Ciche podwyżki podatków” – tak zatytułowała „Rzeczpospolita” swój artykuł na temat zwiększającego opodatkowanie Polaków Wieloletniego Planu Finansowego Państwa na lata 2014-17, który został przyjęty przez rząd Donalda Tuska. Wskutek wdrożenia Planu Polakom zostanie odebrane dodatkowo kilkadziesiąt miliardów złotych!
Władza zasłania się Unią Europejską, której Rada zobowiązała Polskę do przedstawienia działań pozwalających na ograniczenie deficytu sektora finansów publicznych w 2015 roku do poniżej 3 procent PKB. Dlatego rząd PO-PSL zakłada w planie spadek deficytu budżetowego z 4,3 procent w 2013 roku do 2,5 procent w 2015 roku, 1,8 procent w 2016 roku oraz 1,2 procent w 2017 roku, co umożliwi wyjście z unijnej procedury nadmiernego deficytu w roku 2016.
Zamrożenie progów
Przyjęty przez rząd PO-PSL Wieloletni Plan Finansowy Państwa na lata 2014-2017 przewiduje, że do 2017 roku zamrożone zostaną na obecnym poziomie: kwota wolna od podatku w PIT (3091 zł rocznie), koszty uzyskania przychodu (1335 zł rocznie) oraz próg podatkowy (85.528 zł rocznie). Jednak z wysokością kwoty wolnej od podatku związane są kwoty do odliczenia wynikające z ulgi na dzieci, w związku z czym również one pozostaną na niezmienionym poziomie. W sytuacji inflacji pieniądza realnie oznacza to podwyżki podatków. Kwoty te nie były waloryzowane od 2009 roku, chociaż w tym czasie inflacja wyniosła w sumie około 16 procent. – Tymczasem mamy inflację i rosną koszty utrzymania, natomiast będziemy płacić podatki od tych kwot, które płaciliśmy kilka lat temu, czyli efektem tego jest wzrost opodatkowania dla każdego przeciętnego, statystycznego mieszkańca naszego kraju – mówi w rozmowie z Informacyjną Agencją Radiową Andrzej Sadowski z Centrum Adama Smitha.
Jak szacuje samo Ministerstwo Finansów, dodatkowe wpływy dla fiskusa z tytułu zamrożenia progów wyniosą około 0,1 procent PKB rocznie. W 2010 roku było to 1,5 mld zł, ale w 2015 roku będzie to już 1,8 mld zł, a w 2017 roku – 2 mld zł. Łącznie w latach objętych planem ma to być 6,5 mld zł. Tym samym rząd sam przyznaje się, że jego plan to nic innego jak podwyżki podatków. Natomiast Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA – niezależna, apolityczna jednostka naukowo- -badawcza skupiająca się na analizie konsekwencji polityki społeczno-gospodarczej – wyliczyło, że zamrożenie progów podatkowych do 2017 roku obniży dochody polskich gospodarstw domowych o 1,32 mld zł w 2015 roku, 2,9 mld zł w 2016 roku i 4,76 mld zł w 2017 roku. Z kolei dochody gospodarstw z dziećmi spadną w wyniku tej polityki odpowiednio o 0,79 mld zł, 1,75 mld zł i 2,87 mld zł. O takie kwoty Polacy zapłaciliby mniejsze podatki, gdyby progi podatkowe rosły w kolejnych latach w sposób odpowiadający indeksacji górnego progu podstawy wymiaru składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe ZUS.
„W wyniku tej polityki w 2017 roku dochody najuboższych gospodarstw obniżą się przeciętnie o 8,50 zł miesięcznie, zaś w przypadku gospodarstw z najwyższego decyla miesięczne dochody zmniejszą się średnio o 106,20 zł” – napisano w raporcie CenEA. Zdaniem dr. Michała Mycka, dyrektora CenEA, „mrożenie kosztów uzyskania przychodu oraz kwoty wolnej od podatku idzie na przekór polityce nakierowanej na podniesienie poziomu zatrudnienia”.
