Jak PiS zarzynał przedsiębiorczość?

REKLAMA

W kampanii wyborczej i podczas expose JE Beata Szydło zapowiadała ułatwienia dla przedsiębiorców i obniżkę CIT dla małych i średnich przedsiębiorców do 15 %. Rzeczywistość brutalnie weryfikuje szumne zapowiedzi.

-Obniżymy podatki dla małych firm. Chodzi nam przede wszystkim o wsparcie małych i średnich przedsiębiorstw, choć i dużym nie chcemy utrudniać życia – mówiła premier w swoim expose. Jeszcze w kampanii wyborczej PiS zapowiadał liczne ulgi dla przedsiębiorców. Czy możliwa jest realizacja choć części z przedwyborczych obietnic? Zdaniem Artura Dziambora, członka Rady Głównej Kongresu Nowej Prawicy, pomóc  przedsiębiorcom mogą tylko politycy niosący na sztandarach wolnościowe rozwiązania gospodarcze. – Nie widzę w PiS-ie woli obniżania czy likwidowania podatków, zmniejszania obciążenia, jakim jest dla każdego ZUS, czy chociażby ułatwienia rozliczania się z VATu –mówi „NCz!” polityk KNP. – PiS nie widzi podstawowych problemów polskich przedsiębiorców, jakimi są ogromne koszty pracy, grabieżcza polityka ZUSu, wszechwładza urzędników (…) czy niesprawiedliwe opodatkowanie względem tych samych branż – mówi „NCz!” w tym samym tonie przedstawiciel Liberlandu na Polskę, Karol Parkita. – [Rządzący – G.H.] widzą zamiast tego dziurę w VAT, korupcję w firmach, czy rozrost zatrudnienia w szarej strefie i chcą walczyć z tym zaciskając fiskalną pętlę i nakładając większe kontrole na przedsiębiorców. To się niestety musi skończyć źle.- wylicza dalej Parkita.

REKLAMA

Podczas przedwyborczej konwencji programowej Prawo i Sprawiedliwość zaprezentowało projekt obniżenia CIT dla małych i średnich firm do 15 %.  Trzeba jednak pamiętać, że nie każda firma objęta jest podatkiem CIT, a jedynie spółki kapitałowe. Mali przedsiębiorcy rzadko kiedy na tym skorzystają. Straty dla budżetu związane z obniżeniem stawki podatkowej dla spółek o obrotach rocznych mniejszych niż 1,2 miliona euro, to zaledwie 270 milionów złotych. W skali kilkuset miliardowego budżetu nie jest to duża kwota. To ponad 81 razy mniej niż kosztował będzie co roku program ‘Rodzina 500’. Mimo tego, Artur Dziambor wątpi w szczerość intencji rządu: – Wątpię, aby ten rząd spróbował obniżyć jakikolwiek podatek z nadzieją, że dzięki temu jego ściągalność będzie lepsza – komentuje nasz rozmówca.

Kontrola najwyższą formą zaufania

Działania rządu Prawa i Sprawiedliwości są jednak zupełnie odwrotne od zapowiadanych. Zaczęło się od wprowadzenia podatku bankowego, który miał uderzać w wielkie komercyjne banki. Zapowiadany już przed wyborami podatek miał ukrócić samowolę sektora  finansowego i dać dodatkowe wpływy do budżetu. Podatek nie da najprawdopodobniej zakładanych przychodów. Z danych za pierwszy kwartał wynika, że w skali roku dochody budżetowe z tego tytułu mogą wynieść około 4 miliardów złotych. To o półtora miliarda mniej niż zakładano.

