Kolejne przywileje dla dewiantów w USA!

REKLAMA

Wkrótce wszystkie urzędy podległe rządowi federalnemu Stanów Zjednoczonych otrzymają pisemne instrukcje Departamentu Sprawiedliwości w sprawie traktowania na równi „małżonków tej samej płci z małżonkami heteroseksualnymi”. Dotyczyć to będzie także 33 stanów, które nie uznają małżeństw homoseksualnych.

„W każdym sądzie, w każdym postępowaniu, członkowie Departamentu Sprawiedliwości występujący w imieniu Stanów Zjednoczonych będą mieli za zadanie upewnić się, że małżonkowie tej samej płci otrzymają te same przywileje, ochronę i prawa jak małżonkowie heteroseksualni” – oświadczył 8 lutego 2014 roku prokurator generalny USA Eric H. Holder. Departament Sprawiedliwości wyliczył, że do stanu cywilnego obywatela odnosi się aż 1100 przepisów federalnych. 10 lutego prokurator generalny Holder wymienił, które z nich będą od tej pory dotyczyć w równym stopniu tzw. małżeństw gejowskich, jak i tych małżeństw, które rząd nazywa od niedawna „tradycyjnymi”.

REKLAMA

Równouprawnienie czy uprzywilejowanie?

Mimo że jedynie 17 stanów oraz Dystrykt Kolumbii uznaje „małżeństwa” osób tej samej płci, to zarządzenie prokuratora generalnego będzie obowiązywać wszystkie urzędy federalne mające swoje siedziby w pozostałych 33 stanach odrzucających legalność tego typu związków.

Urzędnicy federalni biją na alarm, że decyzja prokuratora generalnego wprowadza niesłychany zamęt w dotychczasowych procedurach prawnych. Wystarczy sobie wyobrazić sytuację, że w sądzie federalnym „małżeństwa tej samej płci”, czyli osoby podające się za parę homoseksualną, będą mogły skorzystać z przywileju, który zwalnia ich z zeznawania przeciwko współmałżonkowi. Oznacza to, że w 33 stanach, gdzie takie „małżeństwa” są zakazane, wystarczy podać się za osobę homoseksualną pozostającą w stałym związku partnerskim, ażeby ukryć ważne informacje o osobie oskarżonej. Świadek zawsze może stwierdzić, że żyje w ukrytym, niezalegalizowanym związku partnerskim z oskarżonym i jako niedoszły małżonek chce skorzystać z przywilejów nadanych mu przez prokuratora generalnego. Nadużycia związane z podszywaniem się pod „małżeństwa” jednej płci mogą stać się przekleństwem porządku prawnego 33 stanów. Homoseksualiści podający się za małżonków otrzymają także w więzieniach równe prawa do odwiedzin co zwykli małżonkowie. Tę sytuację będą wykorzystywać środowiska przestępcze. Traktowanie partnerów homoseksualnych jak małżonków zwiększy szansę na przemyt substancji zakazanych za kratkami lub nadużycia związane z wydawaniem wyroków na osoby znajdujące się na wolności. „Homoseksualni małżonkowie” policjantów, agentów wywiadu i kontrwywiadu oraz innych formacji mundurowych, którzy zginęli na służbie, będą mieli prawo pobierania świadczeń federalnych, jakie dotychczas otrzymywały „tradycyjne” rodziny. Szczególny niepokój wielu prawników budzi fakt, że decyzja rządu Obamy zrównuje prawa homoseksualistów w postępowaniu spadkowym. Oznacza to, że w sytuacji kiedy otwierany jest spadek po osobie zmarłej, zawsze może pojawić się człowiek podający się za partnera homoseksualnego, który żył w ukrytym związku ze spadkodawcą i ma prawo do udziału w spadku. Udowodnienie przekrętu będzie w takim przypadku niezwykle trudne.

Syndrom świętych krów

Prawnicy analizujący zasady, jakie narzuca departament sprawiedliwości urzędom federalnym w kwestii równoprawnego traktowania „małżeństw homoseksualnych” we wszystkich stanach, podkreślają, że nie mają one nic wspólnego z ideą równości. Wręcz przeciwnie: są niczym nie uzasadnionym uprzywilejowaniem osób, które – co warto pamiętać – jeszcze niedawno były traktowane przez prawo jako szczególne zagrożenie społeczne. Zarządzenie Departamentu Sprawiedliwości nie jest pierwszym aktem prawnym tworzącym niczym nie uzasadnione przywileje dla gejów.

