O upadku wiary w świecie Zachodu mówi się w naszych czasach bardzo wiele, ale praktycznie nikt jako przyczyny tego zjawiska nie podaje podatku kościelnego. Europa Zachodnia laicyzuje się w zastraszającym tempie. W Holandii od lat osiemdziesiątych zamknięto już ponad tysiąc kościołów, a wiele z nich przeznaczono na sprzedaż. Zjawisko masowego uczestnictwa we Mszy św. i nabożeństwach odeszło już do przeszłości, a ci, którzy nadal odwiedzają świątynie, zamiast tradycyjnej wiary spotykają najczęściej ocierające się o herezję obrzędy spełniane zgodnie z zabobonami współczesności. Dynamicznie rozwija się za to islam; w Londynie jest już ponad 400 meczetów, a ich liczba stale rośnie.
Zastanawiając się nad przyczynami takiego stanu rzeczy, publicyści, filozofowie, duchowni i pisarze od wielu lat próbują znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego? Dlaczego kontynent, który swoją wielkość zbudował na wierze w Chrystusa, odchodzi od swoich korzeni, a nawet intensywnie je zwalcza, stwarzając przy tym szklarniowe warunki wzrostu dla wyznawców Allaha?
Zazwyczaj wskazuje się więc, że Kościół stracił swoją moc oddziaływania przede wszystkim dlatego, że w naszym społeczeństwie zatriumfowały lewackie ideologie, postulujące radykalną laicyzację życia społecznego. Oprócz tego wymienia się m.in.: rewolucję seksualną, wywołany migracją do miast upadek tradycyjnych, wiejskich społeczności, dobrobyt materialny, triumf liberalnej kultury oraz oświeceniowego programu filozoficznego, upadek monarchii broniących wiary, powszechny dostęp do pornografii, odejście od tradycyjnej formy liturgii czy też sukcesy komunizmu.
Każda z tych przyczyn zawiera część prawdy, choć jako takie nie dostarczają pełnego wyjaśnienia dla zjawiska postępującej laicyzacji naszej kultury. Najczęściej bowiem zapomina się o tym, że Kościół w krajach najszybciej odchodzących od Boga oparty jest na finansowaniu z budżetu państwa. W krajach protestanckich, w których model ten wprowadzono w życie już kilka stuleci wcześniej, ludność uległa laicyzacji najszybciej (Szwecja, Dania, Wielka Brytania czy też Szwajcaria zaliczają się do światowych liderów religijnej indyferencji). W Niemczech, gdzie powszechny podatek kościelny obowiązuje w całym kraju od 1919 roku, zbierane są właśnie „owoce” podatku kościelnego: w 2016 roku wyświęcono rekordowo niską liczbę kapłanów – 58, choć jeszcze pół wieku temu było ich ok. 500.
Uwaga, podatek!
Zagrożenie ze strony podatku kościelnego jest szczególne, ponieważ ogromna większość katolików, w tym hierarchów kościelnych, nie postrzega go jako zła. O ile bowiem wspomniane powyżej czynniki przyczyniające się do erozji wiary stanowią przedmiot żywej dyskusji i troski, o tyle finansowanie działalności Kościoła z podatków nie napotyka praktycznie żadnych istotnych przeszkód.
Tymczasem za upadek wiary na świecie winę ponosi przede wszystkim całkowite zneutralizowanie Kościoła w najbardziej kulturotwórczych krajach świata. Zamiast bić na alarm i walczyć z coraz bardziej oszalałym światem, katolicy z Niemiec, Szwajcarii, Belgii, Austrii czy też Włoch są nastawieni na „dialog” i szukanie porozumienia z coraz bardziej skrajną i nieludzką kulturą.
Wynika to przede wszystkim z tego, iż duchowni w krajach spętanych podatkiem kościelnym są skupieni nie na głoszeniu Ewangelii, lecz na dogadzaniu wiernym, którzy opłacając Kościół, stawiają mu wymagania. Wpływy finansowe w zachodnich strukturach Kościoła uzależnione są od wpływów z podatku kościelnego, dlatego pragnąc zachować dochody na przyzwoitym poziomie, hierarchowie dążą nieustannie do tego, aby rozwodnić nauczanie Kościoła (np. dopuszczając do Komunii św. rozwodników).