Nie byłoby nic dziwnego w realizacji wyborczych obietnic w postaci wprowadzenia podatku od banków i niektórych innych instytucji finansowych, gdyby nie to, że PiS niedługo później tym bankom wydatnie pomógł, zmniejszając limit transakcji gotówkowych do 15 tysięcy złotych. Powoduje to, że przedsiębiorcy stają się jeszcze bardziej zależni od sektora bankowego i ogranicza to jeszcze bardziej swobodę ich działalności gospodarczej. Dzieje się to w ramach noweli do, o ironio, ustawy o swobodzie działalności gospodarczej. – Ustawy, po której został już w zasadzie jedynie tytuł – celnie podsumował z mównicy sejmowej poseł Marek Jakubiak. Jak tłumaczy Ministerstwo Finansów, to działanie ma prowadzić do zmniejszania szarej strefy. Zdaniem Artura Dziambora, zmniejszenie limitu nie ma żadnego innego tłumaczenia jak chęć kontrolowania wszelkich przepływów gotówkowych, co, jak uważa nasz rozmówca, jest naturalne dla tego składu rządu. – Uważam, że wszelkie próby narzucania jakichkolwiek kanw i ograniczeń przedsiębiorcom czy obywatelom, zawsze kończą się porażką –uderza Parkita.

Ostatnia nowelizacja ustawy o swobodzie działalności gospodarczej przyniosła ze sobą jeszcze jedną nowinkę. Wprowadza ona bowiem nakaz posiadania przez firmę siedziby, a przedsiębiorca będzie obowiązany do posiadania tytułu prawnego do nieruchomości. W teorii ma to eliminować fikcyjne firmy. Karol Parkita twierdzi, że może być to powodowane tym, że PiS chciałby się pochwalić wzrostem ilości firm lokalizujących swoje siedziby w Polsce. – Może się jednak okazać (…), że ilość tych firm będzie sukcesywnie spadać, przez bankructwo czy  przeniesienie się do krajów bardziej przyjaznych podatkowo i biurokratycznie – przepowiada skutki polityki rządu. Z kolei Artur Dziambor uważa, że ten nakaz ma identyczny cel co zmniejszenie limitu transakcji gotówkowych – będzie gdzie przeprowadzać kontrole i szukać dziur. – Należy tu zaznaczyć, że takie podejście do tych „wstrętnych krwiopijców kapitalistów” na pewno podoba się betonowemu elektoratowi partii rządzącej, a więc nie ma się co dziwić – podsumowuje polityk KNP.

Absurd goni absurd

Jak można przeczytać na portalu Innpoland.pl, Ministerstwo Środowiska podjęło decyzję o likwidacji programu GreenEvo. Jest to program mający na celu upowszechnianie technologii ochrony środowiska w kraju i za granicą. Mimo, że był to projekt wspierania i szkolenia firm przez rząd, to trudno nie zauważyć jego efektów. Mimo minimalnych nakładów finansowych, pomógł on wejść na obce rynki kilkudziesięciu polskim firmom, oferującym technologie środowiskowe. [http://greenevo.gov.pl/]

Być może GreenEvo nie jest przydatny Ministerstwu Środowiska. Przydatna za to najwyraźniej jest ustawa o obrocie gruntami leśnymi, która została przez to ministerstwo zaprojektowana. Ustawa totalnie paraliżuje sprzedaż i obrót gruntami leśnymi i utrudnia życie wielu jej właścicielom. W myśl ustawy, prawo do pierwokupu każdego sprzedawanego gruntu leśnego będą miały Lasy Państwowe. Oznacza to, że sprzedający i kupujący daną ziemię będą musieli czekać z dokonaniem transakcji, dopóki nie upłynie termin, w którym Lasy Państwowe mają zdecydować, czy zechcą zakupić dany obszar. W praktyce jest to nacjonalizacja tego sektora gospodarki.

Sejm przyjął również ustawę o obrocie gruntami rolnymi, która w zamierzeniu ma ukrócić proceder wykupywania polskich ziem przez obcokrajowców, a w praktyce paraliżuje zdrowy obrót ziemią. Zgodnie z ustawą, grunty rolne może nabyć jedynie rolnik, który już posiada gospodarstwo rolne, posiada kwalifikacje rolnicze, oraz od co najmniej 5 lat mieszka w gminie, w której posiada nieruchomość rolną wchodzącą w skład jego gospodarstwa.- Dlaczego chcą państwo zatrzymać rozwój polskiego rolnictwa? Nawet za komuny polski rolnik mógł kupować i uprawiać ziemię rolną tam, gdzie uważał, że warto, tam, gdzie uważał, że chce to robić. To, co państwo proponują, to nawet nie jest głęboka komuna, to jest bolszewia. – mówił w trakcie swojego wystąpienia podczas pierwszego czytania ‘ustawy rolnej’ w  Sejmie poseł klubu Kukiz’15, Jakub Kulesza.