Z wyliczeń „Rzeczpospolitej” wynika, że w efekcie braku waloryzacji progów podatkowych podatek najbardziej uderza jednak w osoby najbiedniejsze, a wysokość płaconych podatków rośnie szybciej niż wysokość płac! – Zamrożenie skali w rzeczywistości oznacza podniesienie efektywnych stawek podatkowych. Zwłaszcza biedniejsi ludzie płacą coraz wyższe podatki – mówi w „Rzeczpospolitej” prof. Krzysztof Rybiński, rektor uczelni Vistula. – I nie wątpię, że skala zostanie jeszcze przez wiele lat utrzymana na poziomie z 2009 roku. W ten sposób rząd poprawia sobie finanse i zwiększa fiskalizm bez mówienia o wzroście podatków – dodaje. – Wprowadzenie w życie Wieloletniego Planu Finansowego Państwa będzie oznaczać wyższe podatki – potwierdza na Interia.pl ekonomista Piotr Bujak.
Loteria paragonowa
Zgodnie z rządowym planem finansowym, podniesione kilka lat temu stawki VAT (z 22 do 23 procent i z 7 do 8 procent) mają powrócić do poprzedniej wysokości dopiero w 2017 roku. Tak obiecuje minister finansów Mateusz Szczurek, ale czy ktoś mu wierzy, skoro były minister Jan Vincent-Rostowski zapewniał, że powrót do niższych stawek nastąpi od początku 2014 roku?
Szacuje się, że wyższe o 1 punkt procentowy stawki VAT zabierają Polakom dodatkowo około 5-6 mld zł rocznie. Rządowy plan zakłada również, że około 20 mld zł ma trafić do budżetu do 2017 roku w wyniku lepszej ściągalności podatków i bardziej wnikliwej kontroli oraz dzięki skuteczniejszej walce z oszustami. To groźne założenie nie oznacza nic innego jak jeszcze większą represję wobec przedsiębiorców, także tych uczciwych. Będzie więcej zniszczonych biznesów przez biurokratów fiskusa i urzędników celnych, więcej niesłusznie oskarżonych i pokrzywdzonych, a w efekcie więcej odszkodowań wypłacanych z budżetu państwa.
Przedsiębiorcom chce także „pomóc” Ministerstwo Gospodarki, proponując zmianę ordynacji podatkowej, która miałby rzekomo zmniejszyć fiskalne obowiązki sprawozdawcze i dokumentacyjne. Jedną z rekomendacji jest utworzenie instytucji podatnika VIP – wprowadzenie tzw. Karty Rzetelnego Podatnika. Firma, która miałaby taką kartę, w zamian za ciągły dostęp do swoich ksiąg, miałaby pewność, że w ustalonym okresie nie będzie kontrolowana, a odsetki od nieumyślnych zaległości podatkowych, które ujawniła kontrola, byłyby mniejsze. Ale czy ktoś jeszcze wierzy w dobre intencje tego rządu?
W planie finansowym zawarto też nierealne wskaźniki makroekonomiczne. Według Ministerstwa Finansów, wzrost PKB w 2014 roku wyniesie 3,3 procent, w 2015 roku – 3,8 procent, a w latach 2016 i 2017 ustabilizuje się na poziomie 4,3 procent. Z kolei bezrobocie ma spaść do 7,9 procent w 2017 roku. Papier wszystko przyjmie. Andrzej Sadowski twierdzi, że utrzymanie wysokich stawek składki rentowej oraz objęcie składkami ZUS umów cywilnoprawnych spowoduje właśnie zwiększenie bezrobocia, a nie jego obniżenie. „I co z tego, że wzrost o 3,3 procent, i co z tego, że plan na cztery lata, i co z tego, że zaakceptowany, kiedy to tylko plan, czyli pobożne życzenia władzy.
W rzeczywistości okaże się w czerwcu lub lipcu tego roku, że środki już wyczerpane, a w lipcu przyszłego, że wydano już tyle, ile zaplanowano do końca 2017” – skomentował jeden z internautów. „Antypolski rząd Tuska najpierw zadłuża państwo, POtem je ratuje od nadmiernego deficytu kosztem biednych Polaków. Ta nowoczesność tych drani POlega na wymyślaniu nowych obciążeń” – napisał inny internauta.
W Wieloletnim Planie Finansowym Państwa na lata 2014-2017 znalazły się także zapisy dotyczące wykorzystania depozytów sądowych w finansowaniu potrzeb pożyczkowych budżetu państwa. Ma to przynieść budżetowi 25 mln zł rocznie. „Minister Szczurek w poszukiwaniu okruszków pod budżetowym stołem, to są jakieś jaja naprawdę!” – skomentował na Facebooku publicysta Mariusz Gerej. Wśród innych żałosnych pomysłów Ministerstwa Finansów jest propozycja loterii paragonowej, która ma być uderzeniem w szarą strefę. Jak poinformował minister Szczurek, co miesiąc wśród osób odbierających paragony ma być losowany samochód osobowy, a dodatkowo dwa razy w miesiącu atrakcyjne nagrody, których pula ma wynieść 100 tysięcy zł miesięcznie. Może to przyniesie jakiś skutek, bo przecież naiwnych nie brakuje.