Na początku listopada 2013 roku Senat USA przyjął ustawę zakazującą dyskryminacji w pracy ze względu na orientację seksualną. W reakcji na tę decyzję prezydent Obama oświadczył w tonie pouczającym: „Amerykanie powinni być oceniani w miejscu pracy tylko pod jednym względem – umiejętności wykonywania pracy. (…) Jaką to robi różnicę, jeśli gejem jest strażak, który was ratuje, księgowy, który rozlicza wasze podatki, lub mechanik, który naprawia wasz samochód?”. Ale o jakiej rzetelnej ocenie kwalifikacji nożna mówić, skoro pracodawcy będą zmuszeni do zatrudniania gejów, lesbijek oraz transseksualistów? W rzeczywistości wszelka próba odmowy zatrudnienia lub próba zwolnienia niezależnie od miejsca pracy będą zakazane – podobnie jak to ma miejsce z mniejszością murzyńską. Zawsze można oskarżyć pracodawcę o brak tolerancji. Oznacza to, że każdy niekompetentny, niepunktualny, leniwy cwaniak będzie mógł drwić sobie ze swojego szefa, deklarując się jako gejowska ofiara prześladowań.

Ustawa zakazująca dyskryminacji w pracy ze względu na orientację seksualną jest jednym z najgłupszych praw w historii USA. Narzuca ona bowiem pracodawcy obowiązek rozpoznania i uszanowania „orientacji seksualnej” pracownika. Jak to zrobić? Przecież pytanie wprost o zainteresowania seksualne kandydata może zostać odebrane jako obraza. Także rubryka w ankiecie może zostać odebrana jako „naruszenie wolności obywatelskich”. A jednak ustawa jest tak skonstruowana, że w zasadzie każda odmowa przyjęcia do pracy kandydata podającego się za geja na podstawie jakiejkolwiek merytorycznej przyczyny może zostać odebrana jako akt dyskryminacji.

Siła amerykańskiego lobby homoseksualnego rośnie z dnia na dzień. Powoli wkracza w regiony, które były chronione dotychczas przez tradycyjną moralność. Obiektem ich głównego ataku są szkoły. Od 2009 roku nauczyciele amerykańscy nie mogą mówić uczniom, że homoseksualizm może być leczony. Nie wolno informować młodzieży, że transseksualiści i transwestyci mogą się leczyć i powrócić do normalności. Coraz silniejsze lobby homoseksualne narzuciło Krajowemu Stowarzyszeniu Nauczycieli i Amerykańskiemu Stowarzyszeniu Psychologicznemu obowiązkowy kolportaż do wszystkich 16 tys. okręgów szkolnych w USA broszury o znamiennej nazwie „Fakty o orientacji seksualnej i młodzieży”.

To liczące 24 stronice „dzieło” ma zadanie przekonać uczniów, że homoseksualizm jest „normalnym sposobem wyrażania ludzkiej seksualności”. Najbardziej niebezpieczne jest jednak w nim sformułowanie: „Szkoły powinny być ostrożne i unikać dyskusji na temat możliwości zmiany orientacji seksualnej”. Krajowe Stowarzyszenie ds. Badań i Terapii Homoseksualistów (NARTH) podsumowało tą broszurę jako manifest aktywistów homoseksualnych „promujących szczególny światopogląd, przedstawiając go uczniom jako prawdziwe założenie, które, jak oczekuje się, zostanie przez nich przyjęte”. Lobby gejowskie stworzyło więc nie podlegający dyskusji dogmat, że homoseksualizm nie tylko nie jest zboczeniem, ale nie powinien, a nawet nie może być leczony. Po analizie tej broszury członkowie Stowarzyszenia oświadczyli: „Tego typu programy promują system wartości jednej szczególnej grupy społecznej i oczerniają poglądy innych, jednocześnie wypaczając naukę”.

„Wszystkie zwierzęta są równe, ale…”

Przywileje, jakie wywalczyło sobie lobby homoseksualne w USA, stają się obiektem zazdrości innych „mniejszości seksualnych” i grup preferujących niektóre rodzaje zachowań nie akceptowanych przez ogół społeczeństwa. Jak łatwo otworzyć obyczajową puszkę Pandory, świadczyć mogą skutki procesu z 2003 roku znanego pod nazwą Lawrence v. Teksas. Sprawa, którą rozpatrywał Sąd Najwyższy USA, dotyczyła pary gejów oskarżonych o bezprawny seks. Sąd Najwyższy uznał, że każda dorosła osoba przebywająca na terytorium USA ma prawo do utrzymywania prywatnych zachowań intymnych, które nie powinny być obiektem zainteresowań władzy.

