Chodakiewicz: Odrębna narracja Holokaustu i ciągłość niemieckiej tradycji

Marek Jan Chodakiewicz.
Marek Jan Chodakiewicz. / foto: PAP
REKLAMA

Jak pisałem w poprzednim numerze „NCz!”, dokooptowano mnie do Rady Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Obejrzałem je bardzo dokładnie. Oto moja relacja, wnioski. Znajdujemy się teraz na trzecim poziomie. Otacza nas prawie zupełna pustka. Po chwili dochodzimy do pierwszego wysiłku skierowanego na pokaz przedwojnia. Polska wychodzi raczej kulawo. Sowieci świetnie. Niemcy jako tako. Reszta rozmaicie. Dominuje poczucie niejednoznaczności, zgnilizny i rozmemłania. Wiadomo: postmodernistyczny liberalizm.

Wchodzimy do kina, na film zamówiony przez poprzednie władze. Jakie ma być tego przesłanie? Wygląda na parytet wszystkich uczestników napinających wojskowe muskuły. A powinien być pokaz militaryzmu Sowdepii i III Rzeszy, a obok zdjęcia z cywilnej sielanki kochających pokój Polaków. Żadnego „Silni-Zwarci-Gotowi” i guzika z munduru Rydza. Tylko miłość i pokój w RP. Sielanka wiejska, folklor, studenci na studiach, dzieciaki w przedszkolu. Spacery po parkach. Egzotyczni chasydzi. Musi być kontrast między totalitaryzmami a Polską, bo inaczej wygląda, że wszędzie jest to samo – maszerują żołnierze. Zwiedzający wyjdą z jednoznacznym wrażeniem identyczności przygotowań przed II wojną. Kontrast jest podstawą propagandy. Przecież to Polska została napadnięta. Wtórną sprawą są w tej narracji polskie przygotowania do obrony. Należy je stonować. Uwypuklić zaś malownicze klimaty i krajobrazy.

REKLAMA

Kropka nad i
Sekcja sowiecka jest do zupełnej rozwałki. Jest to stalinowska propaganda z czerwonym podkładem muzycznym, właściwie bez komentarza. Czyżby niewyedukowany zwiedzający miał interpretować to sam? No dobrze. Co widzimy? Stalin się śmieje, popiera folklor mniejszości narodowych i całuje dzieci. Między tą sielanką jakieś niewyraźne aluzje do rzeczywistości Sowdepii. Coś tam leci chaotycznie na malutkim ekranie telewizora, nie ma nawet czasu ani sposobu, żeby to wszystko zobaczyć i odnieść się do tego. A tu trzeba w zdjęciach, plakatach, podpisach uzmysłowić niekończący się horror komunizmu. Jak modernizacja i Biełomorkanał, to powinny być tego ofiary – do 15 milionów ofiar kolektywizacji, według Roberta Conquesta. Dzięki Bogu, że nowa ekipa wstawiła odpowiednie informacje o antypolskiej operacji NKWD, w której zginęło być może nawet 250 tys. ludzi, głównie naszych rodaków, co było największym ludobójstwem w Europie okresu międzywojennego. Nareszcie kropka nad i. Po demolce trzeba to będzie uwypuklić.

Narracja włoska
Sekcja włoska jest żałosna, niedoinformowana. Może dopisać wzmiankę o wszystkich dziewięciu więźniach straconych za czyny polityczne przez faszystów w latach 1923-1940? Tylko tylu uśmierciły sądy Mussoliniego. Czy należy tego operetkowego dyktatora wymieniać jednym tchem z potworami – Hitlerem i Stalinem? Może wspomnieć, że w obozach koncentracyjnych również znaleźli się mafiozi? I sukcesy modernizacyjne: osuszenie bagien, budowa dróg. Warto pokazać również, że poza Włochami jednak faszyzm to nie bufoniasta operetka czy pseudosielanka. Co z obozami koncentracyjnymi w Libii? A horror w Abisynii? Chociaż warto też podkreślić, że rasizm i antysemityzm włoski to w dużym stopniu blaga. Nie karano za związki mieszane w Afryce, a w Italii tamtejsi Żydzi prawie bez wyjątku dostali zwolnienia od wprowadzonych w 1938 roku praw antysemickich.

