Nie wiesz, o co chodzi w teorii nagrodzonej tegorocznym ”Noblem” z ekonomii? Sprawę przybliża Robert Gwiazdowski

Robert Gwiazdowski PiS Sąd Najwyższy
Dr Robert Gwiazdowski Foto: fb.com/robertgwiazdowski
REKLAMA

Robert Gwiazdowski od lat w mediach broni wolnego rynku i krytykuje wszelki socjalizm. W jednym z najnowszych wpisów na Facebooku przybliżył internautom o co chodzi w nagrodzonej ”Noblem” z ekonomi teorii ekonomicznej.

Według Robert Gwiazdowski „Nagroda Nobla dla Richarda Thalera za wkład w rozwój ekonomii behawioralnej wywołała emocje zwolenników interwencjonizmu. Thaler jest bowiem autorem pojęcia „libertariański paternalizm”, a słowo „libertariański” interwencjonistów trwoży.

REKLAMA

Ale od razu sobie wytłumaczyli, że w tej zbitce ważniejszy jest „paternalizm” – czyli oni ze swoim paternalizmem, i że nagroda dla Thalera jest na pohybel liberalizmowi i koncepcji racjonalnego „homo oeconomicus” Adama Smitha.

Tym samym dali po raz kolejny dowód, że nie wiedzą o czym pisał Smith, kim jest „homo oeconomicus” i na czym polega „racjonalność”. Nie mówiąc już o tym, że nie rozumieją samego Thalera, który rozwinął teorię „rachunkowości umysłowej” wyjaśniając dlaczego i w jaki sposób ludzie upraszczają decyzje finansowe tworząc oddzielne konta w swojej świadomości i podejmując decyzje, w odniesieniu do któregoś konkretnego konta, a nie całości swoich zasobów.

Zacznijmy od tego, że skoro ludzie są nieracjonalni to czy ludzie, którzy mają ich „szturchać” by działali racjonalnie sami są racjonalni, skoro ludzie, co do zasady, są nieracjonalni? I jak pogodzić twierdzenie o nieracjonalności ludzi mylących się na własny rachunek, z twierdzeniem o racjonalności innych ludzi nie mylących się na cudzy rachunek?

Ciekawi mnie też, jak czczący racjonalność zareagowaliby podczas epidemii na „racjonalny” postulat zabijania ludzi, gdy pojawi się u nich pierwszy symptom choroby – bo w ostatecznym rachunku zginie ich mniej? Przecież tylko ludzie „nieracjonalni” – w takim rozumieniu „racjonalności”, jakie wyznawcami są zwolennicy paternalistycznego zapobiegania „nieracjonalności” – mogą być przeciwnikami zabijania zarażonych.

Tymczasem ten Smithowski homo oeconomicus kieruje się nie tylko żądzą zysku, ale i uczuciami sympatii. „Jakkolwiek samolubnym miałby być człowiek, są niewątpliwie w jego naturze jakieś pierwiastki, które powodują, iż interesuje się losem innych ludzi, i sprawiają, że ich szczęście jest dla niego nieodzowne”.

Czyli, że homo oecenomicus wcale nie jest tak „racjonalny”, jak przypisują Smithowi jego oponenci. Co więcej, „własny interes”, którym kieruje się homo oeconomicus, nie jest – jak pisał Milton Friedman – krótkowzrocznym egoizmem. „Jest tym wszystkim co wzbudza zainteresowanie uczestników wymiany. (…) Naukowiec pragnący posunąć do przodu własną dziedzinę, misjonarz pragnący nawrócić pogan na własna wiarę, filantrop pragnący nieść ulgę potrzebującym – wszyscy oni zabiegają o własne interesy, takie jakimi je widzą i jak je oceniają według własnych wartości”.

Ten, tak pogardzany przez niektórych, „zysk” to po prostu subiektywna różnica pomiędzy wartością tego, co wskutek jakiegoś działania się osiąga, a wartością tego, co wskutek tego działania się traci.

„Zysk” to maksymalizacja własnej użyteczności, o której pisałem Jeremy Bentham. Jeśli ktoś wartościuje wyżej to, co osiągnie od tego, co straci, odnosi zysk niezależnie od tego, czy uzyska nadwyżkę przychodu nad kosztami możliwą do wyrażeniu w pieniądzu.

Gdy ktoś kupuje pączka za złotówkę, to zyskuje, ponieważ uważa, że pączek jest dla niego wart więcej niż utrata tej złotówki i posiadanie złotówki wartościuje niżej niż przyjemność zjedzenia pączka. Na transakcji tej zyskuje też sprzedawca pączków, gdyż on akurat złotówkę otrzymaną od kupującego wartościuje wyżej niż pączka.

