Ideologia gender czyli jak lewactwo gotuje żabę?

REKLAMA

Strategia genderystów jest prosta: nie ryzykować otwartego konfliktu, tylko przemycać swoją patologiczną ideologię pod neutralnie brzmiącymi i powszechnie akceptowalnymi sloganami, takimi jak „równość” czy „równouprawnienie”.

Owa metoda jest określana jako „gotowanie żaby”. Jeżeli żabę chciałoby się wrzucić do wrzątku, to wyskoczy ona z garnka, jeśli oczywiście zdąży. Jeżeli wrzuci się do letniej wody postawionej na gazie, leniwie będzie się grzać, aż się ugotuje. Podobnie ma się z ideologią gender. Gdyby przedszkolaki od razu bombardować hard porno, uczyć masturbacji i próbować zmieniać im płeć na siłę, podniósłby się raban. Ale jeśli maluchy oswaja się stopniowo, bawiąc się w przebieranki – chłopiec za dziewczynkę, dziewczynka za chłopca, wymieniając się zabawkami – chłopcy wolą lalki, dziewczynki samochody, pod hasłami równouprawnienia i zabawy, taka metoda tresury wzbudza mniejszy opór i łatwiej można jej bronić.

REKLAMA

Postępowi Ślązacy?

W rybnickim przedszkolu nr 13 w Chwałowicach rodzicom zafundowano gender z unijnych pieniędzy. Być może dyrekcja przedszkola nie do końca wiedziała, na co się porywa. Wiadomo – mityczne pieniądze z Unii są warte wszystkiego, więc należy zrozumieć panią dyrektor, borykającą się permanentnym brakiem funduszy, która chce jak najlepiej dla swoich podopiecznych i jest gotowa łapać się wszelkich możliwości, aby skądkolwiek wydusić choć trochę dodatkowego grosza. Motywacja finansowa wydaje mi się w tym przypadku najistotniejsza. Nie sądzę bowiem, aby u rodowitych Ślązaków, społeczności nader konserwatywnej, obudził się nagle duch postępowy.

Zresztą świadczy o tym dalszy przebieg sprawy. Protestujących rodziców grzecznie poproszono o zmianę placówki, która miałaby opiekować się ich dziećmi. Zapewne nie dlatego, że na siłę starano się przymusić ich do zaakceptowania indoktrynacji ich pociech, ale z prozaicznego powodu: program już „klepnięto”, trzeba go przeprowadzić i rozliczyć się z unijnej kasy. Bo wiadomo, kontrolują i można przy tym sobie narobić niepotrzebnych kłopotów.

Rybnickim maluchom aplikowano tzw. miękkie gender. Bez jakichś radykalniejszych treści. Po prostu chłopcy i dziewczynki przynosili misie i ubierali je raz w spodenki, raz sukienki. W ten sposób rozmywano pojęcie płci, sugerując, że być może zależy ona od kaprysu chwili. Bardziej kontrowersyjne okazały się aplikowane dzieciom bajki. Tam był już „Kopciuch” zamiast Kopciuszka oraz „rycerki” udające prawdziwych rycerzy.

Niemniej dyrekcja placówki broniła się zażarcie, oskarżając zatroskanych rodziców o robienie niepotrzebnej afery. W obronę przedszkola zaangażowały się „Gazeta Wyborcza” oraz postępowy „Dziennik Zachodni”, który na apologetykę gender przeznaczył kilka kolumn w weekendowym wydaniu z ubiegłego tygodnia. Dziennikarze tłumaczyli ciemnemu ludowi, że chodziło przecież tylko o „równouprawnienie” i nie ma to związku z żadną ideologią.

Do podobnych zdarzeń dochodziło wcześniej w wielu placówkach w Warszawie, gdzie z pewnością więcej jest postępowców i większa demokratyzacja wśród rodziców, którzy mają małe dzieci. Niestety coraz więcej młodych, wykształconych z wielkich miast akceptuje te najbardziej odrażające przejawy postępu. Pocieszające jest, że przybywa ludzi aktywnych, najczęściej formowanych w rozmaitych katolickich wspólnotach, którzy stawiają radykalny opór poprawnym politycznie agresorom.

Tylnymi drzwiami

W listopadzie br. Sejm uchwalił ustawę o cudzoziemcach. Art. 160 tego prawa zawiera bardzo niebezpieczne treści, które mogą być wykorzystywane przez środowiska LGBT. Pkt 3 tego zapisu mówi, że możliwe jest udziela-nie zgody na pobyt czasowy w naszym kraju obcokrajowcowi pochodzącemu z innego państwa członkowskiego Unii Europejskiej lub państwa należącego do EFTA, który jest w stałym związku z osobą tej samej płci będącą obywatelem RP.

Jak nietrudno zauważyć, nowe prawo może nie tylko być wykorzystywane do „importu” dewiantów do Polski, ale także zostać użyte w dyskusji nad zrównaniem praw rodzin i związków osób homoseksualnych. Sodomici mogliby powoływać się na ustawę, aby twierdzić, że prowadzą życie rodzinne podlegające ochronie w rozumieniu Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności.

Tymczasem dwójka zboczeńców, która adoptuje dziecko, aby je potem wykorzystywać i w tym samym celu „udostępniać” je znajomym, jak to ostatnio miało miejsce, nie jest żadną rodziną, lecz piekłem, miejscem kaźni, patologii i zła w najczystszej postaci, przed którym trzeba chronić zarówno dzieci, jak i cały naród.