Tutaj – tak jak z Japonią – zrobiłbym całościową sekcję włoską, ciągnącą historię do 1945 roku w jednej sali wystawowej. Warto wspomnieć, czy RP była w stanie wojny z Italią. Była? No właśnie. Bo na pewno wojowała w Afryce Północnej, w tym pod Tobrukiem. Wystawa o Królestwie Włoch – tak jak o Cesarstwie Japonii – nie jest odpowiednio sformatowana. Warto po krótkim wstępie opisać dzieje międzywojennych Włoch, faszyzm, rojalizm, stosunki ze Stolicą Apostolską. Imperializm włoski od Albanii przez Grecję, a przedtem Afrykę. Jednym ciągiem pokazać i walki na froncie wschodnim, i zachowanie Włochów na ziemiach polskich jako sojuszników i więźniów III Rzeszy.
A potem Polaków w kampanii włoskiej, zdobycie Monte Cassino i ofensywę, która skończyła się w Ankonie. Potem historię II Korpusu, okupację Italii, walkę z miejscowymi komunistami, operacje w całej Europie, w tym i w okupowanym przez Sowietów kraju. I wystarczy. A nie przerywany film, jaki stworzono teraz w ramach wystawy.

Odrębna narracja Holokaustu
O Italii powinna być narracja całościowa – w stylu takim, w jakim opowiedziano o Holokauście. Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby opowieść o żydowskiej tragedii rwała się co salę i wątek podejmowano by selektywnie, w chronologii wydarzeń wojennych. Jeśli Holokaust jest odrębną narracją, to dlaczego wszystko nie może być w tym stylu? W każdym razie, mimo że wystawa dotycząca zagłady Żydów znajduje się dalej, warto wiedzieć, że w dużym stopniu jest plagiatem koncepcji zapożyczonej z US Holocaust Memorial Museum. Wiem, bo od czasu do czasu tam bywam, a przez pięć lat pro bono służyłem w tamtej radzie jako mianowany przez Prezydenta USA. Tak jak w Waszyngtonie, tak i w Gdańsku centralnym eksponatem jest bydlęcy wagon do wywózek na śmierć. Szkoda, że poprzedni guru nie pomyśleli o tym, aby uczynić bydlęce wagony symbolem muzeum. Jeden jedzie do Auschwitz, a drugi na Kołymę. Kolejna stracona szansa, aby być oryginalnym, aby opisać II wojnę światową wedle doświadczeń obywateli RP. No bo przecież twórcy wiedzieli, że na Sybir wywożono – obok Polaków – także i Żydów, Ukraińców, Białorusinów i innych. Tak jak do obozów koncentracyjnych założonych przez niemieckich narodowych socjalistów. Wagony bydlęce powinny łączyć, a nie dzielić cierpienia. Więcej wyobraźni, mniej niewolniczego naśladownictwa.

