Pracować dla Unii?

REKLAMA

flagi UE2Na temat zarobków unijnych urzędników, nawet tych najniższego szczebla, rozpowszechniane są najróżniejsze mity. Czy rzeczywiście zarabiają takie kokosy? Postanowiłem z bliska przyjrzeć się pracy unijnego biurokraty. Udało mi się szczerze porozmawiać z kilkoma z nich. Pracują w Brukseli. Zgodzili się na rozmowę, jednak pod warunkiem zachowania anonimowości.

Jak działa unijny system rekrutacyjny? Egzaminy na unijnego urzędnika są trudne nie tylko dlatego, że zgłaszają się na nie tysiące osób, w związku z czym jest to w znacznym stopniu loteria. Testy te w ogóle nie sprawdzają wiedzy. Trzeba się nauczyć metody. W Brukseli różne stowarzyszenia czy związki zawodowe organizują specjalne kursy, które uczą klucza, jak zdać te egzaminy. Ale żeby przejść do następnego etapu, nie wystarczy zaliczyć test. Trzeba jeszcze znaleźć się w grupie na przykład stu najlepszych osób. W kolejnym etapie pisze się eseje lub jest egzamin ustny. Egzaminujący stawiają na osoby, które da się jeszcze urobić, bo rządzący Unią Europejską nie potrzebują ludzi, którzy myślą, tylko ludzi, którzy będą wierzyli w unijne mrzonki.

REKLAMA

Ile zarabia eurourzędnik?

Za taką postawę uległości unijni urzędnicy zarabiają stosunkowo dużo, szczególnie w porównaniu z zarobkami w krajach Europy Środkowo-Wschodniej (gdzie jednak życie jest znacznie tańsze niż w Belgii). Zarabiają nieźle także w porównaniu z Belgami z tego powodu, że w Belgii funkcjonują wysokie stawki podatku dochodowego na poziomie 30-50 procent. Unijnych urzędników obowiązuje stawka 11-12 procent. W efekcie sekretarka pracująca w unijnych instytucjach na starcie zarabia około 2000 euro netto, a urzędnik administracyjny na początek dostaje około 4000 euro netto. O ile dla ludzi z nowych krajów członkowskich praca w instytucjach Unii Europejskiej jest korzystna z finansowego punktu widzenia, bo zarabia się kilka razy więcej niż w kraju, to dla Niemców czy Francuzów nie jest to zbyt duża zachęta finansowa. W efekcie z tych bogatych krajów urzędnikami zostają albo fanatycy, albo niedojdy życiowe.
Urzędnicy co dwa lata dostają małe podwyżki za wysługę lat. Ponadto działa też system oceny pracowników, w ramach którego biurokraci zabijają się między sobą. Otóż teoretycznie przełożony może co dwa lata promować swojego pracownika i wtedy jest duży skok, jeśli chodzi o płacę – kilkaset euro pomiędzy poziomami. Cały rok toczy się walka. Kto się bardziej podliże swojemu przełożonemu, ten ma większą szansę na promocję. Na przykład jeśli szef lubi sobie pograć w golfa i w piątek o godzinie 13 chce wyjść z pracy, to podwładni nie będą mu wrzucali tematów, które mu zajmą piątkowe popołudnie, tylko zrobią tak, żeby był zadowolony.

Rozbudowany socjal

Unia Europejska oferuje swoim pracownikom swój system emerytalny, swój system ubezpieczeń zdrowotnych i swój rozbudowany system socjalny. Urzędnicy unijni nie dość, że otrzymują comiesięczne dodatki na dzieci w wysokości po kilkaset euro, to opłacana jest też szkoła dla dzieci. Lekarzy rozlicza Unia. Składki emerytalne eurourzędnik płaci na fundusz, który został stworzony specjalnie przez Unię Europejską. Jak ktoś to kiedyś powiedział, praca w instytucjach unijnych to tak, jakby się pracowało w raju podatkowym. To są rzeczy, do których zwykły człowiek, niepracujący w unijnych instytucjach, w ogóle nie ma dostępu. Na dodatek zgodnie z prawem urzędnika nominowanego nie można niemal w ogóle zwolnić, a pilnują tego związki zawodowe. Jedyne co go może spotkać złego, to zablokowanie lub przesunięcie w czasie awansu czy przeniesienie do innej dyrekcji generalnej wbrew jego woli. Wśród tysięcy pracowników był przypadek, że zwolnili kobietę za… pogryzienie kolegi z pracy do krwi. Pokłócili się o zasłanianie żaluzji.

Bierny, mierny, ale wierny

Instytucje unijne działają jak korporacje, gdzie od początku wbijana jest do głowy lojalność wobec „firmy”. Nowo zatrudnionym urzędnikom wmawia się, że Unia Europejska wcale nie jest taka zła, jak twierdzą niektórzy, a dopiero w kolejnym etapie na Unię już nic złego nie można powiedzieć. Mówiąc coś złego na Unię, obraża się nową boginię, a przy okazji ważniejszych urzędników jako jej kapłanów. Pracownicy gabinetu Martina Schulza, lewackiego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, nie zastanawiają się nad tym, czy to, co powiedział, jest mądre, czy też nie. Dla nich to, co po wiedział Schulz, jest prawdą objawioną, muszą to powtarzać i bronić jego stanowiska. Także w rozmowach prywatnych! Jeśli przewodniczący Schulz zagderał, że w Polsce nie ma demokracji, to jego pracownicy (także Polacy) nie zastanawiają się nad tym, czy rzeczywiście tej demokracji nie ma, czy może jednak jest, czy się polepszyło, czy pogorszyło w tym zakresie.

Niezależnie od tego, jakiego ma się szefa – czy to rosyjski agent czy eurosocjalista – codziennie od godziny 9 rano do 18 biurokrata musi udawać, że ma takie same poglądy jak szef. Jeśli dany podwładny powie raz czy dwa razy, że się nie zgadza z szefem, to jest duże ryzyko, że potem nie dostanie się awansu. Tak jak europosłowie, wszyscy unijni urzędnicy mają ten sam interes, żeby razem rytmicznie klaskać w rączki i z tego samego się cieszyć. Promuje się „biernych, miernych, ale wiernych”. Nieważne jest to, co pracownik unijny ma w głowie, lecz to, czy podpisuje się obiema rękami pod polityką instytucji. Eurourzędnik nawet wieczorem z kumplami przy piwie jest biurokratą. 24 godziny na dobę. I to jest kwestia takiego zaczadzenia.

Text&fot. T. Cukiernik

REKLAMA