W kogo uderzy ustawa o IPN

REKLAMA

Jestem skrajnym zwolennikiem wolności słowa. Uważam, że jak ktoś jest wariatem, to ma prawo obchodzić w lesie urodziny Adolfa Hitlera, krzycząc „Tak mi
dopomóż Bóg” i „Niech żyje Wielka Polska”. Ja natomiast mam prawo okrzyknąć kogoś takiego „debilem”, tak jak ktoś inny ma prawo krzyknąć na mnie „homofobie”, gdy użyję słowa „pedał”, którego ja z kolei mam prawo używać, kiedy uznam to za stosowne. Jednak ani mnie, ani nikomu innemu nie wolno domagać się wyciągania z tych określeń konsekwencji karnych.

Bo wtedy zamiast wolności słowa mamy niewolę słowa, czyli bardziej miękki lub bardziej twardy totalitaryzm. Pojawia się pytanie, co zrobić w sytuacji, gdy wprowadzono system prawny, który za jedne subiektywne obrazy karze przy pomocy kodeksu karnego, prokuratury i policji, a inne subiektywne obrazy wręcz promuje. Innymi słowy: można na przykład, a nawet jest to modne, kogoś zwyzywać od „antysemitów, homofobów i nazistów”, natomiast nie można, bo to zabronione przez kodeks karny, zwymyślać kogoś od „ciot, asfaltów i Żydów”. W takiej sytuacji pojawia się dylemat: czy bronić używania zakazanych określeń i narazić się na zaliczenie w poczet osób, którym używanie takich określeń się z jakichś powodów podoba, jak, nie przymierzając, podoba się niektórym świrom obchodzenie urodzin Hitlera w lesie – czy raczej walczyć o zakazanie i tych subiektywnych obelg, które są jeszcze dozwolone, a z jakichś tajemniczych powodów mają czysto lewacką proweniencję?

REKLAMA

Przyznam, że nie mam dobrej odpowiedzi na to pytanie. Zwłaszcza że jako redaktor kilku portali ostatnio nie mogę się opędzić od rozmaitych policjantów i prokuratorów, którzy zwracają się do mnie o ujawnianie numerów IP autorów komentarzy, na które jakiś lewak złożył donos, że są nieprawomyślne. Bo może lewacy, tak gorliwi obecnie w walce o zniewolenie słowa, gdy poczują bat niewoli słowa na własnym tyłku, to zrozumieją, jak błądzą.

Jak Władysław Frasyniuk, który zrozumiał, jak opresyjne państwo współtworzył, dopiero gdy wzięło się ono za jego osobę. Więc może naprawdę warto ich tym batem porazić? Niech dobrym testem będzie kwestia Jedwabnego. Prezydenci Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski publicznie oskarżali Polaków o popełnienie mordu na Żydach w Jedwabnem. Tak się złożyło, że nie ma na to żadnych dowodów, a jedyny sąd, który wypowiadał się w tej sprawie, jasno i niedwuznacznie obciążył winą Niemców (patrz mój tekst na str. VII „Najwyższego Czasu!” 09-10/2018). Oczywiście lex retro non agit, więc obaj panowie musieliby swoje stanowisko jeszcze raz publicznie wypowiedzieć.

A wtedy, jak rozumiem, zadziałałaby słynna nowelizacja ustawy o IPN. Bo przecież Komorowski i Kwaśniewski nie są ani naukowcami, ani komikami (choć ten drugi chciał kiedyś śpiewać i tańczyć). A to właśnie gdy oni byli u władzy, rozpoczęła się ucieczka od wolności słowa, zapoczątkowana, jakżeby inaczej,
wprowadzeniem penalizacji „kłamstwa oświęcimskiego”. No więc Panowie, pytam Was publicznie: kto odpowiada za spalenie Żydów w Jedwabnem? Nie bójcie się, mówcie, co myślicie! PS Nasza wiosenna Wielka Konferencja Wolnościowa odbędzie się w tym roku 21 i 22 kwietnia – jak zwykle, w Bibliotece
Rolniczej przy placu Zamkowym w Warszawie. Będą nasze stałe gwiazdy oraz niespodziewani goście. Już teraz proszę rezerwować czas. Jeśli ktoś chciałby nas wesprzeć – a koszt organizacji imprezy to ok. 12 tys. złotych – to zachęcam to wpłacania 1 proc. swojego podatku na naszą fundację!

REKLAMA