Ciągłość niemieckiej tradycji
Wracamy do chronologicznej sekwencji wystaw. Przedwojenna sekcja niemiecka jest do gruntownej przeróbki. Po co centralną figurą robić Leni Riefenstahl? Przesunąć ją gdzieś na bok – obok ekranu, na którym może lecieć jej „Triumph des Willens” – o parteitagu NSDAP. Można potem dać jej zdjęcie z września 1939 roku, gdzie po prostu straciła nerwy i popłakała się na widok egzekucji Żydów i polskich zakładników w Kutnie.
Koniecznie należy uwypuklić masowy udział zwykłych Niemców w projekcie narodowego socjalizmu. Na ścianach powiesić histeryczne witanie Hitlera, entuzjazm tłumów. I wszędzie mapy z wyborów. Najlepiej powiesić też obok mapy z lat siedemdziesiątych – pokazujące dobitnie, że tam, gdzie triumfowali narodowi socjaliści w latach trzydziestych, tam później zwyciężali socjaldemokraci. Czyli ciągłość niemieckiej tradycji. I statystyki referendów. Nie wystarczy (co powieszono później) antypolski cytat z Clausa Schenka von Stauffenberga. To nie arystokraci wybrali Hiltera, mimo że niektórzy z nich faktycznie go wspierali.
Dla równowagi może faktycznie wstawić przedwojennych przeciwników Hitlera – na prawicy nielicznych monarchistów i konserwatystów, głównie katolików, takich jak nasz bawarski powinowaty, Ewald Freiherr von Aretin, który przeżył Noc Długich Noży, ale trafił do Dachau. A na lewicy rozmaitych socjalistów narodowych – jak bracia Strasserowie czy komuniści i socjaldemokraci.
A dlaczego sprawy antysemickie zostały potraktowane tak skromnie? Nie łaska ich wrzucić centralnie? Są to sprawy dość ważne. Warto też dodać o prześladowaniu mniejszości polskiej – od Republiki Weimarskiej do III Rzeszy. I wstawić tutaj polskiego dyplomatę Jędrzeja Giertycha, który na tej niwie wydatnie pracował.

Ponura narracja o II RP
Sekcja polska to właściwie korytarz przechodni przez wyimaginowane polskie miasto przed wojną. Pierwszy krok i pierwsze wrażenie to ulotka na zamkniętym sklepie: „Nie kupuj u Żyda” czy coś w tym stylu. A pierwsze wrażenie bardzo się liczy. Nie ładniej byłoby najpierw pokazać, jak bogobojni idą do kościoła? Albo Uniwersytet im. Jana Kazimierza we Lwowie? Antyżydowskość naturalnie istniała. Ale jak to się miało do ataku Hitlera i Stalina na Polskę we wrześniu 1939 roku? Jaką historię chcemy pokazać? II wojny światowej czy przedwojenne relacje z mniejszością żydowską? A dlaczego nie pokazać bojkotu niemieckich przedsiębiorstw handlowych w Polsce przed 1939 rokiem? To było dobrze czy źle? Przynajmniej wiązało się to z gniewem Hitlera i jego towarzyszy na Polaków. Można też wspomnieć o bojkocie tzw. masłosojuzów, czyli spółdzielni ukraińskich. Czy to wzruszyło Stalina? Wątpliwe, ale po pierwsze – wzmocniło nienawiść Ukraińców do Polaków, a po drugie – dało amunicję propagandową Sowietom. Podobnie jak rozpędzenie zinfiltrowanej przez komunę białoruskiej Hromady.
W każdym razie w postmodernistycznej i postpolskiej narracji II Rzeczpospolita wyszła – z pewnymi wyjątkami – raczej ponura, autorytarna, antysemicka. Powtórzmy, że za pieniądze podatnika. Widocznie należała jej się inwazja niemiecko-sowiecka. Takiego szkaradnego bękarta rzeczywiście trudno żałować.
I tutaj narracja twórców muzeum niebezpiecznie doszlusowała do ducha Paktu Ribbentrop-Mołotow. I o to chodziło? Muzeum II wojny światowej to nie monografia o przedwojennych stosunkach polskiej większości z mniejszościami, a szczególnie Żydami. Temu poświęcone jest przecież Muzeum Polin w Warszawie. W Gdańsku – podkreślmy raz jeszcze – powinna być głównie większościowa, polska narracja o II wojnie. I do tego dopiero dołączane powinny być głosy mniejszościowe. Te nie powinny dyktować głównego nurtu opowieści, bo wtedy trzeba by Muzeum nazwać placówką mniejszościowej wrażliwości. Można i trzeba – w pewnym stopniu – taką wrażliwość uznać, ale nie może ona przesłaniać doświadczeń polskiej większości.

