasz Dziennik” alimenty to jednak za małe pieniądze na aż takie zaangażowanie. Musi kryć się za tym jakiś większy interes – albo finansowy, albo prestiżowy, albo obydwa naraz, bo wiadomo, że od przybytku głowa nie boli. Bo przecież pana redaktora Michnika nikt nie podejrzewa o przyczynienie się do śmierci ofiar smoleńskiej katastrofy, więc dlaczego aż tak bardzo się angażuje w przekonywanie opinii publicznej, że katastrofa nastąpiła z przyczyn naturalnych? Takie zaangażowanie byłoby bardziej zrozumiałe, gdyby pan redaktor jednak maczał palce w jakiejś smrodliwej intrydze – ale czy to w ogóle możliwe?

Podejrzewanie o takie rzeczy kawalera Legii Honorowej byłoby nie tylko nietaktowne, ale przede wszystkim – niebezpieczne, z uwagi na dotychczasową usłużność niezawisłych sądów – chociaż z drugiej strony ostentacyjna amikoszoneria redaktora Michnika z panem generałem Kiszczakiem i innymi „człowiekami honoru” wskazywałaby, że z kim przestajesz, takim się stajesz, a zatem wszystko jest możliwe.

Rozpisałem się o tym całym panu redaktorze Michniku, podczas gdy tak naprawdę to chciałem o Ukrainie, a ściślej: nawet nie tyle o Ukrainie, chociaż oczywiście o Ukrainie też – tylko o sytuacji rewolucyjnej. Kiedy mamy sytuację rewolucyjną? Zgodnie z rzymską sentencją, że omne trinum perfectum, co się wykłada, że doskonałe jest wszystko, co potrójne. Dotyczy to oczywiście również sytuacji rewolucyjnej – o czym zresztą pisał Lenin.

Otóż sytuacja rewolucyjna pojawia się wtedy, gdy – po pierwsze – są obiektywne powody do masowego niezadowolenia. Po drugie – gdy to niezadowolenie uzewnętrznia się w postaci demonstracji i innych objawów malkontenctwa. Wreszcie – po trzecie – gdy jest jakieś inne państwo, w dodatku dostatecznie wpływowe, zainteresowane dokonaniem przewrotu w tym kraju. Wszystkie te trzy warunki muszą występować jednocześnie – właśnie jak na Ukrainie podczas tzw. pomarańczowej rewolucji. Wtedy były powody do niezadowolenia choćby z powodu podejrzeń o sfałszowanie wyborów; niezadowolenie to uzewnętrzniło się w postaci miasteczka namiotowego na Majdanie Niepodległości w Kijowie, na które słynny finansowy grandziarz, zwany również „filantropem”, wyłożył 20 milionów dolarów – i wreszcie administracja prezydenta Busha juniora zainteresowana była przewrotem na Ukrainie z co najmniej dwóch powodów: po pierwsze – żeby „filantrop” mógł sobie Ukrainą obetrzeć łzy po bezpowrotnej utracie rosyjskich alimentów. Filantrop bowiem żądał od prezydenta Busha rewanżu za wcześniejsze przysługi, a kiedy ten początkowo mu odmówił, sfinansował czarną propagandę anty-Bushowską przy pomocy różnych amerykańskich twórców światowej sławy. Prezydent Bush zrozumiał, że z tym Żydem lepiej nie zadzierać i stąd pozwolił mu na Ukrainie, wobec której poza tym miał plany polityczne, a konkretnie jeden – żeby Ukrainą pogrywać z zimnym rosyjskim czekistą Putinem.

Z tej okazji skorzystała oczywiście Polska, a konkretnie – Umiłowani Przywódcy, którzy jako ormowcy Zjednoczonej Europy „w dyrdy” polecieli na Majdan Niepodległości, by tam podskakiwać, wykrzykiwać, przytupywać, wygrażać – słowem: podstawiać nogę. Dzisiaj też polecieli, ale czy dzisiaj jest na Ukrainie sytuacja rewolucyjna? Wszystko to być może; dochód na mieszkańca jest na Ukrainie o połowę niższy niż na Białorusi i ponad trzykrotnie niższy niż w naszym nieszczęśliwym kraju, więc powody do niezadowolenia są. To niezadowolenie się objawiło w postaci demonstracji, w których wzięło udział co prawda tylko od 100 tysięcy do pół miliona obywateli, co oznacza, że zdecydowana większość obywateli udziału w demonstracjach nie wzięła.

Czy jednak jakieś wpływowe państwo jest zainteresowane przeprowadzeniem tam politycznego przewrotu? Nie mówię o naszym nieszczęśliwym kraju, bo Polskę lekceważy dzisiaj nawet Litwa, więc każde dziecko wie, iż nasi Umiłowani Przywódcy mogą co najwyżej groźnie kiwać palcem w bucie – ale czy przewrotem na Ukrainie są zainteresowane takie na przykład Stany Zjednoczone?

Coś może być na rzeczy, bo ukraiński premier zaapelował do ambasadora USA, by zmitygował manifestantów, podobnie Ameryka jest oskarżana o inspirowanie kijowskich zajść przez Moskalików. Ale nie ma najmniejszego powodu, by zaraz wierzyć we wszystko, co powiedzą Moskalikowie, tym bardziej że na przywódcę zbuntowanych wyrasta bokser Kliczko. Czy jednak bokser Kliczko jest amerykańskim agentem? Gdyby tak było, to prawdopodobieństwo wystąpienia sytuacji rewolucyjnej na Ukrainie byłoby całkiem spore, w odróżnieniu od naszego nieszczęśliwego kraju, w którym sytuacji rewolucyjnej już od dawna nie ma, ponieważ od 1944 roku nieprzerwanie rządzi kurwa i złodziej, co najwyraźniej wszystkim odpowiada.

REKLAMA