Nasze wybory pokazują naszą preferencję. Jeśli dobrowolnie rezygnujemy z czegoś na rzecz czegoś innego, odnosimy „zysk” niezależnie od tego czy mamy do czynienia z transakcją handlową, czy pisaniem kolejnego miłosnego listu kosztem pójścia z kolegami na piwo – nawet jak te listy nie przynoszą „wymiernych” rezultatów. I spróbujcie wytłumaczyć zakochanemu kawalerowi, że się zachowuje nieracjonalnie.

Kierujemy się emocjami. Kropka! Jak dowodzi Antonio Damasio, istnieje neurologiczne podłoże racjonalnego podejmowania decyzji. Aparat racjonalności tradycyjnie lokowany w korze nowej nie może dobrze funkcjonować bez regulacji biologicznych, za które odpowiadają „stare”, podkorowe, rejony mózgu.

Natura budowała aparat racjonalności nie „nad” aparatem biologicznej regulacji, ale „z niego” i „z nim”. „Natura ze swą skłonnością do oszczędności nie stworzyła odrębnych mechanizmów dla wyrażania emocji pierwotnych i wtórnych. Zezwoliła po prostu, by emocje wtórne mogły się wyrażać poprzez kanał już wcześniej przygotowany dla wyrażania emocji pierwotnych” – pisze Damasio.

To emocje są warunkiem koniecznym racjonalnego myślenia. Jonathan Haidt postawił tezę, że zachowujemy się jak emocjonalne psy, które machają racjonalnym ogonem. A fundamentem reakcji emocjonalnych jest empatia, o której pisał nie kto inny jak Smith. To właśnie kognitywna empatia umożliwia celową pomoc.

Czy pomaganie innym jest „racjonalne”? W Kartezjańskim znaczeniu – pewnie nie. W znaczeniu Benthamowskim – jak najbardziej. I znowu – decydują o tym nasze „emocje” występujące w innych rejonach mózgu niż zachodzą procesy myślenia, gdy odpowiadamy na pytanie ile to jest 17×12.

Współczesne badania z zakresu neurologii, neurobiologii i psychologii dowodzą, że stan emocjonalny jednego osobnika wpływa na powstanie takiego samego stanu u drugiego osobnika. Frans de Waal u małp człekokształtnych – ale tylko u nich – odkrył mechanizm wzajemnego pocieszania się.

To, że inne małpy nie potrafią się pocieszać, de Wall uznał za dowód na ewoluowanie uczucia empatii i przedstawił „model matrioszki” – zgodnie, z którym coraz bardziej złożone formy empatii nadbudowywane były ewolucyjnie nad formami prostymi. W samym środku „matrioszki” znajdują się stany emocjonalne odpowiadające stanom obserwowanego przedmiotu.

W warstwie drugiej pojawia się empatia kognitywna – oparta już na umiejętności oceny położenia kogoś innego. Odbiorca nie tylko reaguje na sygnał emitowany przez nadawcę, ale także stara się zrozumieć przyczyny tego sygnału.

De Waal nazywa to zjawisko „zakażeniem emocjonalnym”. Ewolucyjnie, na poziomie ludzkim, zmienia się ono właśnie w empatię. Zawiera ona w sobie to „zakażenie emocjonalne” i nie mogłaby bez niego powstać.

Znaczenie emocji – emocjonalnie – dostrzegał już David Hume, który był rówieśnikiem Adama Smitha. Współczesna nauka przyznaje mu rację. Tymczasem badacze dociekający prawdy w drodze racjonalnego rozumowania ignorują naturę ludzką tak samo, jak teologowie wierzący, że mogą jej dociec badając księgi święte. Jedni i drudzy są takimi samymi transcendentalistami!

Mimo, że „racjonalizm” jest też „emocjonalny”, Roger Myerson słusznie twierdzi, że choć „założenie doskonałej racjonalności jest oczywiście niedoskonałe” jako opis rzeczywistych ludzkich zachowań,, to nie zostały sformułowane żadne teorie niespójności zachowań ludzkich, które byłyby bardziej wiarygodnie.

Dlatego najlepsze modele analityczne oparte są właśnie na założeniu doskonałej racjonalności – z braku jakiegokolwiek innego punktu oparcia. Podobnie jak w fizyce – jakiś model rzeczywistości przyjmowany jest jako aksjomat tak długo, aż nie stworzony zostanie inny model lepiej opisujący rzeczywistość i do tej rzeczywistości lepiej pasujący”.

Czytaj też: Robert Gwiazdowski: Czy jak ktoś przejedzie dziecko na pasach to winimy jego współwyznawców?

REKLAMA