Imperialne zakusy polskich miast

REKLAMA

Nowy prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak ogłosił, że będzie dążył do pochłonięcia przez rządzone przez niego miasto podmiejskich gmin. Wydaje się, że Jaśkowiak pozazdrościł Zielonej Górze, która przy pomocy jednej administracyjnej decyzji stała się od 1 stycznia 2015 roku szóstym miastem Polski pod względem powierzchni, większym od Poznania czy Gdańska.

Każdy, kto był w Zielonej Górze, wie doskonale, iż miasto to odznacza się nie tylko pięknym położeniem, lecz także zwartą zabudową pierwotnego obszaru miejskiego. Między innymi z tego właśnie względu przyłączenie obszarów wiejskich do organizmu Zielonej Góry wydaje się szczególnie chybionym krokiem.

REKLAMA

Istnieją dwie podstawowe przyczyny, dla których wielkie miasta dążą do pochłonięcia sąsiadujących z nimi obszarów podmiejskich. Po pierwsze – podmiejskie gminy są najczęściej bardzo bogate, dlatego administracyjne powiększenie miasta daje zwykle dodatkowe wpływy do budżetu. Po drugie – większa liczba mieszkańców oraz większa powierzchnia miasta daje mu większą siłę przetargową w walce o subwencje i inwestycje na szczeblu centralnym.

W przypadku Poznania głównym motywem działania prezydenta Jaśkowiaka jest bez wątpienia chęć skorzystania z dorobku bogatych podpoznańskich gmin. Takie gminy jak Tarnowo Podgórne czy też Suchy Las od lat zajmują wysokie pozycje w rankingach najbogatszych gmin w Polsce, przede wszystkim ze względu na ulokowane na ich terenie prężnie działające przedsiębiorstwa. Nie są to gminy takie jak np. Kleszczów w województwie łódzkim, który opływa w bogactwo za sprawą Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów, lecz swoją pozycję zawdzięczają wieloletnim wysiłkom na rzecz przyciągania i ułatwiania życia inwestorom, których jest więcej niż tylko jeden państwowy kombinat.

Pazerne centra

Możemy się domyślać, iż włodarzy dużych miast bardzo niepokoi depopulacja wielkich miejskich ośrodków. Poznań, który w 1990 roku liczył jeszcze 590 tysięcy mieszkańców, ma ich dziś zaledwie 545 tysięcy. Nie oznacza to jednak, że aglomeracja poznańska się wyludnia. Wręcz przeciwnie – powiat poznański, okalający pierścieniem miasto Poznań, liczy sobie aż 344 tysiące mieszkańców i jest najludniejszym powiatem w całej Polsce. Cała aglomeracja nie traci więc mieszkańców.
Taki administracyjny układ, w którym prawie 900 tysięcy osób zamieszkuje jedną aglomerację, która pozbawiona jest jednego, centralnego „właściciela”, stanowi tak naprawdę wielki atut Poznania oraz cechę, która pozwoliła mu do tej pory osiągać zdecydowanie lepsze rezultaty niż inne miasta w Polsce o podobnej wielkości. Jako przykład można podać Szczecin, do którego należą dziś dzielnice, które z powodzeniem mogłyby być osobnymi miejscowościami, a nawet miastami.

Leżące na prawym brzegu Odry osiedle Dąbie jeszcze do 1948 roku było osobnym miastem, które niestety wcielono do Szczecina, aby na jego bazie stworzyć zupełnie nowe osiedla. Warto także pamiętać, że do Szczecina w 1939 roku hitlerowskie władze włączyły także pobliskie Police. Na szczęście Police nie podzieliły losu Dąbia i dzięki temu wywierają dziś na Szczecin presję w postaci konkurencyjnego powiatu.

Nie wolno dziś zapominać, że dawna struktura miast, która zapewniała im ich świetność, polegała na daleko idącym podziale wewnętrznym. Jeszcze przed czasami oświecenia każde większe miasto składało się z wielu osobnych „miasteczek”, które miały osobne prawodawstwo, osobnych właścicieli oraz konkurowały wzajemnie ze sobą np. w dziedzinie handlu. Obecny stan rzeczy, w którym główne miasto stanowi centrum całej aglomeracji miejskiej i jest otoczone wieńcem miasteczek, miejscowości gminnych oraz zwykłych wsi, stanowi niewątpliwie pewne nawiązanie do dawnej struktury miast, która czyniła z nich miejsca szczególne w perspektywie pozostałych regionów kraju.

