Alternatywna unia. Szansa dla Polski?

REKLAMA

Prezydent Rosji nie zasypia gruszek w popiele wygarnianym obficie z płomieni, jakie objęły wschodnie kresy Ukrainy. Zamieszanie w tym regionie jest chyba jak najbardziej na rękę Moskwie, która jednocześnie testuje Zachód i gra mu na nosie, jeszcze solidniej scala własny naród, a przy okazji demonstruje całkiem ewangeliczną postawę, udając, że nie wie jej lewica, co czyni prawica. Z jednej strony padają bowiem wspaniałomyślne deklaracje Kremla, z drugiej – pogróżki rosyjskich dyplomatów, a z trzeciej jeszcze wierny Putinowi (od czasu drugiej wojny w Czeczenii) Ramzan Kadyrow tłumaczy publicznie, że wbrew doniesieniom z Kijowa, pod Donieckiem nie operują żadne specjalne oddziały jego rodaków, lecz jedynie najwyżej około tuzina niezorganizowanych wychodźców z Kaukazu.

Szef Republiki Czeczeńskiej użył w tej wypowiedzi stylu udanie podpatrzonego u swojego mistrza z Moskwy: „Jeśli ktoś widział na południowo-wschodniej Ukrainie jakiegoś Czeczeńca, to jest jego osobista sprawa”. Rzeczywiście, trudno coś dodać lub ująć, typowa putinowska dialektyka. W ogniu walk oraz gorących komentarzy, deklaracji, propozycji itd. stopniowo mięknie i roztapia się granica rosyjsko-ukraińska, co pozwoli na ewentualne przyszłe wytyczenie jej w taki sposób, jaki będzie odpowiadał Rosji. A to, że „uplastycznienie” granic państwowych – oczywiście nie tylko z Ukrainą – jest wodą na rosyjski młyn, śmiało można przyjąć jako pewnik.

REKLAMA

Na podbój Eurazji

Włodzimierz Putin nie zwalnia również tempa ofensywy na innych frontach. Kilka dni po podpisaniu kontraktu na dostawę rosyjskiego gazu do Chin zapadła też wreszcie klamka w sprawie.

Charakter i tradycje państwa rosyjskiego sprawiały, że pojęcie unii było mu raczej obce (warto w tym miejscu wspomnieć o wykoncypowanym w Rzeczypospolitej po śmierci króla Zygmunta Augusta projekcie unii troistej, czyli połączenia Korony i Litwy z Moskwą; dzieje tego pomysłu są szczególnym przyczynkiem w relacjach polsko-rosyjskich). Związek zakładający partnerstwo podmiotów, nawet uznający zasadę primus inter pares, już z natury wschodniej despotii budził zapewne jej odrazę. Rzecz jasna, dla wiadomych celów przekaz propagandowy całkowicie rozmijał się z rzeczywistością.

Od końca lat czterdziestych ubiegłego stulecia nad ekonomiczną integracją państw uzależnionych od Związku Sowieckiego czuwała wymyślona przez Stalina organizacja o nazwie Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Naturalnie wzajemność jej była bardzo umowna, podobnie jak kurs rubla transferowego – jednostki obrachunkowej wymyślonej dla dokonywania zadziwiających akrobacji księgowych w rozliczeniach pomiędzy wasalami a suzerenem. RWPG miała nawet własną flagę, przedstawiającą bolszewicką gwiazdę wpisaną ni to w kwiatuszek, ni to w osobliwą kompozycję pięciu kół ratunkowych, oraz ogromny biurowiec w centrum rosyjskiej stolicy, obecnie zajmowany przez władze miejskie. Ten gmach przy Nowym Arbacie wybudowano zdaje się ze składek państw członkowskich, zatem jego współczesne przeznaczenie to chyba najwłaściwszy przykład realnego stosowania owej deklarowanej „wzajemności”. Działalność RWPG była przedmiotem licznych kpin nie tylko w Polsce, ale także i w innych krajach podporządkowanych Moskwie. Nadal jednak mnóstwo Rosjan, głównie starszego pokolenia, jest święcie przekonanych, że to ich ojczyzna pomagała wtedy bezinteresownie innym państwom tzw. demokracji ludowej.

EAES, czyli Euroazjatycka Unia Ekonomiczna, płód transformacji Związku Celnego Rosji, Kazachstanu i Białorusi, po drodze przemianowanego we wspólny obszar gospodarczy, to najbardziej formalnie zaawansowana forma spajania przez Putina przestrzeni posowieckiej. Podpisana 29 maja br. w Astanie umowa zacznie obowiązywać od przyszłego roku i obejmuje tymczasem trzy państwa, ale przewidywane jest jej rozszerzenie. Celem Unii jest swobodny przepływ towarów i usług oraz oczywiście mieszkańców państw członkowskich. Na integrację niektórych sektorów gospodarki przewidziano okresy przejściowe, w przypadku rynku paliwowego nawet obejmujące całą najbliższą dekadę.

