Na ratunek książkowym hipsterom

REKLAMA

Po ponad dwóch latach przygotowań („wielu akcjach, spotkaniach i rozmowach”) oraz szeroko zakrojonym lobbingu Polska Izba Książki (PIK) jest o krok od ujarzmienia nadwiślańskiego „dzikiego kapitalizmu” na rynku księgarskim.

„Książka nie jest zwykłym towarem, który może bez ograniczeń podlegać regułom rynkowym. Dobra kultury wymagają innych warunków rozwoju” – czytamy w oficjalnym komunikacie organizacji zrzeszającej niektórych wydawców, hurtownie, drukarnie i inne podmioty związane z produkcją i sprzedażą książek. Ta zakorzeniona w minionym systemie retoryka poruszyła serca działaczy PSL, którzy w pierwszej połowie kwietnia wnieśli do laski marszałkowskiej projekt ustawy o książce. Jej opracowany przez PIK rdzeń stanowi postulat usztywnienia cen nowości wydawniczych. „Polska książka potrzebuje ratunku”, dlatego należy wprowadzić regulacje prawne ujednolicające ceny książki „we wszystkich punktach sprzedaży przez dwanaście miesięcy od wprowadzenia jej na rynek”. – Idzie o to, aby ucywilizować tę dżunglę, z którą mamy do czynienia – przekonuje Ignacy Karpowicz, pisarz, laureat m.in. Paszportu „Polityki”.

REKLAMA

Kto dokładnie potrzebuje ratunku (bo przecież nie abstrakcyjna „książka”), sprecyzował Paweł Potoroczyn, dyrektor państwowego Instytutu Adama Mickiewicza. Na posiedzeniu senackiej Komisji Kultury i Środków Przekazu przyznał, że „literaturę ambitną czytają hipsterzy i to oni kupują książki w lokalnych, małych księgarniach, więc należy takim miejscom pomóc”. Zagraża im bowiem ekspansja dużych, sieciowych księgarń, hipermarketów oraz sklepów internetowych. Jak wiadomo, w dzikim kapitalizmie niektórzy mają czelność tak optymalizować swoją działalność handlową, że udaje im się dane towary sprzedawać taniej niż innym. A to – jak wiadomo – rodzi negatywne emocje… Dlatego Włodzimierz Albin, szef PIK, chce ujarzmić nowymi przepisami zjawisko walki o klienta ceną, co jest „plagą na rynku”. – Zaczynają dominować na nim duże markety, a konkurencja opiera się na walce na nowości. (…) Małe księgarnie nie wytrzymują konkurencji – przekonuje. PIK ze zgrozą patrzy na statystyki, z których wynika, że w ciągu ostatnich pięciu lat „liczba księgarń w Polsce zmalała z 2,5 do 1,8 tys.” (na 10 tys. mieszkańców średnio przypada 0,48 księgarni).

Albinowi wtóruje Artur Dębski. Polityk PSL – wcześniej związany z kolejnymi partyjnymi inkarnacjami Janusza Palikota – nie ukrywa, że ustawa ma być „ratunkiem dla ludzi, którzy starają się działać na (…) coraz trudniejszym rynku” stacjonarnej sprzedaży książek.

Problemem dla działaczy PIK oraz PSL są zwłaszcza podmioty działające w sieci. Jak przypomniał portal money.pl (za raportem Biura Analiz Sejmowych z lutego br.), księgarnie internetowe już w 2013 roku zagarnęły ok. 30 proc. rynku wartego ok. 2,7 mld zł. – Ustawa [proponowana przez PSL] jest z pewnością faworyzowaniem sprzedaży w sklepach stacjonarnych względem sprzedaży internetowej. Dotychczas ceny książek wśród tych pierwszych były wyższe, a niekiedy znacznie wyższe niż w internecie, a to właśnie spowodowało szybki rozwój księgarń w sieci – tłumaczy money.pl Michał Goszczyński z łódzkiej księgarni internetowej Gandalf. Podmiot należący do Empiku rocznie sprzedaje książki o wartości 40 mln zł.

