Skandalistka Dorothy Day

REKLAMA

Potrafiła ucałować i przytulić bezzębną, pijaną prostytutkę. Pacyfistka walcząca z biedą, krytykująca komunistów i marksizujących księży. Dorothy Day, wspomniana podczas wystąpienia w Kongresie przez papieża Franciszka, to postać kontrowersyjna. Jan Paweł II ogłosił ją „służebnicą Pańską”, rozpoczynając w ten sposób formalnie jej drogę do beatyfikacji.

Poglądy Dorothy Day, amerykańskiej działaczki i dziennikarki, mogą wielu katolików przyprawić o ból głowy. Ale i sympatyzujące media lewicowo-liberalne mogą poczuć się niewygodnie z powodu jej pełnego poparcia dla twardej nauki moralnej Kościoła. Day stanowi ikonę amerykańskiego ruchu pacyfistycznego, znaną z obywatelskiego nieposłuszeństwa, wielokrotnie zamykaną w więzieniu. Jest również najbardziej znana jako założycielka Ruchu Robotników Katolickich, który zakładał istniejące do dziś domy opieki. Dla wielu jest symbolem walki o tzw. sprawiedliwość społeczną, którą zajmują się obecnie masowo amerykańskie Kościoły. Choć dziś termin ten został zawłaszczony przez lewicę, warto przy okazji wspomnieć, że jej pierwsze użycie (jezuita Luigi Taparelli, 1840) było głęboko osadzone w moralnej nauce św. Tomasza z Akwinu, a nie w interpretacji wziętej z frazesów dokumentów ONZ.

REKLAMA

Skandalistka

To prawda, że Day otaczała się socjalistami, komunistami, anarchistami, antyklerykałami, feministkami i pacyfistami. Jako nastolatka fascynowała się marksizmem, syndykalizmem, socjalizmem i komunizmem. Uważała niegdyś Stalina i „Che” Guevarę za wyzwolicieli. Była niegdyś gorącą zwolenniczką strajków pracowniczych. W ramach pracy dla Ligi Antyimperialistycznej zbierała pomoc dla nikaraguańskiego rewolucjonisty gen. Augusto Sandino. Walczyła o prawo kobiet do głosowania. Piła i paliła jak smok. Została przypadkowo zatrzymana przez policję i wzięta za prostytutkę. Swojego pierwszego męża, Berkleya Tobeya, o 16 lat od niej starszego, opuściła po wspólnie spędzonym w Europie miesiącu miodowym. Po trwającym krótko małżeństwie cywilnym powróciła do poprzedniego kochanka, Lionela Moise’a, z którym zaszła w ciążę. W czwartym miesiącu dokonała nielegalnej aborcji. Z tego powodu dwukrotnie próbowała popełnić samobójstwo. Przez lata żyła ze swoją kolejną miłością, ateistą Forsterem Batterhamem, z którym utrzymała kontakt do śmierci. Wbrew jego woli, urodziła mu córkę Tamar, którą postanowiła wychować tak, aby nie miotała się w życiu tak jak ona sama – aby nie była „amoralna, niezdyscyplinowana, wątpiąca i wahająca się”. To dziecko odmieniło jej życie, wprowadzając w nie światło i porządek.

