„Reżym komunistyczny w walce o lepszy dostęp do żłobu rozpada się” – głosiła ulotka, którą SB „znalazła” w gmachu Wydziału Humanistycznego UMCS w Lublinie w marcu 1968 roku. Ponieważ SB akurat tę ulotkę „znalazła”, a ponadto niezależny dziennik KW PZPR w Lublinie pod tytułem „Sztandar Ludu” akurat ten fragment ulotki wydrukował, żeby czytelnicy odczuli całą grozę sytuacji (bo jużci – cóż mogło w tym czasie wzbudzić większą grozę wśród czytelników „Sztandaru Ludu” niż wiadomość, że oto „reżym komunistyczny (…) rozpada się” ?) – wszystko to wzbudzało podejrzenia, że tak naprawdę to była taka fałszywka SB, podobna do tej przypisywanej carskiej Ochranie pod tytułem „Protokoły mędrców Syjonu”. Fałszywki jednak mają to do siebie, że muszą być przygotowane porządnie, bo w przeciwnym razie fałszerstwo zaraz zostanie wykryte – jak to się stało w przypadku niejakiego „sapere aude”, który przed dwoma laty wpuścił do sieci fałszywkę w postaci mego rzekomego zobowiązania do współpracy z SB.
Mówiąc nawiasem, mija właśnie drugi rok od tego wydarzenia, a „sapere aude” jak nie został wykryty ani przez profesyjonalną policję, ani przez jeszcze bardziej profesyjonalną, a w dodatku niezależną prokuraturę – tak nie został. Utwierdza mnie to w podejrzeniach, że „sapere aude” jest konfidentem wykonującym zadanie zlecone, a organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości zostały o tym uprzedzone przez oficerów prowadzących, w związku z czym przez dwa lata nie tylko nie potrafiły skontaktować się z administratorem serwera holenderskiego, z którym mnie udało się skontaktować w ciągu kilku minut, ale nawet nie potrafią zliczyć do trzech.
To znaczy oczywiście potrafią, zwłaszcza gdy chodzi o łapówkę („w pysk dadzą sobie napluć za tyle a tyle; gębę potem obetrą, a forsę przeliczą”), ale tu o żadną łapówkę przecież nie chodzi, tylko o solidarność wszystkich ogniw organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym, w jaką okupujący nasz nieszczęśliwy kraj przedstawiciele kolejnych pokoleń ubeckich dynastii przekształcili III Rzeczpospolitą. Właśnie rozpoczęła się kampania wyborcza na urząd prezydenta – ale czy w przypadku, gdy obecna forma państwowości polskiej została przekształcona w organizacje przestępczą o charakterze zbrojnym, osobnik stający na jej czele aby na pewno powinien nazywać się „prezydentem”? Słowo „prezydent” wywodzi się od słowa „obrońca” – a powiedzmy sobie szczerze i otwarcie: jakiż to „obrońca” z – dajmy na to – pana prezydenta Bronisława Komorowskiego? Wprawdzie pozuje na obrońcę, ale podejrzewam, że jeśli czegoś broni, to tylko interesów naszych bezpieczniackich okupantów, którzy właśnie dlatego stręczą go nam na prezydenta, jak jacyś stręczyciele. Już prędzej by pasowało określenie „herszt”, wywodzące się z niemieckiego słowa herrschen, oznaczającego „panować” – oczywiście gdyby prezydent panował, a nie był popychadłem generałów z razwiedki.
Wracając do fałszywek, to muszą one być lepiej przygotowane niż prawdziwki, a skoro już fałszerze muszą się przyłożyć, to przecież mogą z samego rozpędu spenetrować trochę prawdy. Tak właśnie twierdził Konstanty Ildefons Gałczyński w słynnym wierszu „Sprzysiężenie”: „Choć złą sprawę szatan poprze, wszystko się zakończy dobrze”. Toteż jeśli nawet spostrzeżenie, iż „reżym komunistyczny w walce o lepszy dostęp do żłobu rozpada się” zostało użyte w intencji wzbudzenia uczucia grozy wśród czytelników „Sztandaru Ludu”, to niezależnie od tego, taka diagnoza sytuacji politycznej w Polsce w roku 1968 była trafna. Tzw. wydarzenia marcowe były przecież znakomitym pretekstem dla dintojry w partii, gdzie upokorzona początkowo frakcja „Chamów” teraz odgrywała się na frakcji „Żydów” – między innymi dlatego, że od roku 1962 bezpieczniacy zaczęli ponownie werbować agenturę w partii, czego po 1956 roku Gomułka im zabronił.
