Nowy rok czyli generalna próba sił

REKLAMA

Nowy rok bez wątpienia będzie generalną próbą sił. Zapoczątkowana aferą Rywina rewolucja i kilkuletni taktyczny sojusz dzielący scenę polityczną między Prawo i Sprawiedliwość oraz Platformę Obywatelską są już na finałowym, agonalnym etapie. Najbliższe tygodnie zapoczątkują ostateczną bitwę między premierem Tuskiem a prezesem Kaczyńskim, która będzie najdłuższa i najbardziej wyczerpująca w historii III Rzeczypospolitej.

Gdy w drugiej połowie 2004 roku dobiegały końca medialne przedstawienia, jakimi były „Afera Rywina” oraz związana z nią działalność sejmowej komisji śledczej, sprawa wydawała się jasna: rządy postkomunistów spod znaku SLD czeka potężny upadek. Ludzie coraz częściej zaczęli zdawać sobie sprawę, jak wygląda sprawowanie władzy w kraju nad Wisłą. Następująca zaraz po niej publikacja „Listy Wildsteina” w 2005 roku dokończyła dzieła – Polacy pokazali „czerwoną kartkę” Leszkowi Millerowi i sukcesorom PZPR.

REKLAMA

Beneficjantami wyniszczającej wojny na górze okazały się partię brylujące miesiącami w mediach podczas obrad komisji śledczej – Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska.

Głoszące postulaty walki z układem i uformowania nowej, lepszej „IV Rzeczpospolitej” na gruzach skompromitowanego postokrągłostołowego ładu. Zapowiadana koalicja i plany odnowy kraju skończyły się tak szybko, jak się zaczęły. Kampania wyborcza z 2005 roku, w której pojawił się „premier z Krakowa”, „dziadek z Wehrmachtu” itd., już przed ogłoszeniem wyników dawała jasny przekaz: o sojuszu mowy nie ma. Dwuletnie rządy PiS, które przepełnione były wojną wewnątrz koalicji z LPR Romana Giertycha i Samoobroną Andrzeja Leppera, a także walką zewnętrzną z Donaldem Tuskiem, skończyły się przyspieszonymi wyborami. Zwiedzeni ofertą Tuska i dwuletnim pozytywnym kreowaniem wizerunku jego ugrupowania Polacy oddali władzę PO, która zawiązawszy koalicję z PSL Waldemara Pawlaka, rządzi nieprzerwanie do dzisiaj.

Jednak te lata wyraźnie pokazały, że istotą sprawowania władzy przez faworyzowanego w mediach Tuska jest batalia z Kaczyńskim, która absorbowała większość czasu rządzącym.

Współzałożyciel UPR, Stefan Kisielewski, zwykł mawiać, że socjalizm to ustrój, w którym bohatersko walczy się z trudnościami nieznanymi w żadnym innym ustroju – nie inaczej wyglądały „rządy” PO-PiS-u. Przez wszystkie te lata sprawujący władzę znajdowali kolejne problemy, którymi absorbowali uwagę społeczeństwa oraz zajmowali uwagę mediów, które zamiast weryfikować dokonania rządzących, podzieliły się na ośrodki wspierające Kaczyńskiego i Tuska. Konflikty z zachodnimi sąsiadami za przyrównanie braci Kaczyńskich do kartofli, taśmy Rydzyka, walka z dopalaczami, postulat kastracji pedofilów, katastrofa smoleńska i jej pokłosie, ACTA, pedofilia wśród księży, powódź i wiele innych. Tym żyła Polska przez ostatnie osiem lat, a kreujący politykę dziennikarze robili wszystko, by odwracać uwagę od tego, co najważniejsze – od gospodarki.

Skutki były bolesne dla wszystkich. Polityka zaczęła nie tylko być nudnym, ale i drażliwym tematem. Coraz więcej osób nie jest zainteresowanych uczestnictwem w wyborach, nie widząc nadziei na przyszłość w kraju. Zaangażowani w polityczną batalię dziennikarze odczuli natomiast rewolucję technologiczną i masowy odpływ odbiorców, czytelników, którzy bez pożegnania odwrócili się od klasycznych środków przekazu informacji.

Wstęp do kampanii

Rok 2013 był jednak dla tych, którzy bez polityki nie wyobrażają sobie życia, niezmiernie ciekawy. Dominowały w nim dwie kwestie. Pierwszą było straszenie Tuska „żółtą kartką” w postaci Kaczyńskiego i spadającego poparcia dla Platformy. Drugą natomiast poszukiwanie alternatywy, która równocześnie do osłabiania PO nie pozwoli zbytnio urosnąć partii Kaczyńskiego. Podstawowym narzędziem „czwartej władzy”, by ten cel osiągnąć, było oczywiście oddanie PiS mikrofonów i skierowanie na partię prezesa kamer. Jej działacze potrafią skompromitować się bez niczyjej pomocy do tego stopnia, by odstraszyć niezdecydowanych wyborców.

