Agenci pod specjalną opieką. Podwójne, lustracyjne standardy PiS

REKLAMA

Na tzw. liście Macierewicza nie znalazły się nazwiska konfidentów SB, którzy w 1992 roku pracowali dla Urzędu Ochrony Państwa. Z kolei do raportu z weryfikacji WSI nie wpisano nazwisk współpracowników WSI wywodzących się ze środowisk sprzyjających PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego, choć od lat publicznie domaga się oczyszczenia polskiego życia publicznego z agentów komunistycznych i postkomunistycznych służb specjalnych, przy ich ujawnianiu zawsze stosowała podwójne standardy.

Może to i jest sk****syn, ale to nasz sk****syn.
Franklin Delano Roosevelt o dyktatorze Nikaragui

REKLAMA

Warszawa, rok 2000. Policjanci z Wydziału Ruchu Drogowego zatrzymują do rutynowej kontroli samochód wzbudzający ich podejrzenia. Okazuje się, że za kierownicą siedzi X – dziś znana dziennikarka, uważana za „prawicową” (obecnie gwiazda tzw. niezależnych mediów). Badanie alkomatem wykazuje, że zawartość alkoholu w jej krwi przekracza dopuszczalny prawem poziom. Od kilku miesięcy obowiązuje już nowy artykuł w kodeksie karnym, który jazdę „na podwójnym gazie” traktuje jako przestępstwo (wcześniej było to wykroczenie). Jednak dziennikarce udało się uniknąć problemów. Została pozyskana do współpracy przez Wojskowe Służby Informacyjne, w zamian za co nie poniosła odpowiedzialności karnej za swój czyn. Ale to nie koniec historii. Rok później Zarząd III WSI, w ramach operacji o kryptonimie „Kurant”, zwrócił się do kolegów z Urzędu Ochrony Państwa z zapytaniem na temat dziennikarki i otrzymał odpowiedź, że jest ona „zabezpieczona”. Oznaczało to, że UOP uważał ją również za swoją współpracownicę.

W 2006 roku pod kierownictwem Antoniego Macierewicza pracowała intensywnie Komisja Weryfikacyjna WSI. Równolegle działała Komisja Likwidacyjna. W raportach z prac obu komisji znalazło się nazwisko dziennikarki X jako współpracownicy WSI. Raport z likwidacji WSI trafił do Kancelarii Sejmu RP i nie został do dziś ujawniony opinii publicznej. Natomiast raport z weryfikacji (znany jako „raport Macierewicza”) został odtajniony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jednak nazwiska naszej bohaterki już tam nie było. Wcześniej ujawnienie jej w raporcie stało się przedmiotem konfliktu w łonie samej komisji. Ostatecznie jej nazwisko usunięto z wersji raportu przeznaczonej do publikacji. Dziennikarka X jest od lat znajomą Antoniego Macierewicza. Zarówno wcześniej, jak i dziś głosi publicznie poglądy zbieżne z linią polityczną PiS.

Wstydliwy sekret nadredaktora

Nadredaktor Y – jeden z czołowych propisowskich dziennikarzy. W 2005 roku i później dał się poznać jako wyjątkowo aktywny zwolennik likwidacji WSI. W latach osiemdziesiątych był rozpracowywany przez Służbę Bezpieczeństwa, która inwigilowała Ruch Światło-Życie zajmujący się osobami niepełnosprawnymi. Sprawa Operacyjnego Zainteresowania nosiła kryptonim „Wiara i Światło”. Z jej akt wynika, że Służba Bezpieczeństwa próbowała zebrać materiały kompromitujące nadredaktora Y za wszelką cenę. W aktach znajduje się notatka funkcjonariusza SB przedstawiająca jego osobę jako głównego bohatera bardzo poważnego czynu kryminalno-obyczajowego z udziałem niepełnosprawnej dziewczyny. Materiały te zostały umieszczone w Zbiorze Zastrzeżonym IPN. Być może był to świadomy plan działania Urzędu Ochrony Państwa służący temu, aby dzięki tym notatkom wywierać naciski na dziennikarza.

Ciekawy jest jeszcze jeden szczegół z życia nadredaktora Y, który sam zainteresowany skrzętnie ukrywa. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nadredaktor Y kształcił się w Szkole Podchorążych Rezerwy w Mińsku Mazowieckim. Szkoła ta – przypomnijmy – podlegała jurysdykcji Wojskowej Służby Wewnętrznej, która później utworzyła (wraz z II Zarządem SG) Wojskowe Służby Informacyjne, tak bardzo ostro piętnowane przez PiS i nadredaktora Y.

Dwie twarze gwiazdora

Prace Komisji Weryfikacyjnej WSI miały niekiedy moc działania czarodziejskiej różdżki. Tak było w przypadku redaktora Z – dziś gwiazdy środowiska dziennikarzy „niepokornych”. Cudowną metamorfozę redaktor Z przeszedł wtedy, gdy Komisja Weryfikacyjna odkryła dokumenty dotyczące współpracy z WSI znanego biznesmena (był wielokrotnie na liście 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”) zarejestrowanego jako tajny współpracownik o pseudonimie „Babinicz”. Z akt wynikało, że ów biznesmen płacił redaktorowi Z za to, aby w swoich artykułach przedstawiał go w pozytywnym świetle. Potwierdzają to choćby notatki oficera prowadzącego „Babinicza”, w których ten skarży się, że jest naciskany przez dziennikarza w sprawie kolejnych honorariów. W 2005 roku, gdy władzę w Polsce objęło PiS, redaktor Z doznał „olśnienia” – stał się nagle gorliwym zwolennikiem likwidacji WSI i nie szczędził miejsca i czasu, aby pogląd ten upowszechniać. W lutym 2007 roku ujawniony raport nie mówił nic ani o TW „Babiniczu”, ani o pieniądzach, które ten wypłacał redaktorowi Z.

