Politycy PiS zaczęli kolportować informacje, że jeszcze przed jesiennymi wyborami samorządowymi emeryci mogą liczyć na swoją wersję programu socjalnego „500 plus”. Nieoficjalnie politycy PiS mówią, że badane są następujące możliwości: trzynasta emerytura, dodatki od 100 zł do 500 zł, a nawet zwolnienie emerytur z PIT-u. To ostatnie polega w gruncie rzeczy na przerzucaniu pieniędzy z jednej państwowej kieszeni do drugiej i było od dawna postulowane.
Kiełbasa wyborcza dla emerytów od PiS ma zapewnić partii Jarosława Kaczyńskiego większą reprezentację w samorządach i możliwie jak najwięcej z nich „odbić” z rąk opozycji. Idea jest czytelna – problem w tym, że stan finansów państwa za rządów PiS daleki jest od głoszonego przez propagandę. Krótko mówiąc: możliwości rozdawania pieniędzy przez państwo są coraz mniejsze. Prawie na pewno dodatek dla emerytów będzie więc świadczeniem jednorazowym. Już dziś bowiem sztywne wydatki państwa powodują duże kłopoty z domknięciem budżetu.
Dopóki jest koniunktura gospodarcza, to wszystko gra. Problem zacznie się, gdy nastąpi spowolnienie wzrostu gospodarczego lub kryzys. Wówczas sztywne wydatki socjalne budżetu będą ciążyć jak kamień na szyi topielcowi. Dodatkowa emerytura to koszt dla budżetu ok. 15 mld zł rocznie, zwolnienie emerytów z PIT – ok. 14 mld zł. Dlatego realna jest w zasadzie tylko wypłata dodatków w wysokości do 500 zł. W zależności od tego, ile i komu, daje to maksymalny koszt ok. 4 mld zł. Ale najważniejsze jest to, iż będzie to wydatek jednorazowy, a nie sztywny.
Efekt rozdawania pieniędzy
Politycy PiS podkreślają, że program „500 plus” zlikwidował ubóstwo w 70-80 proc. rodzin z dziećmi. Negatywną konsekwencją, którą się marginalizuje, jest odejście kobiet z rynku pracy. Tylko od lipca 2016 do czerwca 2017 roku z pracy zrezygnowało 103 tys. kobiet. W znacznej części chodzi o te z małych miast i słabo wykształcone.
Według danych GUS z lutego br., aktywność zawodowa młodych kobiet jest najniższa od 1999 roku. Oznacza to, że za kilkanaście lat, gdy te kobiety stracą uprawnienia do pobierania „500 plus”, będziemy mieć do czynienia z problemem ubóstwa w tych rodzinach. Powrót do pracy po kilkunastu latach absencji na rynku będzie trudny. O braku emerytury nawet nie trzeba wspominać. Już dawno wiadomo, że polski system ubezpieczeń splajtował i za kilkanaście lat zwyczajnie nie będzie go stać na utrzymanie rosnącej rzeszy emerytów.
Program „500 plus” nie zrobił również żadnego przełomu w spadającej liczbie urodzeń. Rzeczywiście tuż po wprowadzeniu programu miał miejsce mały baby boom (ok. 30 tys. urodzin więcej), ale dotyczył on kobiet, które już miały dzieci. Liczba rodzących pierwsze dziecko jak spadała, tak spada. W Polsce na kobietę w wieku rozrodczym przypada 1,44-1,45 dziecka. Aby liczba Polaków się nie zmniejszała (tzw. zastępowalność pokoleń), ten wskaźnik musi wynosić minimum 2,05-2,1.
Dochodzi też kwestia spadku wartości pieniądza, czyli inflacji, do której „500 plus” bardzo się przyczynił. Jak wyliczył „Super Express”, świadczenie dziś ma wartość nabywczą o 20 proc. mniejszą niż na początku działania programu.