– Jeśli rolnicy polscy dowiedzą się, jak antyrolnicze regulacje państwo uchwalili, to nie skończy się na blokadzie dróg. Ci rolnicy przyjdą pod polski Sejm i ja ich do tego Sejmu wpuszczę. A pan, panie ministrze, będzie musiał się tym rolnikom tłumaczyć osobiście – grzmiał z mównicy sejmowej poseł Kulesza. Poprawką, spod regulacji wyłączone zostały jednak związki wyznaniowe. –Sparaliżuje to [obrót ziemią – G.H.]  i pozwoli na nadużycia chociażby ze strony związków wyznaniowych. Ten zakaz należy wpisać na listę kompletnych absurdów – tłumaczy „NCz!” Artur Dziambor. Karol Parkita dostrzega znacznie szersze skutki tej ustawy, podając za przykład dom, który nie może być wybudowany, ze względu na tę ustawę. – Nie będzie zysku producenta cementu, producenta prętów zbrojeniowych, dachówek, drzwi i okien. Oto jak jedna bezdennie głupia ustawa może zaszkodzić całej gospodarce – wylicza Parkita.

PiS walczy z alkoholizmem

Rząd postanowił walczyć również z alkoholizmem. Do Sejmu wpłynął projekt ustawy, która umożliwiałaby samorządom wprowadzenie zakazu sprzedaży alkoholu w godzinach nocnych, a także pozwoliłaby samorządom na decydowanie o ilości punktów sprzedaży alkoholu na danym obszarze. Póki co, projekt upadł, ale nie wygląda na to, aby PiS w walce z alkoholizmem się poddał.

Takie rozwiązanie nie tylko zmniejsza i utrudnia dostęp do alkoholu, ale także zmniejsza obroty i zyski przedsiębiorców, poszerza szarą strefę i, co dla rządu istotne, może skutkować wyraźnym spadkiem wpływów do budżetu choćby z tytułu akcyzy na alkohol, czy podatków dochodowych. Jest to również wyraźny zamach na wolność handlu.  -Takie ograniczenie doprowadzi tylko i wyłącznie do powstania nielegalnego handlu w okolicach sklepów znanych dotychczas ze sprzedaży całodobowej. Stracą sklepy, a gdy one stracą, to straci też budżet państwa, któremu właściciele sklepów zapłacą mniejszy podatek – mówi Artur Dziambor. – A człowiek, który będzie chciał się napić i tak dotrze do towaru, tak jak dziś każdy, kto chce, bezproblemowo dociera do dowolnych narkotyków – kończy członek Rady Głównej KNP. – Właściwie w polskim prawie funkcjonuje już znacznie gorszy przepis, który już miał kilka razy swoje zastosowanie w przeszłości, jak choćby podczas wizyty Jana Pawła II. Przepis, który daje rządowi możliwość, by zabronił handlu alkoholem na terenie całego kraju. Coś absolutnie niewyobrażalnego w wolnym świecie, do którego Polska chyba jeszcze należy – zauważa Karol Parkita.

