Rzadko zdarza mi się zgodzić z Adamem Hofmanem (PiS), który słusznie zauważył, że w sprawie ukraińskiej Donald Tusk „mówi Kaczyńskim”. Zgadzam się także z opinią tegoż posła, że skoro obydwaj Panowie niczym się nie różnią, to nie ma sensu głosować na „podróbkę” i lepiej jest zagłosować na „oryginał”.
Czy jednak ogólny jazgot polskiej klasy politycznej, która wymachuje szabelkami przed nosem Władimira Putina – a czyni to tym głośniej, im dalej przebywa od granic Rosji – jest szczery? Czy rzeczywiście polska klasa polityczna tak bardzo nienawidzi Putina? A może w tej nienawiści kryje się głęboko zamaskowany podziw?
Artur Górski (PiS) – niegdyś czołowy polski konserwatysta i monarchista – zamieścił na łamach „Naszego Dziennika” (20 marca 2014) interesujący z punktu widzenia psychologii politycznej tekst „Gra imperatora”. Celem tego tekstu zapewne było zamanifestowanie pisowskiej gorliwości w krytyce Rosji Putina, ale czytając ten felieton, miałem ustawicznie wrażenie, że ta gorąca niechęć i odraza połączone są z autentycznym podziwem byłego prezesa Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego dla rosyjskiego suwerena.
W „Grze imperatora”, obok kilku rytualnych potępień i wywiedzeniu putinizmu z tradycji „sowieckiej” – co jest konieczne dla pisowskiego czytelnika i przełożonych w partyjnej centrali – czytamy, co następuje:
„Putin żyje w świecie marzeń o imperialnej Rosji, przekonany o swojej wielkości, o potędze Rosji i jej armii oraz o słabości i tchórzliwości Zachodu. Putin chce przejść do historii jako odnowiciel Rosji, budowniczy »trzeciego Rzymu«, który stanie się centrum świata. Moskwa ma stać się nie tylko polityczną, ale także duchową alternatywą dla Waszyngtonu, Berlina i Brukseli, które – jak twierdzi Putin – zagubiły europejskiego ducha, zaprzepaściły europejskie wartości. Dlatego gdy Europa się laicyzuje i marginalizuje chrześcijan, Putin realizuje sojusz »tronu i ołtarza«, coraz bliżej współpracuje z hierarchią prawosławną i podnosi hasła moralnej odnowy wobec gnijącego moralnie Zachodu. Chodzi przede wszystkim o sprzeciw wobec rewolucji seksualnej, ideologii gender i postulatów lobby gejowskiego”.
Jakby nie patrzeć, to takie słowa w ustach byłego monarchisty i konserwatysty – o Trzecim Rzymie, sojuszu między Tronem i Ołtarzem, zwalczaniu rewolucji seksualnej, genderyzmu i lobby homoseksualnego – trudno mi uznać za wyraz nagany czy choćby dezaprobaty. Gdyby to pisał jakiś lewak czy demoliberał, to tak by to brzmiało. Ale o Putinowskim sojuszu Tronu i Ołtarza pisze były chrześcijański konserwatysta!
Trudno mi powiedzieć, na ile było to zamierzone, ale akurat w ustach Artura Górskiego wyczuwam tutaj dobrze zamaskowaną pochwałę. Ba! Fascynację kontrrewolucyjną, neoimperialną Rosją Putina! Tak, dla Artura Górskiego Putin nie jest prezydentem Federacji Rosyjskiej, ale autentycznym carem:
„Przyłączenia Krymu do Rosji dokonano w iście imperialnym stylu. Kluczowe orędzie w tej sprawie Putin wygłosił w okazałej, pełnej imperialnego przepychu Sali Gieorgijewskiej wielkiego kremlowskiego pałacu. Wszedł do sali przy dźwiękach fanfar, przemawiał na stojąco, z rosyjskimi flagami w tle, na których widniały dawne carskie orły, przywrócone rosyjskiej państwowości”.
Widać tę fascynację Władimirem Putinem szczególnie przy jej zestawieniu z oceną zmierzchającego demokratycznego Zachodu. Górski pisze:
„Zachód jest bezbronny i bezwolny, ponieważ niektóre europejskie państwa, w tym właśnie Niemcy, są uwikłane w interesy prowadzone z Rosją i dbają egoistycznie o swoje partykularyzmy, z nadzieją, że z imperatorem jakoś się ułożą. (…) Obecnie rozgrywka toczy się o Ukrainę i tę rozgrywkę Zachód przegrywa na własne życzenie. (…) Jaki będzie kolejny cel imperatora Putina, który z uśmiechem na ustach gra na nosie zachodnim politykom? Wkrótce dowie się o tym świat i jak zawsze zostanie jego agresją zaskoczony i zapewne znów będzie całkiem tchórzliwie bezradny”.
Najzabawniejsze jest zaś to zdanie Górskiego o Putinowskiej Rosji:
„W rzeczywistości jest to misternie budowana konstrukcja propagandowa, która ma przykryć azjatyckiego, turańskiego ducha Moskwy, ducha zamordyzmu, który kpi z wolności i demokracji”.
Gdyby te ostatnie słowa wyszły spod klawiatury polityka byłej Unii Wolności i zostało wydrukowane na łamach „GW”, to nie miałbym wątpliwości, że jego autor autentycznie potępia „ducha zamordyzmu, który kpi z wolności i demokracji”. Czy jednak z pełną powagą można je odczytywać wtedy, gdy pisze je były prezes Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, który w swoich publikacjach i wystąpieniach tyle razy krytykował demokrację, wybory powszechne i importowane do Polski zachodnie instytucje demokratyczne i który przeciwstawiał tej wizji koncepcję silnej władzy monarchicznej? Bez względu na rytualne potępienia polityki Putina – przez przyrównywanie jej do zaboru Sudetów i do polityki sowieckiej – tekstu tego jakoś nie umiem odczytać inaczej jak tylko utajonego zachwytu polskiego byłego lidera konserwatywnego monarchizmu nad nowym carem, nowym imperatorem.
W języku niemieckim jest takie ładne określenie Hassliebe, czyli nienawiść tak wielka, że przechodząca w fascynację, miłość do osoby, której się nienawidzi. Wszyscy ci nasi „prawdziwi patrioci”, którzy tak bardzo nienawidzą Rosji, a Putina w szczególności, gdzieś w podświadomości są nim zafascynowani. Widzą bowiem przed sobą nie jakiegoś tam zręcznego specjalistę od „postpolityki”, umiejącego kreować swój wizerunek medialny, ale polityka w autentycznym i pierwotnym rozumieniu tego terminu. Co więcej, przypuszczam, że wielu z nich zazdrości Rosji wielkiego przywódcy, którego nasz kraj jest pozbawiony i nawet nie ma żadnego kandydata na jego miejsce. Dlatego każde kolejne antyputinowskie wystąpienie – im radykalniejsze, tym lepiej – traktuję jako wyraz specyficznie polskiego kompleksu i zazdrości. Polska ma suwerena w liczbie 40 milionów ludzi. Rosja ma suwerena jednoosobowego.