Konsultant z „zespołu Lesiaka”

Latem 2007 roku, na polecenie premiera Jarosława Kaczyńskiego, ABW sporządziła listę dziennikarzy współpracujących ze służbami specjalnymi (tzw. „lista 300”). Znalazło się na niej nazwisko redaktora znanego m.in. z artykułów na temat lustracji w Kościele katolickim. Dziennikarz ten został w 1993 roku zarejestrowany w Biurze Studiów i Analiz Urzędu Ochrony Państwa jako konsultant. Konsultant to – według terminologii używanej w służbach – osoba, która pomaga służbom swoją wiedzą fachową. Wiedza fachowa opisywanego dziennikarza dotyczyła zagadnień związanych z Kościołem katolickim, jego relacji z władzami państwowymi i pozycji społecznej. Od 1993 roku redaktor ten pisał na ten temat szczegółowe analizy, które trafiały do Biura Studiów i Analiz UOP, a potem były wykorzystywane w dalszej pracy Urzędu. Zachowana w ABW dokumentacja dowodzi, że za te analizy pobierał pieniądze z funduszu operacyjnego UOP. W dokumentach zachowało się nawet nazwisko oficera UOP, który wypłacał pieniądze konsultantowi. Był to porucznik Jacek O. Decyzje o wypłacaniu dziennikarzowi pieniędzy w początkowej fazie podejmował często Piotr Niemczyk – wówczas dyrektor Biura Informacji i Analiz UOP, a później zastępca dyrektora Zarządu Wywiadu UOP. W aktach zachowała się informacja, że konsultant wykorzystywał rolę dziennikarza, aby zdobywać informacje interesujące jego rozmówców z UOP.

Opisywany tu dziennikarz-konsultant (dziś wychwalany przez polityków PiS) został pozyskany do współpracy przez pułkownika Andrzeja S. Pan S. pracował wówczas dla zespołu pułkownika Jana Lesiaka i dla tego zespołu zwerbował właśnie opisywanego dziennikarza. „Zespół Lesiaka” przeszedł do historii jako grupa odpowiedzialna za tzw. inwigilację prawicy, zaś główny poszkodowanym w tym było Porozumienie Centrum, czyli partia Jarosława Kaczyńskiego. Jak na ironię, dziś opisywany dziennikarz popiera PiS, czyli nową partię Kaczyńskiego (o tym, jak bardzo udało mu się uwiarygodnić w tym środowisku, świadczy fakt, że w swoich felietonach chwalił go nawet wybitny pisarz Waldemar Łysiak). Być może były konsultant stara się zapomnieć o swojej współpracy z UOP. A ta dobiegła końca w 1998 roku, gdy UOP zakończył z nim współpracę (m.in. z uwagi na miałkość i nieprzydatność jego donosów, ciągle tytułowanych jako „analizy”).

Podwójne standardy

Nazwisk, które w podejrzanych okolicznościach zniknęły z publikacji raportu Macierewicza, było więcej. Można byłoby wskazać choćby zagorzałą dziś katoliczkę i prawicową dziennikarkę, którą WSI zarejestrowały pod pseudonimami „Noszak” i „Trwam”. Redaktorka ta stała się w czasach PiS gorliwą zwolenniczką lustracji, a po 10 kwietnia 2010 roku publicznie popierała wszelkie próby wyjaśnienia okoliczności „katastrofy” smoleńskiej. Nie upubliczniono również współpracy z WSI tajnego współpracownika ps. „Balbina” (nie była to osoba związana z mediami) – osoby bliskiej braciom Kaczyńskim. Skoro tak, słuszne jest pytanie, jakie kryteria musiał spełnić agent WSI, aby jego nazwisko zostało wykreślone z raportu. Analizując postawy opisanych wyżej osób, można przyjąć hipotezę, że była to lojalność względem środowiska PiS. Ale niekoniecznie musiało to być kryterium jedyne.

W 1992 roku Janusz Korwin-Mikke złożył w Sejmie projekt uchwały lustracyjnej. W rezultacie minister spraw wewnętrznych został zobowiązany do sporządzenia listy nazwisk osób piastujących ważne funkcje państwowe („od szczebla wojewody wzwyż”) zarejestrowanych w ewidencji Służby Bezpieczeństwa jako jej informatorzy. Wybuchła awantura polityczna, która zmiotła rząd Jana Olszewskiego. Ciekawe jednak, że na liście Macierewicza znaleźli się tylko ci agenci SB, którzy nie pracowali dla UOP. Świadczy o tym rozmowa, która miała miejsce w gabinecie klubu parlamentarnego Unii Demokratycznej. Szef klubu – Jan Krzysztof Bielecki – otrzymawszy w zalakowanej kopercie listę nazwisk członków klubu zarejestrowanych przez SB, poprosił, aby każdy, kto był agentem, wstał. Wstał jeden poseł, którego na „liście Macierewicza” nie było (sic!). Ów poseł był oczywiście agentem, ale współpracował też z UOP.

Nie ulega wątpliwości, że deagenturyzacja jest konieczna dla oczyszczenia polskiego życia publicznego, przy czym dla pełnej przejrzystości nie można lustracji ograniczać do roku 1989 (znacznie większy wpływ na patologie mają agenci służb późniejszych). Jednak deagenturyzacja w wykonaniu PiS, oparta na podwójnych standardach, przynosiła więcej szkody niż pożytku.

REKLAMA