O wpływy do budżetu rząd postanowił jednak zadbać – stąd w styczniu głośno było o planach na  podwyższenie akcyzy na alkohol (konkretnie – na piwo i wino). To pomysł Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, który spodobał się Ministerstwu Finansów, jak informuje portal biznes.pl. Czy ograniczanie swobody sprzedaży alkoholu i jednoczesne podwyższanie na niego akcyzy może przynieść sukces? Czy też krzywa Laffera okaże się bezlitosna dla Rady Ministrów i mimo podwyżki, wpływy budżetowe wcale nie wzrosną? Karol Parkita problem pokazuje od absurdalnej strony, sugerując rządowi, by akcyzę podwyższył kilkudziesięciokrotnie, a wówczas wpływy budżetowe byłyby znacznie większe! – Wtedy chyba prostszym zabiegiem byłoby wprowadzenie prohibicji, bo nikt nie kupowałby alkoholu z legalnego obiegu. Wówczas rząd zapewne dumnie obwieściłby, że Polacy zostali wyleczeni z alkoholizmu – kpi polski przedstawiciel Liberlandu

Czy państwo naprawdę musi zajmować się tym, o której obywatele kupują alkohol? Marcin Zalewski, łódzki radny PiS, w rozmowie z Dziennikiem Łódzkim, zwraca uwagę na to, że alkohol nie powinien być dostępny w mniejszych objętościach, ponieważ czym mniejsze opakowanie, tym tańsze i łatwiej je schować. Czy naprawdę osoby wybierane do władz samorządowych muszą zajmować się wielkością opakowań alkoholu?! Doszliśmy do punktu, z którego już ciężko jest powrócić.

Składki, daniny, akcyzy, podatki…

Rząd popiera również uderzenie w rynek e-papierosów. Ministerstwo Finansów wspiera projekt wprowadzenia akcyzy na e-papierosy na terenie całej Unii Europejskiej. Rynek e-papierosów do tej pory rozwijał się bardzo prężnie, a ludzie bardzo chętnie zamieniali papierosy tradycyjne na elektroniczne. W tym momencie w Polsce może być już około 2 milionów e-palaczy. Już wcześniej rząd pokazał, że chce utrudnić im życie, zrównując w traktowaniu e-papierosy z tymi zwykłymi, penalizując palenie elektronicznych papierosów w miejscach publicznych, a także zakazując sprzedawania ich nieletnim. Ustawa przewiduje również zakaz reklamowania tych produktów w miejscach publicznych. Na razie jest procedowana w Sejmie.

Jednak potencjalna akcyza na rynek e-papierosów wpłynęłaby znacznie bardziej. Bardzo wysoki rozwój tego rynku mógłby zostać znacząco zahamowany. – Brak nacisku akcyzowego powodował większą dostępność towarów dla konsumentów. Jeżeli rząd myśli o wprowadzeniu dodatkowych obciążeń i tu, to znaczy, że nie chce, aby ten rynek rozwijał i dawał zysk przedsiębiorcom, a chce, aby zarabiało na tym państwo – komentuje sprawę Artur Dziambor. Jako, że rynek e-papierosów jest obłożony jedynie podatkiem VAT, to akcyza z pewnością przyniosłaby spore zyski, nawet jeśli rynek zostałby wyhamowany. To kolejny przykład sytuacji, w której interes obywateli jest sprzeczny z interesem polityków. – Ten przykład udowadnia, że państwo nie nadąża za rozwojem nie tylko techniki, ale także używek – tłumaczy Karol Parkita – Wszyscy zatem życzylibyśmy sobie, by państwo nigdy nawet nie próbowało za tym nadążać, by trzymało się swoich podstawowych funkcji, jak choćby zapewnianie bezpieczeństwa obywatelom – podsumowuje świętokrzyski działacz.

Węgierskim śladem

Kilka tygodni temu, podczas internetowego czatu, WCz Jarosław Kaczyński przyznał, że jest osobiście zwolennikiem ograniczenia handlu w niedzielę, mając na uwadze interesy pracowników. Wydaje się więc możliwe, że w trakcie obecnej kadencji PiS wprowadzi ustawę zakazującą handlu tego dnia. Byłaby to więc podróż szlakiem premiera Węgier, Viktora Orbana, który nieco ponad rok temu wprowadził na Węgrzech zakaz handlu w niedzielę. Co ciekawe, zakaz obejmował jednak jedynie sklepy  o powierzchni ponad 200 metrów kwadratowych, co mogło być odebrane jako cios w zagraniczne sieci handlowe. Zamknięte były więc głównie galerie handlowe i supermarkety, a zwykłe, tzw. osiedlowe sklepy pozostawały otwarte, co dawało rodzimym sklepikarzom przewagę w ten jeden dzień. Do dyskusji publicznej przebijają się głosy, jakoby PiS myślał o całkowitym zakazie handlu w niedzielę. Skutków takiego rozwiązania tłumaczyć nie trzeba.

