Opublikowany wczoraj tekst o nowej metodzie kradzieży „na czytnik” w środkach komunikacji miejskiej wzbudził wielkie zainteresowanie Czytelników.
Przypomnijmy – chodzi o skanowanie zbliżeniowych kart kredytowych przez złodziei, posługujących się mobilnymi terminalami, takimi jak w sklepach. Pretekstem do publikacji było zdjęcie takiego urządzenia w rękach kieszonkowca, zrobione w jednym z autobusów.
Za pomocą takiego czytnika można „ściągnąć” z karty zbliżeniowej do 50 zł.
System płatności zbliżeniowych działa podobnie, jak bramki w sklepach wykrywające próby kradzieży towarów. Jego podstawą jest czip RFID, czyli wyspecjalizowany w obsłudze różnych protokołów procesor, pozwalający przesyłać i odbierać zakodowane 128 bitowym kluczem dane. W czipie znajduje się rodzaj anteny odbiorczo-nadawczej. Gdy znajdzie się ona w pobliżu czytnika, zbiera emitowaną przez niego energię i zamienia ją na prąd elektryczny wystarczający do aktywowania czipu i przesłania zakodowanych w nim danych.
Zagrożenie tego typu kradzieżami jest na tyle realne, że w Stanach Zjednoczonych już dawno pojawiły się już w sprzedaży specjalne portfele, przypominające klatkę Faradaya. Uniemożliwiają one transmisję radiową w swoim wnętrzu i w ten sposób chronią zawartość przed wykryciem. Portfele takie są również dostępne w Polsce. Jak pisaliśmy, czytniki nie radzą sobie z czytaniem kilku kart jednocześnie. Jeśli więc nosimy je razem, ryzyko zeskanowania jest niewielkie.
Czytniki są też w stanie „znaleźć” kartę tylko z bardzo małej odległości. Jeśli więc nosimy ją w grubym portfelu, wewnętrznej kieszeni lub torebce, złodzieje niewiele mogą zrobić. Ryzykowne jest natomiast noszenie pojedynczej karty luzem lub w cienkim etui.
Czytaj też: Wszystkie kobiety Kaczyńskiego. Nowa książka ujawni sercowe tajemnice prezesa PiS