Socjaliści zawsze przegrywają. Wenezuela od dawna szła w kierunku przepaści

wenezuela bieda głód socjalizm
Dziecko w Wenezueli. / fot. YouTube
REKLAMA

Mieszkańcy Caracas, stolicy kraju, szukają na ulicach worków na śmieci. Nie interesuje ich bynajmniej zawartość, ale samo opakowanie. W skupie można dostać za nie trochę pieniędzy. Tak wygląda państwo z największymi złożami ropy naftowej na świecie. Tragiczna sytuacja nie jest efektem działań ostatnich dwóch przywódców kraju. Wenezuela od wielu lat zmierzała do punktu, w którym znajduje się dzisiaj. Socjalistom znów się nie udało.

Zdaniem Socjalistycznej Partii Wielkiej Brytanii w Wenezueli wcale nie ma socjalizmu. Na Twitterze ugrupowania pojawił się wpis, w którym stwierdzono, że w kraju wciąż panuje kapitalistyczna, skupiona na osiągnięciu zysku gospodarka, którą kierują kapitaliści. W ten sposób próbuje tłumaczyć się kolejny lewicowy eksperyment, który, podobnie jak wszystkie poprzednie, doprowadziły wyłącznie do biedy, głodu i masowej emigracji.

REKLAMA

Za tragiczną sytuację kraju najczęściej obarcza się obecnego prezydenta Nicolasa Maduro oraz jego poprzednika Hugo Cháveza. Ich socjalistyczne reformy, zwiększenie pomocy socjalnej oraz nacjonalizacja wielu gałęzi przemysłu, miały przynieść Wenezuelczykom dobrobyt i spokój nieznany w innych państwach Ameryki Południowej.

Finansowanie ambitnych programów zapewniały olbrzymie przychody z wydobycia i handlu ropą naftową. Wysokie ceny surowca pozwalały socjalistom na wprowadzanie coraz to nowych reform i napędzanie gospodarki. Uzależnienie od wyłącznie jednego źródła dochodu było bardzo ryzykowne, ale ten fakt bagatelizowano.

Spadek cen ropy oraz wycofanie się wielu zagranicznych firm, co było efektem nacjonalizacji prywatnych przedsiębiorstw, doprowadziły do spadu dochodów państwa. Sytuację pogorszyła jeszcze polityka personalna. Na kluczowych stanowiskach umieszczano ludzi lojalnych wobec reżimu, ale zupełnie pozbawionych odpowiedniej wiedzy i umiejętności.

Rząd, który obiecał swoim obywatelom krainę dobrobytu i przyzwyczaił do ogromnego socjalu, znalazł się nagle w sytuacji bez wyjścia. Zwyczajnie zaczęło brakować środków na dalsze finansowanie lewicowych fanaberii. To z kolei spowodowało kolejny zły ruch. Zaczęto drukować pieniądze i ustalać ceny określonych produktów. Tego gospodarka już nie wytrzymała i wszystko zaczęło się walić. Efekty widać goły okiem.

Jednakże Wenezuela od dawna szła w tym kierunku. Nim Chávez został prezydentem, kraj od 40 lat doświadczał „dobrodziejstw” socjalistycznej polityki. Wolny rynek i prywatne inicjatywy były gnębione, a społeczeństwo uczyło się, że po pomoc należy sięgać do państwa, które daje.

W 1961 r., kiedy prezydentem kraju został socjalista Rómulo Betancourt, okazało się, że Wenezuelczycy nie będą mogli w pełni korzystać z dobrodziejstw kapitalizmu. Przywódca zawiesił art. 96 konstytucji, który stanowił, że: Wszyscy mogą swobodnie angażować się w wybraną przez siebie opłacalną działalność, bez żadnych ograniczeń innych niż te przewidziane w niniejszej Konstytucji oraz w ustawach ustanowionych przez prawo dla bezpieczeństwa, zdrowia lub innych przyczyn interesu społecznego.

Od tego momentu władze w kraju zaczęły coraz mocniej ingerować w gospodarkę i życie swoich obywateli. Pojawiały się coraz to nowe ustawy, które miały chronić obywateli przed biedą i niedostatkiem. Zakazano eksmisji, ustawowo podniesiono pensje w całym kraju, pojawiły się regulacje cen. Już w latach 60. i 70. wenezuelski rząd zrozumiał, że kluczem do bogactwa kraju i spełnienia wyborczych obietnic jest ropa. Tej było w nadmiarze. W ten sposób narodziła się praktyka rozdawnictwa, dzięki, które kolejni przywódcy próbowali utrzymać się u władzy.

Ogłupione i przyzwyczajone do ogromnej pomocy socjalnej społeczeństwo nie chciało już innych rządów. Prezydent Rafael Caldera, który jako jeden z niewielu próbował uwolnić gospodarkę państwa i wprowadzić rynkowe reformy, został w 1999 r. zastąpiony przez Hugo Cháveza. Kraj znalazł się na ostatniej prostej do upadku.

Analizując losy Wenezueli, nie sposób nie odnieść się do praktyk stosowanych przez PiS. Partia od początku swojego zwycięstwa w 2015 r. rozwija programy socjalne, wprowadza nowe podatki i systemy kontroli. Tym samym uczy obywateli, że to właśnie państwo, a nie prywatna inicjatywa i przedsiębiorczość jest źródłem dobrobytu i pieniędzy. Nie chodzi tutaj wyłącznie o stan państwowych finansów i ucisk fiskalny, ale zmianę w mentalności Polaków. Coraz więcej osób uważa po prostu, że „im się należy” i rząd musi dać im pieniądze. Takie myślenie przypomina chorobę, uzależnienie, które bardzo trudno jest przezwyciężyć.

Źródło: wsj.com/washingtonpost.com/nczas.com

REKLAMA