Dziennikarski antyklerykalizm i fascynacja Rosją

Dorothy Day urodziła się 8 listopada 1897 roku na Brooklynie jako trzecie dziecko Johna i Grace, w rodzinie o tradycji protestanckiej. Jej ojciec był dziennikarzem niechętnym katolikom, żydom, Murzynom, imigrantom i radykałom. Choć uważał się za ateistę, sprawnie cytował Biblię. Nie lubił towarzystwa dzieci. To po nim Dorothy Day odziedziczyła zainteresowanie dziennikarstwem i miłość do książek. Jako dziecko była w zasadzie wychowana w antykatolicyzmie zaszczepionym przez ojca. W rodzinie religia nie miała swojego miejsca. Rodzice nie chodzili do żadnego kościoła, choć wzięli w nim ślub. Modlitw dzieci nauczyły się w szkole. W dzieciństwie Dorothy Day była konfliktowa i wybuchowa. Potrafiła ukraść mamie pieniądze. Pod koniec szkoły średniej zaznajomiła się z ideami radykalnej lewicy – częściowo poprzez brata, który pracował w lewicowym piśmie. Dość typowo na tamte czasy, w trakcie studiów zauroczyła się marksistowskimi ideami i przerwała studia. Chętnie czytała Dostojewskiego, Tołstoja, Czechowa czy Gorkiego. Książki anarchizującego komunisty Piotra Kropotkina polecała również na starość. Zaczęła kroczyć drogą ojca – w wieku 18 lat dostała pracę w socjalistycznej gazecie „The Call”. Przeprowadziła wywiady z Trockim i Margaret Sanger, założycielką Planned Parenthood, działającej do dziś sieci klinik aborcyjnych tzw. planowania rodziny. Był to czas życia nieodpowiedzialnego i kilku romansów, którego jednym z owoców było właśnie poczęcie dziecka, uśmierconego potem w aborcji w nadziei na utrzymanie kochanka przy sobie. Dramat ten Day opisała w powieści autobiograficznej „The Eleventh Virgin”. Doświadczenie aborcji doprowadziło ją do fanatycznej chęci zniszczenia wszystkich dostępnych egzemplarzy książki. Podczas spowiedzi w konfesjonale ksiądz odpowiedział jej, że wynikło ono z braku jej wiary w przebaczającego Boga. Została przyjęta do Kościoła katolickiego w 1927 roku, w wieku 30 lat.

„Wędka”, a nie „ryba” – dystrybucjonizm

Niezatarty wpływ na jej dorosłe życie miał Wielki Kryzys, przypadający na lata trzydzieste XX wieku. Jak podaje Jim Forest w swojej książce „All Is Grace. A Biography of Dorothy Day” (2011), świadoma, że wśród bezrobotnych jest wielu katolików, Day zaczęła wydawać dla nich ośmiostronicowy miesięcznik „The Catholic Worker”, którego nazwa przypominała komunistyczny „Daily Worker”, co było jednym z powodów tego, że pismo początkowo lądowało w koszu. Na wydawanie gazety, która z czasem zaczęła popularyzować papieskie encykliki, namówił ją przyjaciel, Peter Maurin, głoszący idee dystrybucjonizmu (tzw. trzecia droga pomiędzy kapitalizmem a socjalizmem). Day wyjaśniła, że celem tej doktryny, propagowanej przez G. K. Chestertona i H. Belloca, opartej na katolickiej nauce społecznej, jest posiadanie przez rodziny jakiejś własności (ziemi, firmy czy sklepu), czyli jak najszerszy dostęp do własności prywatnej. Day miała 35 lat, gdy poznała Maurina, teoretyka Robotników Katolickich, i wtedy właśnie jej poglądy zaczęły się krystalizować. Maurin twierdził, że rząd nie jest od rozwiązywania ludzkich problemów. Wskazywał, że najlepszy rząd to mały rząd. Krytykował monopole i wielkie korporacje. Podkreślał rolę odpowiedzialności osobistej w życiu człowieka. Farmy jego pomysłu, na których ludzie mieli pracować i kształcić się, miały być odpowiedzią na problemy społeczne. Ludzie mieli otrzymać „wędkę”, a nie „rybę. Maurin dość szybko przekonał się jednak, że wielu zamiast pracować, żeby się wyżywić, woli dyskutować przy kawie. Domy opieki zakładane przez Day i Maurina odwiedzili znani katoliccy pisarze – Hilaire Belloc (kolejny propagator dystrybucjonizmu) czy Evelyn Waugh. Przyciągały one również antyreligijnych hipisów, żyjących według praw „wolnej miłości”, nowoczesnych squatersów, którzy odmawiali wyniesienia się z katolickich placówek. Mimo to Day pozostawała otwarta na człowieka i wytrwale pomagała nawet ludziom trudnym i niewdzięcznym. Służyła niepełnosprawnym, sparaliżowanym, niezrównoważonym, zaniedbanym do granic możliwości. Potrafiła ucałować bezzębną, pijaną prostytutkę, kobietę, której rak pochłonął nos i oko. Honorowała, szanowała i kochała tych wszystkich ludzi. Jak mogła te trudy tak wytrwale znosić?

