Rosja szuka sojuszników w Azji

REKLAMA

Miarą izolacji, w jakiej znalazła się Rosja w wyniku kryzysu na Ukrainie, może wydawać się podjęta przez Moskwę próba zbliżenia z Koreą Północną. Sprawa jest jednak dużo bardziej złożona i wielowymiarowa.

Komunistyczny reżim z Pjongjangu oczywiście z radością przyjął wyciągniętą rękę. Świadczy o tym chociażby skład delegacji, jaka odwiedziła w dniach 17-24 listopada Moskwę, Chabarowsk i Władywostok. Na jej czele stał sekretarz Komitetu Centralnego Koreańskiej Partii Pracy, szef Departamentu Politycznego Koreańskiej Armii Ludowej, a także jeden z najbliższych współpracowników Kim Dzong Una, Ch’oe Ryong Hae, a dalszymi członkami byli: wiceminister spraw zagranicznych i jeden z głównych ludzi odpowiedzialnych za program nuklearny – Kim Kye Gwan, wiceminister gospodarki Ri Kwang Gun oraz zastępca szefa sztabu generalnego No Kwang Chol. Wysłannicy byli przyjmowani przez samego Władimira Putina, któremu Ch’oe przekazał „przesłanie od Kim Dzong Una”. Głównym rozmowom z rosyjskiej strony przewodził minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow.

REKLAMA

Grunt pod wizytę był przygotowywany od dłuższego czasu. Pierwsze symptomy poszukiwania przez Moskwę zbliżenia z Pjongjangiem dało się zaobserwować już w lipcu ubiegłego roku. Rosyjski wysłannik uczestniczył wtedy w północnokoreańskich obchodach sześćdziesiątej rocznicy zakończenia wojny koreańskiej. Sprawy nabrały tempa wraz z zaostrzaniem się sytuacji na Ukrainie. W marcu Pjongjang odwiedził rosyjski minister ds. rozwoju Dalekiego Wschodu Aleksander Gałuszka. W następnym miesiącu do KRLD udał się wicepremier Jurij Trutniew. Prawdziwie ważne wydarzenia miały miejsce 19 kwietnia. Na tym samym posiedzeniu, na którym Duma przegłosowała przyłączenie Krymu, wyraziła także zgodę na anulowanie 10 z 11 miliardów północnokoreańskiego długu, pochodzącego jeszcze z czasów sowieckich. Spłata pozostałej części ma zostać rozłożona na 20 lat. Ponadto Korea Północna będzie uczestniczyć w budowie przedłużenia Kolei Transsyberyjskiej oraz nitki gazociągu do Korei Południowej.

Z kolei na początku października odwiedził Moskwę minister spraw zagranicznych KRLD Ri Su Yong. Była to pierwsza wizyta na tym szczeblu od czterech lat. Podczas rozmów z Ławrowem dyskutowano, jak polepszyć i usprawnić wzajemne kontakty na polach kultury, „spraw humanitarnych” oraz usprawnienia współpracy technologicznej i finansowej. Docelowo do roku 2020 wzajemna wymiana handlowa ma wzrosnąć z obecnych 100 milionów do miliarda dolarów. Ri nie wykluczył także, iż Moskwa może być celem pierwszej zagranicznej podróży Kima. Wreszcie 21 października, Moskwa ogłosiła, że pomoże KRLD zmodernizować 3,5 tysiąca km linii kolejowych. Inwestycja ma potrwać 20 lat i pochłonąć około 25 miliardów dolarów.

Sojusz dwóch pariasów

Na razie nie wiadomo, czy delegacja Ch’oe wyjechała z Rosji z jakimiś umowami. Obie strony wyrażały nadzieję na budowę bliższych relacji oraz nawiązywanie kontaktów na wszystkich szczeblach, z włączeniem tych najwyższych. Minister Ławrow posunął się nawet do stwierdzenia, że zacieśnienie więzów pomiędzy obydwoma państwami „przyczyni się do wzrostu stabilności i bezpieczeństwa w Azji Północno-Wschodniej”. Ze strony KRLD Ch’oe zadeklarował gotowość do wznowienia sześciostronnych rozmów (oba państwa koreańskie, Rosja, Chiny, Japonia i USA) dotyczących zawieszenia północnokoreańskiego programu jądrowego.