Wydaje się, że ta historia się powtarza i w związku z harataniną, jaka toczy się w naszym nieszczęśliwym kraju między Stronnictwem Ruskim a gwałtownie reaktywowanym Stronnictwie Amerykańsko-Żydowskim, do którego codziennie przeskakują coraz to nowi aktywiści ze Stronnictwa Pruskiego, reżym komunistyczny sprawia wrażenie, jakby znowu się jeśli nie rozpadał, to przynajmniej chwiał w posadach. Znakomitą ilustracją tych ruchów konwekcyjnych jest nie tylko rozwój afery podsłuchowej, która doprowadziła do wzajemnego podsłuchiwania się i podglądania przez wszystkie bezpieczniackie watahy, ale również śmierdzące dmuchy wokół SKOK. Nawiasem mówiąc, ówczesny szef MSW, pan Bartłomiej Sienkiewicz, twierdzi, że o niczym nie wiedział i nikomu podsłuchiwać ani podglądać nie kazał – a ja mu wierzę, bo w jakim niby celu bezpieczniacy mieliby o takich rzeczach informować kogoś takiego jak pan Sienkiewicz, no po co? Ale to jeszcze nic – bo rozkręcająca się właśnie afera wokół SKOK-ów i pana senatora Grzegorza Biereckiego sprawia wrażenie, jakby doszło już do łamania najważniejszej niepisanej zasady konstytucyjnej III RP – „my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych”. Wprawdzie pan senator Bierecki odgraża się, że wzorem pana red. Michnika i pana marszałka Sikorskiego będzie pociągał „kłamców” do odpowiedzialności przed niezawisłe sądy – ale rzecz w tym, że pan senator Bierecki nie jest ani panem redaktorem Michnikiem, ani panem marszałkiem Sikorskim, ani nawet panem mecenasem Giertychem – oczywiście już po przejściu na jasną stronę Mocy – więc wcale nie ma pewności, czy niezawisłe sądy dostaną rozkaz skarcenia „kłamców”, czy też przeciwnie – skarcą pana senatora Biereckiego. Być może jednak wszystko zakończy się wesołym oberkiem. Właśnie okazało się, że niezależna prokuratura „przygotowuje” oskarżenie w sprawie Amber Gold, a konkretnie: przeciwko Katarzynie i Marcinowi P. – co oznacza, że przeciwko nikomu więcej – ani premieru Tusku, ani nikomu innemu. W takiej sytuacji prawdopodobieństwo finału w postaci wesołego oberka gwałtownie rośnie. Skoro bowiem w sprawie Amber Gold oskarżone będzie tylko państwo P., a proces rozpocznie się „może jeszcze w tym roku” – to znaczy kiedy już będzie wiadomo, kto został prezydentem i czy wybory parlamentarne też zostały prawidłowo wygrane – no to dlaczego coś złego miałoby się stać panu senatorowi Biereckiemu? Kampania wyborcza jest od tego, żeby kopać się po kostkach, a czasami nawet i wyżej, zwłaszcza jak ktoś się zagalopuje – „ale potem się budzimy i… dla sympatycznej panny Krysi z turnusu trzeciego od sympatycznego oczywiście, niewątplywie pana Waldka – Mucio, mucio!”. Bo czyż reżym, zwłaszcza komunistyczny, w ogóle może się rozpaść? Nie ma takiej możliwości – bez względu na to, czy w naszym nieszczęśliwym kraju chwilową przewagę ma akurat Stronnictwo Ruskie, czy Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie. Gdyby tak pojawiło się Stronnictwo Polskie, to co innego, ale – jak mawiał Ignacy Rzecki – „co tam marzyć o tem!”.