Premier Węgier wycofał się jednak ze swojej decyzji i tamtejszy parlament już ów zakaz cofnął. Mamy więc żywy przykład, że nie sprawdziło się to u naszych bratanków. Czy warto podążać tą drogą? Zakaz handlu w niedzielę z pewnością odbije się negatywnie na gospodarce i portfelach przedsiębiorców. Najbardziej mogliby jednak ucierpieć studenci, nie mogący zatrudnić się do weekendowej pracy w handlu. – Takie działania rządu, nieświadomego wybitnej przedsiębiorczości Polaków, prowadzą jedynie do powstania czarnego rynku, który przy nadmiernym nacisku ze strony władzy, stanie się wybitnie atrakcyjny dla konsumenta – komentuje sprawę Artur Dziambor.

Czego jeszcze oczekiwać po PiS?

Minęło pół roku rządów Prawa i Sprawiedliwości, a pomocy dla przedsiębiorców wciąż nie widać. Jak na razie rząd zmniejsza swobodę działalności gospodarczej, zarzyna polską przedsiębiorczość i zwiększa ucisk fiskalny, szukając pieniędzy do budżetu. Niektóre z tych fatalnych pomysłów już weszły w życie, a inne jeszcze na to czekają. Czym jeszcze zaskoczy nas PiS? Zdaniem Karola Parkity, mogą być to małe 'nieszkodliwe’ podatki, nałożone na zachodnich inwestorów. – Polityka jaką kieruje się PiS niestety wymaga ofiar, tymi ofiarami w pierwszej kolejności będą bogatsi inwestorzy, później ta piramida będzie się rozszerzać, aż dojdziemy do jej podstaw, czyli ogółu społeczeństwa. W rezultacie czekać nas może recesja, czego symptomy już powoli kiełkują. Przykładem słabnięcie waluty,  które już widzimy, kolejne może być drożenie podstawowych towarów w sklepach – tłumaczy Parkita. -Realizacja projektu 500+ zmusza rząd do cięcia wydatków i podwyższania podatków, bo tylko takie działania znają politycy z partii które dotychczas rządziły i rządzą Polską. Słyszymy o tym, że nie będzie podwyższenia kwoty wolnej, co jednak bardzo realnie wpłynęłoby na domowy budżet. Mocno zaawansowane są też rozmowy o wprowadzeniu minimalnej stawki godzinowej na poziomie 12zł, przez co tysiące firm prowadzących działalność w dziedzinach, w których tyle się dziś nie zarabia, będzie musiało renegocjować umowy, a w przypadku porażki takich renegocjacji – zamknąć się – przepowiada z kolei Dziambor.

Jak na razie, PiS nie pomaga zwykłym przedsiębiorcom, a jedynie ogranicza ich. W tym samym czasie rząd pomaga przedsiębiorcom, tym swoim. Co rusz słyszymy o zmianach w zarządach państwowych spółek czy nawet stadnin. To może wydawać się naturalne, wszak każdy chce mieć na odpowiednim miejscu ‘swojego’ człowieka. Pytanie nie powinno brzmieć: „Dlaczego PiS obsadza spółki swoimi ludźmi?”, a raczej – „dlaczego owe spółki w ogóle są w rękach państwa?”. Najbardziej absurdalnym przykładem jest słynna już stadnina koni w Janowie Podlaskim. Czy naprawdę państwo musi zajmować się stadninami koni? – Tego typu biznes powinien być oddany w ręce prywatnych fachowców, by to oni ręczyli za utrzymanie tego biznesu, a nie ręczyła za to  Polska i jej wizerunek – kończy Parkita.

Zapowiada się jednak, że zamiast prywatyzacji, czeka nas nacjonalizacja.

REKLAMA