Siła duchowa

Pomagała jej w tym siła duchowa. Według Ann Ball, autorki „Faces of Holiness” (1998), na prawdziwy obraz Day składa się wymiar wiernej katoliczki i kontemplującej mistyczki, która codziennie przyjmowała komunię i poświęcała dwie godziny na medytację. Podkreślała znaczenie codziennego przyjmowania Eucharystii i działania we współpracy z otrzymaną łaską. Day uważała, że większość katolików powinna przejść drugie nawrócenie, aby przywiązać się bardziej dojrzałą miłością i posłuszeństwem do Kościoła. Głosiła potrzebę rewolucji serca. Jednocześnie swoim podopiecznym dawała wolność otwarcia się na miłość Chrystusa. Spowiadała się raz w tygodniu. Kochała różaniec. Miała listę osób, za które codziennie się modliła (było na niej kilku komunistów). W 1955 roku została dominikanką świecką.

Walka z biedą

Jej walka z biedą materialną była zarazem walką z biedą duchową. Nie zależało jej bowiem wyłącznie na karmieniu głodnych, dawaniu schronienia bezdomnym, ale również na celebrowaniu Chrystusa poprzez akty miłosierdzia. Według niej, ubóstwo było czymś więcej niż tylko problemem społecznym. Nie miała fałszywej wizji biedy. Widziała na własne oczy, jak biedni wykorzystują innych biednych, a niektórzy potrafią się ubóstwem chełpić. Była przeciwna budowaniu państwa socjalnego. Według niej, domy opieki powinny być zakładane przy każdej parafii, wzorem ich średniowiecznych odpowiedników tworzonych przy biskupstwach. Namawiała do osobistych aktów heroizmu, prostego życia, odrzucania konsumpcjonizmu. Widziała, że ruch związków zawodowych doprowadził do powstania elity i niekończących się strajków. Rozumiała, że ludziom potrzebna jest własność prywatna. Odmawiała płacenia podatku dochodowego, gdyż w większości był on wykorzystywany na opłacanie wsparcia wojennego (fiskus nałożył na nią za to karę w wysokości 300 tys. $). Potrafiła ewangelizować na kongresie anarchistów, gdzie uważana była za jedną z nich z powodu niepłacenia podatku dochodowego.

Twarda nauka moralna

Niepokoiły ją wystąpienia marksistowskich księży, odrzucających naukę Kościoła w sprawach moralnych (rozwodów, aborcji, antykoncepcji). Tłumaczyła, jak bardzo istotne jest znalezienie miejsca dla dziecka, a nie pozbywanie się go. Choć jej siostra, Della, pracowała dla Margaret Sanger, założycielki Planned Parenthood, sama uważała aborcję i antykoncepcją za ludobójstwo. Jak mawiała, zawsze jest miejsce dla kolejnego człowieka; wystarczy, że każdy sobie trochę odbierze. Własną córkę broniła przed antykoncepcyjną mentalnością (jej jedyna córka urodziła dziewięcioro dzieci). Wierzyła, że małżeństwo jest doskonałą instytucją chroniącą dzieci, ludzi chorych, słabych i nie radzących sobie w życiu. Z własnego doświadczenia wiedziała, że seks przedmałżeński nie jest najlepszym pomysłem. Ludzie powinni być traktowani jak świątynie Ducha Świętego. Lata sześćdziesiąte, okres rewolucji seksualnej, uważała za wściekłe i gorzkie. Chciała zwalczać ateizm ruchem liturgicznym, „burżuazja ducha” miała zastąpić „walkę klas”. Prawdziwy kapitał miała stworzyć modlitwa. Przyjaźniła się z Matką Teresą z Kalkuty. W 1935 roku pisała o walce z Kościołem i religią w Niemczech, Rosji, Włoszech i Meksyku. Pisała, że komuniści nie wierzą w godność człowieka i chcą wyniszczenia kapitalistów. Sugerowała, że katolicy powinni odrzucać pracę w sektorze bankowym, reklamie, ubezpieczeniach i nie kupować towarów powstałych z wyzysku. Namawiała do odrzucenia praktyczności świata (koncentracji na pracy zarobkowej, inwestycjach, giełdzie) na rzecz bezpieczeństwa duchowego w życiu według prawd Ewangelii. Zalecała zaufać Bogu i wrócić do franciszkańskiej duchowości. Przekonywała, że nasze trudy stają się lżejsze, gdy uświadomimy sobie, że niesie je z nami Jezus. Chciała stworzyć społeczeństwo, w którym „ludziom byłoby łatwiej być dobrym”. Była więc taką niepoprawną idealistką.

