Petycja do Białego Domu o ochronę wolności słowa w Internecie ma 100 tysięcy podpisów. Prezydent Trump musi się do niej odnieść

Trump Twitter
Donald Trump. / Źródło: Twitter
REKLAMA

W ciągu zaledwie 3 dni petycja zatytułowana „Chrońmy Wolność Słowa w Publicznej Przestrzeni Cyfrowej” uzyskała ponad 100 tysięcy podpisów. Zgodnie z prawem tyle wynosi minimalna liczba, by administracja Białego Domu musiała się do niej oficjalnie odnieść.

Sam Donald Trump nie potrzebuje wielkich zachęt do tego, by zająć się coraz powszechniejszą cenzurą w mediach społecznościowych. Już w czwartek 30 sierpnia mówił, iż największe firmy internetowe jak Google, Amazon i Facebook są w sytuacji, w których być może trzeba będzie podjąć działania antymonopolowe. Petycja niewątpliwie jednak wzmacnia jego stanowisko i pozycję w ewentualnej akcji przeciwko cyfrowym gigantom.

REKLAMA

Autorzy petycji napisali:

„Internet jest współczesną przestrzenią publiczną, gdzie wygrywa i przegrywa się batalie polityczne, gdzie dziennikarze kreują i dystrybuują informacje i gdzie rodzą się ruchy obywatelskie. Tymczasem wolny i otwarty Internet zaczął być miejscem kontrolowanym, cenzurowanym i zmonopolizowanym przez kilka nieponoszących żadnej odpowiedzialności firm. Poprzez blokowanie użytkowników firmy te skutecznie usuwają politycznie niemile widzianych Amerykanów z przestrzeni publicznej. To niszczy nasze wspólne wartości jakimi są wolność słowa i wolność mediów.

Prezydent powinien zwrócić się do Kongresu, by na podstawie Pierwszej Poprawki o Ochronie Wolności Słowa – uchwalono prawo zabraniające mediom społecznościowym blokowania użytkowników. Prawo do blokowania zgodnych prawem treści powinni mieć indywidualni użytkownicy, a nie Mark Zuckerberg, czy Jack Dorsey (szef Twittera – przyp. red.).

Trump wielokrotnie już mówił o panującej w mediach cenzurze, której sam stał się ofiarą. Według prezydenta ograniczana jest dystrybucja jego treści na Twitterze i Facebooku. Według niego internetowi giganci wyraźnie sprzyjają Demokratom i blokują treści pochodzące od konserwatystów i Republikanów.

Wskazując na Google w rozmowie z agencją Bloomberg powiedział, że: „konserwatyści są traktowani przez niego bardzo źle”

Mówiąc o możliwych działaniach antymonopolowych wskazywał na to, iż niektóre firmy osiągnęły na rynku internetowym taką pozycję, że ograniczają rozwój konkurencji. W skrajnych przypadkach działania antymonopolowe mogą polegać nawet na przymusowym podziale firmy. Tak stało się niegdyś w przypadku gigantów naftowych, czy firm telekomunikacyjnych.

Na razie Trump nie chce komentować takiej możliwości.

Nie chcę na razie wypowiadać się na temat podziału Facebooka, czy Amazona – mówił w rozmowie z agencją Bloomberg.

Joseph Farah, założyciel WND – jednej z pierwszych agencji informacyjnych w internecie wielokrotnie wskazywał na istnienie „cyfrowego kartelu” składającego się z Google, YouTube, Facebooka, Twittera, Applea i Amazon. Firmy miały zawrzeć porozumienie ze skrajnie lewacką organizacją Southern Poverty Law Center, która na ich potrzeby określa co jest mową nienawiści, i które konta usuwać pod pretekstem, że promują rasizm, czy nazizm.

Cenzura z internetu tymczasem zaczyna się przenosić już do świata realnego. Demokratyczny kongresmen Keith Ellison napisał list do szefa Amazon, by firma ta stosowała się do wskazówek lewackiego Southern Poverty Law Center, które miałoby określać które książki dopuszczone byłyby do sprzedaży przez Amazon.

Sprawa powstrzymania cenzury w mediach społecznościowych staje się coraz bardziej pilna. 8 listopada odbędą się w USA wybory do Kongresu i na gubernatorów. Republikanie są systematycznie sekowani w internecie. Do tego stopnia, że nie tylko ogranicza się dystrybucję treści, ale nawet do platform, na których zbierane są pieniądze na kampanie wyborcze.

Sam Trump nigdy nie ukrywał, że swoje zwycięstwo w dużej mierze zawdzięcza obecności w mediach społecznościowych. To dzięki nim mógł docierać ze swoim przekazem bez obawy, że zostanie on zmanipulowany, czy zakłamany. Jednak od 2016 roku sytuacja zmieniła się diametralnie. Cenzurowanie, które wtedy zdarzało się incydentalnie stało się powszechną na co dzień stosowaną praktyka.

REKLAMA