Przepis, który teraz leży w Senacie, godzi wprost w konstytucyjny model życia rodzinnego. Art. 18 Konstytucji RP stwierdza bowiem, że pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej znajduje się „małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo”, a nie „życie rodzinne” – jak to ma miejsce w Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności.

Na szczęście senatorowie jak na razie wykazali się refleksem. Senacka Komisja Praw Człowieka, Praworządności i Petycji przyjęła poprawkę o usunięciu pkt. 3 z art. 160, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że nowe prawo nie przejdzie, a poprawka zostanie ostatecznie wykreślona.

Niemniej parlamentarzystom trzeba o tym przypominać, a ich prace – monitorować, bo strategia genderystów obejmuje z pozoru mało znaczące zmiany prawa, prowadzące do nieodwracalnych konsekwencji. Nie ryzykują bowiem otwartej wojny na argumenty, lecz wprowadzają swoje zamierzenia za pomocą prawników, będących także członkami społeczności LGBT i działającymi w interesie tej grupy. Wszelka konfrontacja kończy się z reguły sromotną porażką niosących wątpliwy postęp, degenerację i zgorszenie.

Pranie mózgów

Dlaczego genderowcy tak boją się otwartej wojny albo nawet uczciwej debaty na naukowe argumenty? Bo reprezentują oni niespójną, kompromitującą się ideologię, w której nic nie trzyma się kupy. Przy każdej dyskusji wychodzą zaś kompleksy i niecne intencje jej wyznawców. Przekonali się o tym na własnej skórze Norwegowie.

Sprawcą zamieszania okazał się celebryta – Harald Eia, znany komik, często występujący w telewizji. Norwegia jest jednym z najbardziej postępowych krajów świata. Równouprawnienie jest urzędowo regulowane, a gender do niedawna było obecne we wszystkich dziedzinach życia – od szkół po uniwersytety.

Do niedawna, bowiem dzięki cyklowi filmów dokumentalnych Haralda Ei, obnażających gender jako ideologię i pseudonaukę, rząd tego kraju wycofał się z finansowania tego typu programów. Pierwszy z cyklu siedmiu filmów Ei można już obejrzeć w sieci z polskimi napisami. A można przy tym nieźle się ubawić!

Jako socjolog Eia miał warsztat naukowy, a jako celebryta – znał siłę telewizji, wiedząc jak ją wykorzystać. Reżyser nagrał wszystkie teorie oficjalnych przedstawicieli ideologii gender obecnych na urzędach i uniwersytetach. Następnie odwiedził z kamerą najwybitniejszych na świecie naukowców w Europie i Stanach Zjednoczonych, którzy zajmują się badaniem wąskich tematów związanych z biologią, antropologią czy naukami medycznymi.

Jak to się dzieje, że mimo ustawowych regulacji zmierzających do równouprawnienia płci i wprowadzających parytety, wciąż 90 proc. pielęgniarek to kobiety, a 90 proc. zatrudnionych w firmach inżynierskich to faceci? Genderyści upierali się, że to przez stereotypy i spełnianie oczekiwań innych. Czyżby?

Ale dlaczego tak się dzieje? Genderyści twierdzą, że to, iż kobiety wybierają kobiece zawody, a mężczyźni – męskie, to, uwaga, paradoks! Dlaczego więc wśród kilkunastomiesięcznych dzieci z uszkodzonymi narządami płciowymi, uniemożliwiającymi ich identyfikację w eksperymentach, zawsze chłopcy wybierają do zabawy samochody, a dziewczynki lalki? Dlaczego kilkuletni chłopcy robią to samo? Dlaczego kilkuletnie dziewczynki wiedzą, że są dziewczynkami, a nie żyrafami? Zarówno dla empirycznie badającego problem naukowca, jak i zdrowo myślącego człowieka odpowiedź może być tylko jedna: bo mają to zakodowane w genach.

Genderyści, których zapoznano z osiągnięciami naukowymi wybitnych profesorów z całego świata, mieli tylko jedno wytłumaczenie: to bardzo słabe badania. Dlaczego? Tego nie potrafili uzasadnić.

A jakie argumenty naukowe mają wyznawcy gender? Odpowiedź też nie była zaskoczeniem: „moje podstawy są nie tyle naukowe, co teoretyczne”. Genderyści przechodzą więc od zmieszania, przez ukazanie ignorancji, po agresję i otwartą deklarację ideologiczną. Kłamstwo wychodzi na jaw.

Czym jest prawda? – pytał Poncjusz Piłat. Prawda to fakty. Naukowych faktów brak jest w ideologii gender. Znamy ich natomiast w bród, jeśli chodzi o efekty gender. W przypadku konsumpcji pornografii – czyli jednego z ulubionych narzędzi genderystów – został naukowo uwodniony związek, że pornografia jest jedną z przyczyn depresji, rozwoju dewiacyjnych zachowań seksualnych, zwiększa problemy małżeńskie i upośledza życie seksualne.

Dzięki filmowi zamknięto Nordycki Instytut Gender Studies na Uniwersytecie w Oslo i zatrzymano finansowanie z budżetu państwa innych tego typu programów. Norwegowie przejrzeli na oczy i zdali sobie sprawę, że przez lata byli oszukiwani przez ideologów.

W Polsce sytuacja nie jest dramatyczna. Społeczeństwo jest raczej konserwatywne i wie, że to jedno wielkie oszustwo. Postępowcy zaś szukają wszelkich możliwych narzędzi do walki z tradycją, rodziną i chrześcijaństwem. Dlatego będą wykorzystywali gender do wojny z cywilizacją, a naszym zadaniem jest im to skutecznie uniemożliwiać.

REKLAMA