Jednocześnie w ramach systemu finansowania poprzez podatek kościelny katoliccy duchowni są nastawieni skrajnie polubownie wobec rządzących na Zachodzie lewackich elit, gdyż to właśnie od ich pośrednictwa uzależniona jest finansowa kondycja Kościoła. Kościół na Zachodzie oduczył wiernych dawania na tacę, dlatego jest sparaliżowany wizją braku podatku i z chęcią brata się z innymi wspólnotami religijnymi, gdyż razem mają większą moc oddziaływania na państwo.
Choć wspólnoty katolików z Europy Zachodniej stanowią negatywny wzór pracy duszpasterskiej (chociażby ze względu na ogromną liczbę apostazji), Watykan nieustannie pozwala, aby biskupi reprezentujący te kraje mieli nieproporcjonalnie duży udział w życiu Kościoła. Jako bogaci, choć kiepscy pod względem ortodoksji, są wciąż najbogatsi i najlepiej wykształceni. Choć w Niemczech na niedzielną Mszę św. uczęszcza regularnie zaledwie 10% wiernych, prefektem Kongregacji Nauki i Wiary jest niemiecki kardynał Gerhard Ludwig Müller. Choć sam kardynał Müller nie należy raczej do grona „liberałów”, powierzenie tak ważnej misji duchownemu, którego rodzima diecezja stanowi kontrprzykład szerzenia wiary, należy uznać za wielkie nieporozumienie.
Obecny stan rzeczy jest bez wątpienia wygodny dla wielu, gdyż pomimo spadku aktywności religijnej wspólnoty Kościoła z Europy Zachodniej wciąż mają do dyspozycji spory majątek (m.in. środki lokowane przez wiele lat w funduszach inwestycyjnych), który regularnie zasila Watykan. Papież Franciszek w czasie swojej ostatniej wizyty w Niemczech w 2015 roku pogroził wprawdzie biskupom palcem, iż życie religijne w ich kraju coraz bardziej zamiera, ale nie zająknął się nawet na temat podatku kościelnego, gdyż pozwala on utrzymać niemieckie uczelnie teologiczne, stanowiące od lat kuźnię watykańskich kadr oraz wylęgarnię „prowadzących dialog ze światem” teologów, tak bliskich sercu Franciszka.
Europa Zachodnia już dawno stała się obszarem misyjnym, takim jakim niegdyś była Afryka czy Azja. Władze kościelne nie wysyłają jednak nikogo na misje, ponieważ żyją w złudnym przeświadczeniu, że struktury kościelne na Zachodzie już istnieją. To wielki mit: Kościół w Europie Zachodniej to tak naprawdę wspólnota zarządzana przez „księży patriotów”, przekupionych przez państwo i niezdolnych do głoszenia Ewangelii.
Jeżeli Zachód ma się kiedyś odrodzić religijnie i powrócić do swoich korzeni, Watykan powinien jak najszybciej zrzec się dochodów z tytułu podatku kościelnego, postawić wyłącznie na dochody z tacy i zorganizować misje prowadzone przez kapłanów z całego świata.
Taki krok stanowiłby bez wątpienia „terapię szokową”, gdyż wierni na Zachodzie nie są nauczeni tego, że muszą wspierać finansowo Kościół. Struktury kościelne musiałyby zapewne zamknąć niejedną uczelnię, wydawnictwo, fundację, a nawet świątynię. Utrzymanie tysięcy zabytkowych świątyń to ogromny ciężar, lecz o wiele ważniejszy jest los dusz ludzkich. W dłuższej perspektywie Kościół oczyściłby się z teologicznych herezji, nowinkarstwa, mylnie pojmowanego ekumenizmu oraz prób przypodobania się świeckim ideologiom.
Gdyby Kościół dokonał wielkiego „resetu” w zakresie finansowania swoich struktur na Zachodzie, mógłby mieć nadzieję na zupełnie nowy początek. Obecnie zaś stawia siebie w roli biernego obserwatora stopniowego upadku – upadku z wypchanym po brzegi portfelem.