Socjalistyczny Mikołaj i jego 500 złotych

REKLAMA

Nie wiem, czy PiS wygrało wybory dzięki obietnicy 500 złotych na dziecko, która zresztą była trochę przypadkową odpowiedzią na tysiąc złotych na dziecko przez pierwszy rok jego życia, jaki wprowadziła Platforma, ale jest faktem, że ludzie uwierzyli w tę obietnicę. W telewizji widziałem nawet, jak pewnej pani zapytanej o 500 złotych dosłownie zapaliły się oczy, zarumieniły się jagody, po czym jej usta wydusiły z nabożnym drżeniem: „Już czekam!”.

Tymczasem z ową pięćsetką jest dokładnie tak, jak z rowerami, które miały być rzekomo rozdawane na placu Czerwonym w Moskwie wg Radia Erewań…

REKLAMA

Bo zaraz okazało się, że nie na każde dziecko, tylko na drugie i kolejne. Bo wcale niekoniecznie dostaną wszystkie polskie drugie i następne dzieci – PiS-meni głowią się na przykład, co zrobić z rodzinami przebywającymi za granicą – i to w różnych konfiguracjach (dzieci są raz tu, raz tam, oboje rodzice są Polakami, jedno z rodziców jest obcokrajowcem itp., itd.); takich dzieci są na pewno setki tysięcy, a może i więcej. Bo przecież od takiej darowizny będzie jakiś podatek (jeśli 19 proc., to z pięćsetki zrobi się czterechsetka).

Bo wreszcie nowy wiceminister pracy, Bartosz Marczuk, którego książkę „Nie daj sobie wmówić” wydaliśmy przed dwoma laty, wyjaśnił w wywiadzie dla PAP, że w zasadzie to 500 złotych w ogóle nie będzie, tylko ok. 400 dla dwóch dolnych centyli dochodu, a co z resztą, to się dopiero okaże. Za co dostał od razu embargo na wypowiedzi dla prasy…

Jeśli to jest prawda – a Bartosza znam jako człowieka wyjątkowo rzetelnego – to trzeba odetchnąć z ulgą. Bo wynikałoby z tego, że PiS wprawdzie nakłamało, ale chce się zachować rozsądnie – czyli rozpuścić pomysł. Dużo gorzej by było, gdyby chciało się z obietnicy wywiązać. Bo musiałoby wtedy komuś zabrać. Oczywiście zapłaciliby po prostu sami beneficjanci, obciążeni konsekwencjami nowych podatków, przy pomocy których zbierano by te pieniądze. A ile przy okazji dodatkowo by zmarnowano i ukradziono, to już tylko Pan Bóg jeden wie.

Bez obawy o dużą pomyłkę można przyjąć, że każde 500 złotych dla drugiego i następnego dziecka kosztowałoby pewnie z tysiąc złotych, jakie trzeba ściągnąć – wszak są koszty dystrybucji i administracji. Czyli jaki byłby efekt? Rodziny zapłaciłyby więcej, niż dostały!

Dlatego narodziny Dzieciątka – bez becikowego, bez platformianego tysiąca, bez pisowskiej pięćsetki (Jezus, jako jedynak, pieniędzy by i tak nie dostał) i w dodatku w stajence (teraz Jezus trafiłby od razu do rodziny zastępczej) – powinny być dla nas dobrym tropem. Nie bez powodu przecież Zbawiciel został zesłany w grudniową, zimną noc, bez żadnych zabezpieczeń socjalnych…

nczas-kup-ewydanie-51-52-2015

REKLAMA