Dokładnie w okresie wakacyjnym, w połowie roku, pojawiła się natomiast szansa zaistnienia w mainstreamie dla innych ugrupowań. Zrezygnowani Polacy coraz częściej zaczęli spoglądać na małe partie znajdujące się poza parlamentem. W połączeniu z przychylnymi sondażami i życzliwością mediów po raz pierwszy znacząco zaczęło rosnąć poparcie i zainteresowanie między innymi Kongresem Nowej Prawicy i postacią Janusza Korwin-Mikkego. Prezes KNP stał się regularnym gościem programów publicystycznych w telewizji oraz skupił na sobie uwagę mediów nowej generacji. To oczywiście nie spodobało się walczącemu o bezwzględną władzę na prawicy Kaczyńskiemu i jego zapleczu.

Kolejny cios oznaczała decyzja liderów Ruchu Narodowego o starcie w wyborach. Inicjatywą, która zaowocowała największą przychylnością mainstreamu, była partia Jarosława Gowina, czyli Polska Razem – skupiająca byłych członków PiS i PO oraz dawnych działaczy UPR czy KNP. Z punktu widzenia politologów i ludzi mediów sprawa wydaje się banalnie prosta – wszystkie te ugrupowania i ich delikatna promocja mają doprowadzić do rozbicia elektoratu niezdecydowanego, który bierze udział w wyborach, a tym samym zacementowania starego układu sił. Platforma liczy, że małe partie uszczuplą wynik wyborczy PiS, a jednocześnie nie przekroczą progu wyborczego. PiS z kolei ma nadzieję, że partia Gowina osłabi również ugrupowanie Donalda Tuska. Docelowo siły, które możemy nazwać układem postrywinowskim, chcą (prawdopodobnie po raz ostatni ze względów czysto biologicznych – liderzy będący przez lata kreowani na bogów danych ugrupowań nieuchronnie starzeją się, a lata walki wyniszczyły ich zarówno fizycznie, jak i psychicznie) uzyskać wszystkie możliwe mandaty na kolejnych kilka lat. Idealny jest dla nich układ sił PO, PiS, SLD i PSL bez wpuszczania kogokolwiek nowego do ich grona.

Wszystkie karty na stół

Mając świadomość, że wybory do europarlamentu nie cieszą zbyt wielkim zainteresowaniem, główni gracze na scenie politycznej zrobią wszystko, by zmobilizować swoich działaczy i elektorat. Pierwszym celem jest pozyskanie jak największej liczby euromandatów, które dla wygranych kandydatów oznaczają zastrzyk gotówki. Wspierający ich drugi i trzeci partyjny szereg może również liczyć na granty w postaci miejsc pracy w biurach poselskich czy posady asystentów. Drugim – znacznie ważniejszym – jest wizerunkowe umocnienie swoich ugrupowań przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi w 2015 roku. Dlatego też najbliższe tygodnie i miesiące będą oznaczały pełną mobilizację partyjną. Odwracający się od partii będą kuszeni wspomnianymi posadami i łatwym zarobkiem podczas kampanii. Równolegle do tych zabiegów, zaprzyjaźnione z politykami media będą kreowały alternatywę w postaci małych lub nowych partii – takich jak Ruch Narodowy, Kongres Nowej Prawicy, Polska Razem czy Solidarna Polska.

Ugrupowania te, utrzymujące niewielkie, ale zauważalne poparcie, mają na celu pozyskanie wyborców PiS i PO, co w efekcie nie pozwoli na zbyt silny triumf Kaczyńskiego ani porażkę Tuska czy Millera. Analogiczna jest funkcja Europy Plus pod wodzą Aleksandra Kwaśniewskiego. Ta jednak może cieszyć się przychylnością pewnych grup i uzyskać wynik powyżej progu wyborczego.

Wyniszczająca walka o posady w Brukseli przeniesie się zaraz po wakacjach na wybory samorządowe. Tam natomiast największe szanse będą mieć działacze lokalni i ich miejscowe układy – czyli kto, co i komu obieca i oferuje w terenie. Tutaj szansa na skruszenie betonu jest niewielka w mniejszych miejscowościach. W dużych ośrodkach szanse mają inicjatywy lokalne, bezpartyjne.

Finał za rok

Najciekawiej wyglądają bez wątpienia zakulisowe negocjacje dotyczące wyborów parlamentarnych w 2015 roku. Uśmiechy wysyłane do powracającego niczym zły omen Leszka Millera nasilają się z obu stron. Przekonanym o braku możliwości porozumienia na linii PiS-SLD wystarczy przypomnieć zawartość „taśm Oleksego”. Miller z kolei nieufnie spogląda na Tuska i jego zaplecze, nie spieszące się dzielić stanowiskami z ludźmi SLD, mającymi podobne obszary zainteresowań co do powyborczego łupu.

Pozostaje pytanie, co stanie się z PSL. Jeżeli frekwencja przy urnach okaże się wyższa, a wyborców PSL na przeróżne sposoby ubędzie (migracja zewnętrzna i wewnętrzna), może to oznaczać pierwszy parlament bez ludowców. A jeśli nie PSL, to kto? Część dziennikarzy już dzisiaj z powątpiewaniem spogląda na Gowina i liczy na wzmocnienie go silniejszymi postaciami. Te jednak wolą nie ryzykować odejścia z PO i PiS.

REKLAMA