Nic o czerwonym postępie
Następna sekcja to czerwona rewolucja i białe powstanie w Hiszpanii. Należy sekcję tę rozmontować i wysłać do siedziby Kominternu w Moskwie – z gratulacjami, że pogrobowcy odtworzyli ducha czerwonego propagandysty, Willego Münzenberga. Naturalnie jest dla uprzedniej ekipy alibi. Wstawili skrawek białej propagandy, prawie bez żadnych tłumaczeń. Czerwona jednak naturalnie dominuje – na czele z kolejnym wpisem o „Związku Radzieckim”. Spisałem sobie też lewacką kalkę propagandową. Według twórców Muzeum, wojna w Hiszpanii to: a mutiny of a part of the Spanish army which was supported by rightist parties, the Fascist Falanga, and the Catholic Church („bunt w części hiszpańskiej armii, wspierany przez partie prawicowe, faszystowską Falangę i Kościół katolicki” – dop. Red.). Słowo daję – kalka z Münzenberga. A dlaczego brak zdjęć zbeszczeszczonych kościołów, cmentarzy czy sprofanowanych zwłok księży, zakonnic i zakonników? A rzezi więźniów politycznych? A sowieckiej dominacji w czerwonej Hiszpanii? A masowych grobów pełnych kobiet i dzieci? To był właśnie znak czerwonego postępu. Twórcy wystawy byli zbyt tolerancyjni, aby takie rzeczy pokazać.

Znów ohydna RP
W sekcji o „drodze do wojny” rzuca się w oczy głównie uwypuklona i kolorowa sekcja o zajęciu Zaolzia przez Polskę. Nota bene w pewnym momencie twórcy tak skomentowali pewien aspekt traktatu wersalskiego: „oderwanie Gdańska od Niemiec”. Po pierwsze – warto wspomnieć, jak Prusy oderwały Gdańsk od I RP. Po drugie – a Czesi nie oderwali Zaolzia od Polski? Widocznie nie. Czyli znów narracja o tej ohydnej RP. A powinno być tak: umowa polsko-czeska z 1918 roku, agresja Czechów na Zaolzie w 1919, czeska pomoc bolszewikom w 1920 (strajk kolejarzy, aby nie doszła do Polski pomoc wojskowa Zachodu). A następnie czechosłowacki wybór, aby poddać się Niemcom. Elity czeskie mogły przecież nie zgodzić się na Monachium i walczyć. Ich państwo miało nie tylko najlepsze w Europie fortyfikacje, ale również najlepiej technicznie wyposażoną armię. Cały ten sprzęt wpadł w ręce Hitlera. Podobnie jak niesamowicie rozwinięty przemysł.

Potem po prostu Czesi dostosowali się do okupacji. Niemcy traktowali ich raczej dobrze (oprócz Żydów). Terror był minimalny. Przeciętny czeski robotnik miał większe przydziały żywności niż niemiecki pracownik w Rzeszy. Podziemia prawie nie było, a w 1942 roku czescy urzędnicy w kraju zbuntowali się przeciw swoim władzom w Londynie i odmówili wykonywania rozkazów w reakcji na pojedyncze akcje zbrojne czeskich cichociemnych, których wynikiem była śmierć kilkuset zakładników w ramach niemieckich retorsji. Opisuje to wyczerpująco Vojtěch Mastný, o czym mózgi Muzeum nie miały widocznie pojęcia. Jasne jest, że Czechy i Morawy potrzebują własnej wystawy na boku, aby to wszystko odpowiednio wytłumaczyć. I dodać, że nie było kary śmierci za pomoc Żydom. Niewielu jednak pomagało. Może należałoby tutaj wstawić tabelę, gdzie w Europie były jakie kary za ratowanie żydowskich współobywateli i co z tego wynikało? Na przykład warto wiedzieć, że ludzie, którzy przechowywali Annę Frank, nie tylko zostali zadenuncjowani przez holenderskich sąsiadów, ale też że dostali łagodną karę obozu pracy. Wojnę przeżyli.

REKLAMA