W obecnym kształcie Unia, pomimo szumnej nazwy, jest organizacją kadłubową, w której rej wodzi naturalnie Rosja, modelowe przecież państwo euroazjatyckie. I tak oczywiście ma pozostać, niezależnie od tego, jacy nowi członkowie przystąpiliby do tego związku. Czy Euroazjatycka Unia Ekonomiczna będzie RWPG-bis, czy może kontrą (parodią, kopią?) wymierzoną w Unię Europejską?

Szansa dla Polski?

Na pewno wszystkim tym po trosze. Ciekawe też, czy ustrzeże się błędów popełnionych podczas procesu integracyjnego w Europie. W to akurat można powątpiewać. Podpisana w stolicy Kazachstanu umowa założycielska liczy ponad 700 stron. Poza Euroazjatycką Unią Ekonomiczną funkcjonuje jeszcze sporo innych struktur, choćby tylko gospodarczych – powołanych głównie z inicjatywy Rosji – obejmujących wybrane państwa powstałe po rozpadzie ZSRS. Wreszcie należy przypomnieć, że w ramach RWPG działało mnóstwo stałych komisji czy też międzynarodowych centrów, organizacji współpracy, zjednoczeń gospodarczych itp., np. Interszypnik, czyli Międzynarodowa Organizacja Współpracy Przemysłu Łożyskowego, lub Interwodoczistka (wyposażenia do oczyszczania wody) itd. Z pewnością zatem stanowisk dla rosyjskich biurokratów (oraz ich białoruskich i kazachskich kolegów), tej jednej z najpewniejszych ostoi władzy, nie zabraknie.

Zimnokrwisty kagiebista Putin nie krył swojej radości z odniesionego w Astanie triumfu. Wtórowali mu prezydenci Białorusi i Kazachstanu, bowiem powołanie Euroazjatyckiej Unii Ekonomicznej wzmacnia również ich pozycje. Ten bardzo sprzyjający moment mógłby zapewne sprytnie wykorzystać rząd w Warszawie, gdyby choćby aluzyjnie tylko dał do zrozumienia, że interesuje go jakakolwiek współpraca z powołaną w kazachstańskiej stolicy organizacją. Geopolityczne położenie Polski powoduje, że najkorzystniejsze dla nas wydaje się równoczesne stawianie świeczek i ogarków – biorąc pod uwagę uwarunkowania współczesnego świata, niech już będzie, że samych ogarków, ale za to kilku różnym diabłom naraz. Obecnie do Euroazjatyckiej Unii Ekonomicznej należą poza Rosją tylko dwa kraje, które zresztą praktycznie nie miały własnej państwowości jeszcze ćwierć wieku temu. W kolejce czeka jeszcze wprawdzie Kirgistan i Armenia, z którą sprawa ta wygląda odmiennie, ale nie ma to teraz większego znaczenia. Trzeba przypomnieć, że z RWPG stowarzyszone były też np. Meksyk lub Irak, czyli państwa oficjalnie nie należące do bloku wschodniego. Kreml spojrzałby zupełnie inaczej (choć zapewne, zgodnie z obyczajami sowieckich służb specjalnych, nie bez pewnej podejrzliwości) na Polskę zaciekawioną choćby jedynie ogólnikowo funkcjonowaniem wschodniej Unii, a z całą pewnością taki gest byłby dla Moskwy niepomiernie ważniejszy niż wszelkie inne zabiegi, podlizywania się, podchody i różne podobne zagrywki inicjowane nad Wisłą w ciągu ostatnich dwóch dekad.

Z kolei nabralibyśmy automatycznie o wiele większej wagi dla Brukseli, która odczułaby realne zagrożenie własnego stanu posiadania i wobec tego starałaby się podnieść własną atrakcyjność w oczach wymykającej się na wschód Warszawy. Nie mówiąc już o tym, że takie posunięcie, choćby wyłącznie pozorowane, zdezorientowałoby mocno także Wilno i Kijów, co nie byłoby takie najgorsze dla naszych interesów. Zręczne lawirowanie pomiędzy Europą a euroazjatyckimi ambicjami Putina wyszłoby nam tylko na dobre. A można byłoby przy tym jeszcze z lekka umizgiwać się do NAFTA, czynić awanse Pekinowi, zachęcająco uśmiechać do Turcji czy Iranu… Problem w tym, że na ogół skutecznie zaprzepaszczamy nawet te okazje, które same nachalnie pchają się w ręce.

REKLAMA