Niepoprawna służebnica Boża

Jej krytycy zarzucali jej, że w swojej pracy pomaga tylko niewielu. Policja federalna obserwująca jej działania uważała, że świadomie lub nieświadomie jest wykorzystywana przez komunistów. Rozważano jej zatrzymanie w przypadku zagrożenia narodowego. Komuniści za to podejrzewali, że przy jej pomocy są infiltrowani przez Watykan. A jednak bez względu na te okoliczności Day robiła swoje, ukazując, że można żyć według głoszonych zasad. Jej 50-letnia praca na rzecz biednych była pełna wyrzeczeń, ale i konfliktów z hierarchią Kościoła. Choć poświęciła życie osobiste, pozostał intensywny flirt z socjalizmem, który trudno jej wybaczyć. Tak samo jak brak zdecydowanego i głośnego rozliczenia z komunistami. Tak jakby sama przed sobą nie chciała się przyznać do tego, że idee mają konsekwencje, a w przypadku komunizmu to morze krwi. Day nie poparła Franco w wojnie z komunistami, zachowując neutralność. Potrafiła polecać żydowskie kibuce i być pod wrażeniem socjalizmu w wersji tanzańskiej. Tak jakby ogłaszana przez Kościół katolicki krytyka komunizmu i socjalizmu jakoś nie do końca do niej docierała. Do sędziwych lat broniła swojego pacyfizmu. A jednak praca Dorothy Day przyniosła owoce – nawróciła się zdemoralizowana Peggy Baird (kochanka dramaturga Eugene’a o’Neilla) i Max Estman, który początkowo był redaktorem komunistycznych pism „Masses” i „Liberator”, a później został redaktorem pisma dla rodziny „Reader’s Digest”. Jej domy opieki i farmy nadal istnieją. I nawet po śmierci jej postać szokuje i jest niewygodna.

W 1997 roku John O’Connor, arcybiskup Nowego Jorku, rozpoczął proces beatyfikacyjny Dorothy Day, zmarłej 29 listopada 1980 roku w wieku 83 lat. Jan Paweł II ogłosił ją „służebnicą Pańską”, rozpoczynając w ten sposób formalnie drogę do beatyfikacji. To, że osoba o radykalnej i skandalizującej przeszłości może zostać świętą, nie jest oczywiście sprzeczne (vide np. św. Paweł czy św. Augustyn). Jednak ona sama byłaby zdumiona, że papież Franciszek wymienił ją w swoim wystąpieniu podczas swojej wizyty w Stanach Zjednoczonych. Dlaczego to zrobił? Czyżby tylko z sympatii do aktywistów zwalczających biedę i duchowości św. Franciszka? A może w nadziei, że Dorothy Day mogłaby zostać patronką kobiet po aborcji, nawróconych aborcjonistek i lewicowych dziennikarek, prowadząc je do nawrócenia, alienując przy okazji rzesze twardych, konserwatywnych katolików? Z jakiegoś powodu papież daje nam lekcję z Dorothy Day. I nie jest to bynajmniej łatwa nauka.

REKLAMA