Uzasadnienie wyroku przedstawione przez sędziego Antonina Scalię daje swobodę demonstrowania swoich zachowań seksualnych ludziom, którzy do tej pory ukrywali je ze względu na pewne standardy moralne. Nawet lewicowy i liberalny obyczajowo „The New York Times” ośmielił się nazwać ten wyrok „kontrowersyjnym” otwarciem drogi do legalizacji bigamii, związków kazirodczych między dorosłymi czy rozpowszechnienia bezkarnej prostytucji. Jednym słowem: tego wszystkiego, co większość Amerykanów nazywa „cudzołóstwem, nierządem, sodomią i sprośnością”.

Jednak największym beneficjantem orzeczenia Sądu Najwyższego wcale nie są homoseksualiści – których prawo nie tylko chroni, ale częstokroć traktuje jako obywateli lepszej kategorii – lecz głównie bigamiści i… pedofile. Poligamia zakazana jest we wszystkich 50 stanach. 91% Amerykanów uznaje ją za „moralne zło”. Warto jednak podkreślić, że Konstytucja Stanów Zjednoczonych wcale nie zakazuje związków poligamicznych. Ograniczenia na poziomie stanowym są konsekwencją pewnych tradycji obyczajowych. Za utrzymywanie więcej niż jednego związku małżeńskiego grozi kara do pięciu lat więzienia. Jednocześnie wyrok Sądu Najwyższego z 2003 roku pozwala na dowolną liczbę niezalegalizowanych związków seksualnych. Można mieć dowolną liczbę kochanek lub kochanków z armią nieślubnych dzieci, ale jednocześnie nie wolno tego legalizować jako związku małżeńskiego. Czy takie prawo nie jest co do zasady niekonsekwentne?

„Skoro wolno im, czemu nie nam?”

W 1779 roku prezydent Thomas Jefferson, o którym mówi się dzisiaj, że był jednym z pierwszych amerykańskich wolnomyślicieli i liberałów społecznych, zgłosił w legislaturze Virginii koncepcję kastracji jako najwyższą humanitarną karę za „akt sodomii”. Jefferson chciał złagodzić w ten sposób maksymalny wymiar kary za homoseksualizm, jakim była wówczas śmierć przez powieszenie.

Prawo „antysodomickie” obowiązywało we wszystkich stanach do 1962 roku i homoseksualizm był karany ciężkim więzieniem. Za to w przeciwieństwie do homoseksualizmu, zjawisko określane dzisiaj jako pedofilia było nie tylko w pełni legalne, ale wręcz powszechnie praktykowane. Śluby starszych mężczyzn z nastolatkami lub aranżowanie małżeństw dzieci były na porządku dziennym. Dopiero w drugiej połowie XIX wieku, kiedy psycholog Richard von Krafft-Ebing stworzył pojęcie pedofilii jako odchylenia psychicznego polegającego na doznawaniu satysfakcji seksualnej z dziećmi w wieku przed pokwitaniem, zrodziła się dyskusja nad ohydą tego typu zachowań. Szczytowym okresem walki z pedofilią był przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku. W tym okresie powstały dwie wielkie ustawy skierowane na walkę z tym zboczeniem. Pierwszą był zbiór przepisów zawartych w „prawach skierowanych przeciw seksualnym drapieżnikom” (sexually violent predator laws), pozwalających stanom na dowolny rodzaj walki z tym zjawiskiem, oraz „Ustawa o ochronie dzieci im. Adama Walsha” („The Adam Walsh Child Protection and Safety Act”).

Adam Walsh był sześcioletnim chłopcem porwanym w domu towarowym na Florydzie, brutalnie zgwałconym i bestialsko zamordowanym przez seryjnego zabójcę Ottisa Elwooda Toole’a, zmarłego w celi więziennej w 1996 roku. Mimo tych ustaw pedofilia nie jest jasno sprecyzowana w amerykańskim prawie. Winę za to ponosi lobby homoseksualne, które przez lata walczyło z zastosowaniem w języku ustawowym określenia „orientacja seksualna”. Aby uniknąć oskarżenia o nietolerancję wobec jakiejś grupy społecznej, Republikanie zaproponowali definicję, która nie określała pedofilii jako orientacji seksualnej jakiejś grupy społecznej, ale jako zbrodnicze zachowanie jednostek. Z mało przejrzystych powodów ich pomysł został jednak utrącony przez Demokratów. Demokratyczny kongresman Alcee Hastings z Florydy uzasadnił postawę swojej partii stwierdzeniem, że „wszystkie alternatywne style życia seksualnego powinny być chronione zgodnie z prawem”.

Tego typu argumentacja stwarza jednak ogromne niebezpieczeństwo. W 1973 roku Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne skreśliło homoseksualizm ze swojej listy chorobowych zaburzeń psychicznych. Dlaczego więc taki zapis miałby dotyczyć pedofilii, zoofilii, transseksualizmu czy innych dewiacji seksualnych? Poprawność polityczna zaczyna pożerać własny ogon.

REKLAMA