W internecie, ale także w sklepach wielkopowierzchniowych, faktycznie można kupić nowości wydawnicze do kilkudziesięciu procent taniej niż w małych księgarniach z „duszą”. Michał Kowalik, właściciel księgarni internetowej Legolas, zdaje się jednak bardziej koncentrować na „ciele” i o klientów walczy przede wszystkim ceną. Udaje mu się to przez wzgląd na skalę sprzedaży (ponad 100 tys. dostępnych tytułów, w tym książki bardzo ambitne), a także niższe koszty logistyczne („odpadają koszty zatowarowania, eksponowania i magazynowania”).

Artur Dębski ma nadzieję, że inicjatywa PSL i PIK „spotka się z aprobatą wszystkich klubów sejmowych”. Przyznaje jednak, że kluczowe będzie poparcie rządu. O tym, że klub parlamentarny PO wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom lobbystów z PIK, wiadomo przynajmniej od listopada 2013 roku. Informowaliśmy wtedy na nczas.com o 17. Targach Książki w Krakowie, podczas których Bogdan Zdrojewski poparł regulacje prawne, które sprawiają, że „książka, która właśnie wchodzi na rynek, jest premierą, debiutem, posiada przez pewien czas ustaloną cenę, adekwatną do kosztów”. Ówczesny minister kultury (obecnie europoseł) dał do zrozumienia, że dyskusję o tym, czy ustawa w ogóle ma sens, mamy już za sobą i „warto dyskutować” o tym, na jak długo powinniśmy usztywniać ceny książek. Również obecne kierownictwo Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego poinformowało ustami swojego rzecznika, że „regulacja dotycząca stałej ceny książki jest potrzebna”. Oznacza to, że wejście w życie przepisów jest jedynie kwestią czasu. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na niebotyczną wręcz hipokryzję rządu, który najpierw z pompą wprowadził „darmowy” (jedynie z nazwy!) podręcznik do szkół i tym samym uderzył w tradycyjne księgarnie, a teraz puszcza do nich oko, zgadzając się na usztywnienie cen…

Postulowane przez PSL zmiany w prawie zakładają, że przez 12 miesięcy od premiery książka będzie posiadała identyczną cenę (nadrukowaną na okładce i/lub podaną w katalogu wydawcy), niezależnie od kanału dystrybucji („do stosowania ceny jest obowiązany sprzedawca końcowy”). Do jej ustalenia zobowiązany będzie wydawca/importer przed wprowadzeniem książki do obrotu. Precyzyjnie wyliczono możliwe wyjątki od reguły, podając nawet procentową wysokość możliwych rabatów! Np. przy sprzedaży książek bibliotekom, instytucjom kultury cena musi stanowić minimum 80 proc. tej z okładki. Podczas targów trwających nie dłużej niż cztery dni i tylko pod warunkiem, że bierze w nich udział co najmniej 10 sprzedawców końcowych, rabat nie może przekroczyć 15 proc. ceny jednolitej. Z rocznego okresu ochronnego wyłączone zostały publikacje bibliofilskie o nakładzie nie przekraczającym 500 egzemplarzy, a także pozycje o szczególnych walorach artystycznych (np. wykonane z użyciem technik rękodzielniczych)

Co ciekawe, projekt ustawy w obecnym kształcie posiada zapis wyjmujący spod parasola ochronnego książki używane, wybrakowane, wadliwe lub uszkodzone”. Wszystkie one „mogą być sprzedawane po cenach innych niż określona cena, pod warunkiem poinformowania nabywcy końcowego o wadach danego egzemplarza”. Mamy nadzieję, że w niedalekiej przyszłości, robiąc zakupy w naszej księgarence, będą Państwo przymykać oczy na drobne otarcia, ryski i inne niewielkie mankamenty oferowanych przez nas książek. W zamian zagwarantujemy lepszą cenę niż gdziekolwiek indziej!

REKLAMA