Zakres konkurencji między miastami a podmiejskimi gminami jest dziś wprawdzie o wiele mniejszy niż pomiędzy poszczególnymi komponentami tworzącymi dawne miasta, jednakże w czasach tak deficytowych w konkurencję powinniśmy twardo występować w obronie nawet tej ograniczonej. Likwidacja poszczególnych elementów samorządowej mozaiki oraz powiększanie miast jest bez wątpienia na rękę rządzącym, lecz nie można im tak łatwo oddawać pola.

Konkurencja pomiędzy gminami polega dziś przede wszystkim na walce o mieszkańców, którzy osiedlając się i pracując w granicach danej gminy, zostawiają w niej część swoich podatków. Samorządy mogą kusić potencjalnych mieszkańców dobrą infrastrukturą, dobrymi drogami, ale też np. niskimi stawkami podatku gruntowego. Z drugiej strony samorządy tworzące aglomeracje konkurują ze sobą o lokalizację biznesu, udzielając różnego rodzaju zwolnień, ułatwień oraz zawieszając sztywne biurokratyczne zasady.

Więcej konkurencji

Wbrew temu, co się najczęściej uważa o rządzie Tadeusza Mazowieckiego, dokonał on jednej niezwykle ważnej zmiany. Tą zmianą, zazwyczaj lekceważoną i pomijaną, była reforma samorządowa z 1990 roku. Miała ona kapitalne znaczenie dla demontażu systemu komunistycznego w Polsce – odważę się powiedzieć, że równie wielkie co tzw. ustawa Wilczka. Co ciekawe, Mazowiecki wprowadzał ją, mając na uwadze przede wszystkim demokratyzację Polski, lecz przy okazji przysłużył się w ten sposób wprowadzenia dość istotnych mechanizmów konkurencyjności (choć nie rynkowości).

Wprowadzona w życie w styczniu 1990 roku reforma wprowadzała więc wybory do władz lokalnych (element najmniej istotny), lecz o wiele bardziej istotne były zmiany własnościowe. Samorządom przekazano bowiem nieruchomości, którymi wcześniej dysponował aparat centralny. Samorządy uzyskały także osobowość prawną oraz samodzielność w zakresie finansów. Na utrzymaniu lokalnych samorządów znaleźli się także zatrudniani wcześniej przez Warszawę urzędnicy pracujący na szczeblu lokalnym.

Choć reforma była zaledwie pewną zmianą dotyczącą samego Lewiatana, wymogła na nim procesy wewnętrznej konkurencji. Tym samym osłabiła państwo i pomogła osłabić centralne zarządzanie całym krajem. Jeśli więc dziś prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak pragnie zlikwidować kilkanaście gmin i uczynić z nich miejskie osiedla, jego propozycja stanowi tak naprawdę krok wstecz, ku komunizmowi.

Sprzymierzeńcem Jaśkowiaka oraz innych polityków dążących do ekspansji terytorialnej miast jest niewątpliwie retoryka ukazująca podmiejskie gminy jako pasożytujące na wielkich miastach. Sugeruje się więc, że zamożne gminy nie chcą się podzielić swym bogactwem, choć w pełni korzystają z dobrodziejstw płynących z lokalizacji tuż przy wielkich miastach. W rzeczywistości jednak korzyści są obopólne: wielkie miasta zyskują na konkurencyjności, które stymulują przyległe gminy, zaś gminy czerpią z siły ekonomicznej generowanej przede wszystkim przez wielkie miasta.

Niestety, jak dotąd przeciwnicy ekspansji wielkich miast podnoszą dość kiepskie argumenty, Jednym z nich jest np. wskazywanie, że po połączeniu w mieście byłoby kilkanaście ulic Kwiatowych albo Słonecznych. To akurat najmniej ważny problem – najważniejszy z nich to rezygnacja z konkurencji. Jeśli nie mamy w Polsce wolnego rynku, walczmy przynajmniej o konkurencję, której nigdy dosyć…

REKLAMA