„Nie będę przepraszać Ukraińców za to, że przeżyłam Wołyń!”

Kadr z filmu
Kadr z filmu "Wołyń" Wojciecha Smarzowskiego.
REKLAMA

Na Wołyniu Ukraińców bali się nie tylko Polacy, ale też inni Ukraińcy, którzy nie chcieli mordować. Ale dziś pojednanie nie może polegać na tym, że ja będę przepraszać za to, że przeżyłam – powiedziała PAP ocalona z rzezi wołyńskiej Zofia Szwal.

Jak wyglądały stosunki polsko-ukraińskie na Wołyniu przed 1943 r.?

REKLAMA

Zofia Szwal: Mieszkałam z rodzicami i bratem w polskiej miejscowości Orzeszyna, położonej w polskiej kolonii, która przechodziła podczas wojny różne koleje. W tej chwili nie istnieje, wtedy leżała na styku dwóch ziem – wołyńskiej i lwowskiej. Bawiłam się z ukraińskimi dziećmi, odwiedzaliśmy się nawzajem. Nie było między nami podziałów.

– Pamiętam, że kiedy Ukraińcy obchodzili swoje święta, to w polskich domach też dbało się o to, żeby nie wykonywać ciężkich prac i świętować tak jak oni. Także stosunki między sąsiadami były takie jakie powinny być, wzajemnie sobie pomagano, i ja – jako dziecko – nigdy nie odczuwałam zagrożenia. Pamiętam okres, kiedy ze wsi odeszli sowieci. Zorganizowali w sąsiedniej, ukraińskiej wsi kołchozy i zabrali im wszystko. Wtedy Polacy bardzo im pomagali, dawali mleko, wymieniali zboże.

Czy wyczuła pani cokolwiek, co zapowiadałoby nadciągającą masakrę?

– Nie, nic nie zapowiadało tej tragedii, nie pojawiła się w naszych relacjach żadna wrogość. Ale pamiętam, że przed samymi mordami nasi ukraińscy znajomi z sąsiedniej wsi przestali nas odwiedzać. Mój wujek poszedł wtedy do nich, żeby zapytać czy coś się stało, czy ktoś przypadkiem nie zachorował. Ale uspokajali go, mówili, że tak się po prostu złożyło. Myślę, że przygotowywali się do najgorszego. Przestali przychodzić, bo pewnie obawiali się, że coś się wyda. Ja miałam wtedy już ponad 10 lat, więc kojarzyłam, że coś się zmieniło. Choć przypuszczam, że tego, co się później wydarzyło, nie spodziewał się nikt.

Jaki nastrój panował na Wołyniu w przededniu masakry?

– Być może wiadomo było coś o wcześniejszych napaściach na inne wsie, ale tego dzieciom się nie mówiło. Dorośli pewnie nie chcieli nas straszyć, bo sytuacja i tak była już napięta. Ale słyszałam o pojedynczych morderstwach, zabito leśniczego, jakiegoś urzędnika, zdarzały się różne wypadki, a ginęli najczęściej mężczyźni.

– W mojej wsi zabito Polaka, który chwalił się, że ma jakąś posowiecką broń. Ukraińscy policjanci aresztowali go, kazali mu uciekać, a potem strzelili do niego. To była taka pierwsza znana nam ofiara. Pamiętam, że ta policja ciągle przeprowadzała u nas w domu rewizje. Nie wiem, czego szukali. Zdarzały się też noce, podczas których dorośli nie spali – chodzili i czuwali, tak samo zresztą jak nasi sąsiedzi. Coś przeczuwali, bali się, że coś złego może się zdarzyć.

Pamięta pani moment napaści na pani wieś?

– To była niedziela, ludzie szykowali się do wyjścia do kościoła, niektórzy zresztą już wyszli z domów. Rano przez wieś przeszła grupa mężczyzn – ukraińskich policjantów i cywili. Na ich czele szedł wysoki człowiek z karabinem maszynowym. Powchodzili do domów i polecili, żeby wszyscy dorośli mężczyźni pojechali furmankami do lasu. Mówili, że przygotowują się do walki z Niemcami. Zagrozili przy tym, że każdy kto odmówi zostanie surowo ukarany. W domach zostały tylko dzieci, kobiety i osoby starsze. Kiedy Polacy weszli na tę leśną polanę, padły strzały z karabinu. Pierwsza seria wystrzelona została za wysoko, druga okazała się celna. Część Polaków padła, część zaczęła uciekać, niektórym się udało. Ale oczywiście do domów nie mogli już wrócić. W tym samym czasie mord zaczął się też w kościele w Porycku, gdzie już zebrali się wierni.

CZYTAJ DALEJ ->

REKLAMA