Utrącą 1 procent?
Z kolei we współpracy z Ministerstwem Edukacji Narodowej resort finansów przewiduje jeszcze głębszą indoktrynację uczniów już od najmłodszych lat. Proponuje mianowicie „wprowadzenie do podstawy programowej w ramach przedmiotu wiedza o społeczeństwie bloku tematycznego z zakresu podatków. Szczególnie wartościowe byłyby zajęcia z udziałem przedstawicieli administracji podatkowej. Zaproszeni pracownicy organów skarbowych mogliby przeprowadzać na lekcjach prezentacje ułatwiające zrozumienie podstawowych zasad systemu podatkowego i jego roli w systemie finansowania dóbr publicznych, a także zagrożeń wynikających z uchylania się od obowiązków podatkowych. Ponadto, w celu kształtowania postaw obywatelskich, w kontekście spełniania obowiązków podatkowych już od najmłodszych lat, pożądane byłoby wprowadzenie zajęć promujących taką postawę również dla uczniów szkół podstawowych oraz zerówek”.
Łącznie posunięcia zwiększające stopień przestrzegania przepisów podatkowych i poprawiające efektywność administracji podatkowej w latach 2014-2017, które mają objąć 43 różne działania, powinny zwiększyć dochody budżetu w 2014 roku o około 1,9 mld zł i więcej w kolejnych latach.
Minister Szczurek sypie pomysłami jak z rękawa. Podczas jednej z konferencji zastanawiał się głośno nad zlikwidowaniem wspólnego rozliczania się małżonków, którzy nie mają dzieci. Chce doprowadzić także do tego, by PIT był wypełniany przez system komputerowy w urzędzie skarbowym, a dopiero potem ewentualnie sprawdzany i poprawiany przez podatnika elektronicznie na stronie internetowej Ministerstwa Finansów. Tymczasem organizacje pozarządowe alarmują, że aż 78 procent Polaków w wieku powyżej 50 lat nie korzysta z internetu, co oznaczałoby utratę 1-procentowej darowizny na rzecz organizacji pożytku publicznego. No, ale może o to właśnie chodzi ministrowi Szczurkowi?
Coś w tym jest, skoro – jak przypomina „Dziennik Gazeta Prawna” – w pewnych sytuacjach osoby otrzymujące wsparcie od organizacji pozarządowych powinny odprowadzać podatek od tych pieniędzy. Mało tego. Według kwietniowego orzeczenia Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Szczecinie w pewnych sytuacjach wynika konieczność zapłacenia podatku od przelewu bankowego dokonanego na konto przez… współmałżonka!
A w wypadku niedokonania zapłaty haraczu w grę wchodzi 20-procentowa stawka sankcyjna! A może minister Szczurek przestraszył się akcji stowarzyszenia Republikanie „Polska bez PIT” i pomysł z rozliczaniem podatników przez urząd skarbowy to jego uderzenie wyprzedzające, by utrącić Republikanom jeden z argumentów?
Kiedy zakończy się ta absurdalna pogoń za pieniędzmi podatników, której coraz bardziej karykaturalne formy przekraczają wszelkie zdroworozsądkowe granice? Raczej nie za kadencji aktualnego ministra finansów, który otwartym tekstem stwierdził: „Nie uważam, że jakiekolwiek wydatki publiczne są szkodliwe i niepotrzebne. I że im jest ich mniej, tym lepiej”. W tym wypadku podziela on akurat opinie większości polskiego społeczeństwa. Na przykład w ankiecie na Interia.pl aż 70 procent głosujących internautów opowiedziało się za wprowadzeniem „darmowych” podręczników do szkół, a przeciwko było zaledwie 25 procent. Skądś przecież rząd musi brać pieniądze na takie wydatki, bo przecież te podręczniki nie są ani darmowe, ani bezpłatne, a znacznie droższe, jak się okazuje, niż gdyby zostały wydane na zasadach rynkowych.