Można odnieść wrażenie, że oto zbliża się sojusz dwóch pariasów społeczności międzynarodowej. Jest to szczególnie ważne dla reżimu Kimów, który zyskuje nowego partnera i może zademonstrować niezależność od Chin. Stosunki na linii Pekin-Pjongjang są ostatnio oziębłe, a wpływ Chin na „młodszego brata” jest zwykle mocno przeceniany.

Miarą, w jakim stanie są stosunki między obydwoma państwami, jest fakt, że w ciągu minionego roku chińskie wojska dwukrotnie przeprowadzały duże manewry na terenie Mandżurii, w trakcie których najprawdopodobniej ćwiczono inwazję na Koreę Północną. Informacje takie podawały południowokoreańskie media, a dotyczyły one przede wszystkim ćwiczeń z końca grudnia 2013 roku.

Zdaniem południowokoreańskich dziennikarzy, siły chińskiej 39 i 40 Grupy Armijnej byłyby w stanie osiągnąć Pjongjang w ciągu sześciu godzin. Chińskie ministerstwo obrony zdecydowanie zdementowało te doniesienia. Coś jednak musi być na rzeczy. Z perspektywy Pekinu Korea Północna jest potrzebna jako swoisty bufor przeciwko Amerykanom i ich sojusznikom, jednak zachowanie reżimu Kimów jest skrajnie nieodpowiedzialne i zwyczajnie „psuje interes”. Podobno w ostatnich latach Chiny kilkakrotnie zajmowały przygraniczne specjalne strefy ekonomiczne w celu egzekucji północnokoreańskich długów. Dla Kima gra może więc iść o coraz wyższą stawkę.

Pierwotne plany Kremla zakładały zapewne umocnienie pozycji Moskwy w regionie i zademonstrowanie swojej siły wobec Chin i USA. Z czasem pojawiły się problemy wynikające z sankcji i zerwania przez Rosję rozmów w sprawie Kuryli z przyjaźnie nastawioną Japonią.

Planowana na jesień wizyta Putina w Tokio byłaby dużo większym sukcesem dyplomatycznym i propagandowym niż jakikolwiek układ z KRLD. Rosyjski prezydent zorientował się po niewczasie i próbował naprawić swój błąd na szczycie Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku w Pekinie 10-11 listopada.

Jego awanse wobec premiera Abe zostały jednak przyjęte chłodno. Tydzień później, na szczycie G20 w Brisbane, Japonia zdecydowanie stanęła w szeregu przeciwników Kremla. Osobną kwestią pozostaje to, czy Moskwa w jakikolwiek sposób będzie mogła wpłynąć na północnokoreański program jądrowy. Wydaje się to wysoce wątpliwe. Nuklearna Korea Północna nie leży w rosyjskim interesie. Postawienie się w roli żyranta dobrej woli Pjongjangu przyniesie raczej więcej szkody niż pożytku i z pewnością nie zostanie dobrze przyjęte w Seulu. I wreszcie na koniec: skąd coraz dotkliwiej odczuwająca skutki sankcji Rosja weźmie pieniądze na obiecane inwestycje w Korei Północnej?

Chińczycy ćwiczą

Stosunki z Pekinem nie układają się tak dobrze, jak chciałaby kremlowska propaganda. Istnieje oczywiście platforma współpracy, jednak dla Pekinu oznacza to przede wszystkim dostęp do nowoczesnych technologii i zasobów Syberii. O tym, jak układają się wzajemne stosunki, bardzo wymownie świadczą ćwiczenia Szanghajskiej Organizacji Współpracy z końca sierpnia.

