Francja przywyknie do ciągłego zagrożenia terrorem?

PAP/Abaca
REKLAMA

Wydarzenia w Grasse, Awinionie, Paryżu i podparyskim Stains pokazały, że trauma społeczna po serii islamskich zamachów terrorystycznych odżywa we Francji wyjątkowo łatwo. W miejscowościach tych dochodziło po kolei do: strzelaniny w liceum, zatrzymania mężczyzny, który krzyczał, że jest uzbrojony i wznosił okrzyk „Allah Akbar”, zastrzelenia mężczyzny, który usiłował ukraść broń wojskowego patrolu na lotnisku Orly, i postrzelenia policjanta. Do podobnych wydarzeń dochodzi zresztą co kilka dni, ale nie wszystkie trafiają na czołówki gazet. Warto tu zauważyć dość ciekawy fakt. W czasie wydarzeń w Grasse donoszono, że napastnikiem jest osoba „typu europejskiego”.

Natomiast rzadko pisze się – lub wcale się nie pisze – o innych „typach”. Informacja o „typie europejskim” miała zapewne w zamyśle uspokoić społeczeństwo co do źródła aktu terroru. Miała wskazać, że chodzi tu zapewne o pojedynczy przypadek, który nie przemieni się w serię zamachów, ma ograniczony zasięg, a przyczyną może być jakaś choroba psychiczna sprawcy czy zwykłe porachunki. Kiedy w grze jest np. „typ północnoafrykański”, stopień zagrożenia najwyraźniej wzrasta…

REKLAMA

Obecna fala islamskiego terroryzmu różni się mocno od innych zamachów, które w przeszłości Francja już przeżywała. W Paryżu trwa trzeci już proces słynnego lewicowego terrorysty Carlosa. Jednak wyczyny radykalnej lewicy z drugiej połowy XX wieku znacznie się różniły od obecnej fali terroru. Przeciw Carlosowi i jego kolegom było praktycznie całe społeczeństwo. Teraz terroryści islamscy mają w nim pewne oparcie, znacznie szersze zaplecze logistyczne i mogą liczyć na pewną solidarność, a nawet podziw pewnej części licznych nad Sekwaną wyznawców islamu. Można przypomnieć, że kiedy terrorysta Mohamed Merah dokonał pięć lat temu makabrycznego rajdu po kraju, na murach wielu blokowisk pojawiły się napisy „Meraha pomścimy” czy „Merah męczennik”, a w jednej ze szkół uczczono go nawet… „minutą ciszy”. Nic dziwnego, że rozprawa z terrorystami jest obecnie znacznie trudniejsza, ale na taką sytuację solidnie zapracowały też m.in. kolejne rządy i ich polityka chowania głowy w piasek przed wyzwaniem islamu.

Swoją drogą wydarzenia na Orly potwierdziły, że cały stan wyjątkowy we Francji to jedna wielka lipa, w dodatku dość niebezpieczna dla społeczeństwa. Jedynym pozytywem są tu formalne ułatwienia działań policji i służb specjalnych. Zewnętrzne formy stanu wyjątkowego, w tym patrole żołnierzy, służą zaś już tylko efektowi psychologicznego wsparcia. Atak naćpanego i pijanego islamisty Ziyeda Ben Belgacema był spowodowany tym, że po prostu zobaczył na swojej drodze „żołnierkę” i zareagował instynktownie, chcąc zdobyć jej karabin. Gdyby patrolu nie było lub był to patrol męski, nie zaistniałaby nawet pokusa ataku. Reakcja kolegi „żołnierki” z patrolu była z kolei mocno spóźniona, co także wskazuje, że żołnierze nie są przygotowani do tego typu misji w miastach. Trzeba dodać, że wyprowadzenie wojska na ulice prowokowało już wcześniej różnego typu zagrożenia, by wspomnieć o patrolu, który pozostawił broń bez nadzoru w samochodzie i poszedł sobie coś przekąsić w… fast foodzie.

Islamska prowokacja

Skoro przy żołnierzach jesteśmy, to odnotujmy próbę prowokacji islamskiej w Wersalu. W dzielnicy Satory, gdzie mieści się jednostka wojskowa, kilkuosobowa grupa wyznawców Allaha postanowiła sobie urządzić publiczne modły. Swoje dywaniki rozścielili przed oficerską kantyną i rozpoczęli modły, które przy okazji filmowano. Reakcją na taką prowokację było wezwanie policji, która osoby te… wylegitymowała. Okazały się one obywatelami Malezji.

REKLAMA