Manewry odbyły się na najnowocześniejszym chińskim poligonie w Zhurihe w Mongolii Wewnętrznej, a przygotowany scenariusz formalnie antyterrorystycznych ćwiczeń obejmował zwalczanie liczącej około 2 tysięcy ludzi grupy separatystów wyposażonych w ciężki sprzęt, w tym czołgi i samoloty, usiłujących przeprowadzić pucz. Kilka tygodni później w północno-zachodniej części kraju Chińczycy przeprowadzili duże ćwiczenia lotnicze z udziałem około 120 samolotów.

Zapewne chodziło o demonstrację siły wobec Ujgurów i usiłujących infiltrować tę społeczność islamistów, ale bliskość Rosji i rysująca się rywalizacja o wpływy w Azji Środkowej też dają do myślenia. Ze swej strony Rosjanie wzmacniają jednostki na Dalekim Wschodzie, a w drugiej połowie września przeprowadzili ćwiczenia Wostok-2014. Przeprowadzone na ponad 20 poligonach na Czukotce, Kamczatce, Sachalinie i w Kraju Nadmorskim manewry były zapewne sygnałem dla USA, Japonii, Chin, ale zapewne również dla KRLD. Możliwe, iż Kreml chciał zasugerować koreańskim towarzyszom, że jest w stanie ich czynnie poprzeć.

Poszukiwania przez Rosję sojuszników w Azji nie kończą się na Korei Północnej. W drugiej połowie listopada minister obrony Siergiej Szojgu udał się do Pakistanu, gdzie podpisał umowę o współpracy wojskowej. Podobno akceptację Kremla zyskała już sprzedaż Pakistanowi śmigłowców szturmowych Mi-35. Wszystko to jest o tyle interesujące, że do tej pory głównym partnerem Rosji w regionie były Indie. Umowa z Pakistanem z pewnością nie zostanie dobrze przyjęta w Nowym Delhi i może przyczynić się do dalszego ochłodzenia i tak już nadszarpniętych relacji. Problemy zaczęły się wiosną bieżącego roku, kiedy okazało się, że połowa indyjskich myśliwców Su-30MKI jest uziemiona.

Przyczyną było zaleganie przez rosyjskich producentów z dostawą części zamiennych. Rosjanie ciągle nie wywiązali się z umowy na budowę centrum napraw i remontów Su-30 w Indiach, a Suchoj zrezygnował z wydelegowania na subkontynent grupy specjalistów, którzy mieli przeszkolić indyjską obsługę techniczną. Ostatni akt zadrażnień okazał się prawdziwą tragifarsą. W połowie października rosyjski ambasador w Indiach Aleksandr Kadakin skrytykował w swoisty sposób wybór przez Indie francuskiego myśliwca Rafale, a nie MiGa-35. Dyplomata stwierdził, że w starciu z produkowanymi w Rosji czy Chinach Su-27 Rafale będą „spadać jak muchy”. Dwa dni później indyjski Su-30, wyprodukowany w Rosji, rozbił się niedaleko miejscowości Shirur. Na szczęście obaj członkowie załogi bezpiecznie się katapultowali. Wszystkie indyjskie Su-30 zostały uziemione na miesiąc.

Wygląda na to, że imperialny refluks poważnie dotknął rosyjskie przywództwo i niestety również bardzo sprawną dotychczas dyplomację. Czy zrażanie przychylnych sobie, a co ważniejsze – znaczących państw i pozyskiwanie wątpliwej jakości sojuszników jest drogą do odbudowy imperium? Historia uczy, że w takich wypadkach przedkładanie krótkoterminowych korzyści nad długofalową politykę zwyczajnie się nie opłaca. Ale jak będzie w przypadku Rosji, zobaczymy. Walka wciąż trwa.

(Autorzy: Paweł Behrendt, Radosław Pyffel)

REKLAMA