Wszyscy chcą pieniędzy
Najpoważniejszym efektem „500 plus” jest jednak rozbudzenie ambicji finansowych sfery budżetowej. Dziś PiS już ma kłopot z protestującymi lekarzami i policjantami, a na tym bynajmniej się nie skończy. Silne i dobrze zorganizowane grupy zawodowe umieją liczyć. Skoro rząd PiS znalazł 20 mld zł rocznie na „500 plus”, to odpowiednio przyciśnięty znajdzie również pieniądze na podwyżki – rozumują związki branżowe.
Pod koniec sierpnia weszła w życie ustawa dająca obowiązkowe podwyżki tym lekarzom, którzy w danej placówce zadeklarują wyłączną etatową pracę. Podwyżki mają też dostać lekarze rezydenci, którzy zadeklarują, że po zakończeniu rezydentury zostaną w Polsce. W efekcie już w pierwszych dniach września okazało się, że szpitalom brakuje na owe podwyżki pieniędzy.
Protestują – i to coraz ostrzej – policjanci. Po akcjach polegających na dawaniu pouczeń zamiast mandatów szykowane są następne protesty. Policyjne związki zawodowe chcą przede wszystkim pieniędzy – 650 zł podwyżki na etat – i przywrócenia starych przepisów pozwalających szybciej przechodzić na emeryturę. Poparcie dla strajku i jego postulatów deklaruje 99 proc. policjantów. Związki zawodowe chcą także coraz wyższej płacy minimalnej. Rząd zobowiązał się do podniesienia jej w 2019 roku do 2220 zł, a związki chcą co najmniej 2383 zł, co stanowi 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Niezadowolenie z rządowych propozycji podwyżek manifestują też związki zawodowe nauczycieli – ci chcą w 2019 roku podwyżek aż o 1000 zł miesięcznie.
Te roszczenia, które uwolniło i spotęgowało PiS, dziś nawet jego polityków przyprawiają o przysłowiowy ból głowy. Nikt nie ma pomysłu, jak znaleźć pieniądze, aby dać wszystkim. Po cichu zaś nadchodzi wielki kryzys finansów publicznych. Finanse publiczne Polski, których centrum jest system ubezpieczeń społecznych (czyli obowiązkowa składka na przyszłą emeryturę), przypominają bowiem klasyczną piramidę finansową.
Piramida działa tak, że to, co wpłacisz do niej, przeznaczone jest na bieżące wypłaty. A jak będziesz chciał wypłacać, to potrzeba nowych chętnych. W tego typu schemacie zrobiła się dziura, o której wiadomo już od blisko 20 lat. Z powodu braku przyrostu demograficznego nie będzie komu pracować i płacić podatków, aby za kilka lat sfinansować wypłatę emerytur. Ten system od nazwiska pomysłodawcy – wybitnego niemieckiego polityka Ottona von Bismarcka – nazywany jest bismarckowskim. Gdy wprowadzał go Bismarck, miało to większy sens.
W 1889 roku średnia długość życia w Niemczech wynosiła nieco ponad 50 lat, a prawo do pobierania emerytury przyznawano tym, którzy ukończyli 65 lat. Gdy w 1910 roku zdano sobie sprawę ze skokowego wzrostu średniej długości życia do 64 lat, natychmiast podniesiono wiek emerytalny do 70 lat. Gdyby więc odwołać się do założeń systemu bismarckowskiego, emerytura powinna być wypłacana dziś ok. 75 roku życia. O takim wieku jako docelowym mówił otwarcie za rządów PO-PSL jeden z polskich ekspertów od systemów emerytalnych prof. Marek Góra.
Ten system PO ratowała łamaniem umowy społecznej i przesuwaniem wieku, od którego można pobierać emeryturę. PiS przywróciło stare zasady, ale systemu nie zmieniło. On się zwyczajnie wali. A do starych zobowiązań, na które nie ma pieniędzy, doszły nowe – z socjalnego planu PiS. Dziś Polska i jej gospodarka przypominają statek, który wziął kurs na górę lodową i ma zablokowany ster. Dowodzący okrętem zresztą niespecjalnie mają ochotę manewrować statkiem, aby uniknąć zderzenia. Liczą, że owa góra (w naszym wypadku załamanie się finansów państwa) zwyczajnie zniknie.
Najlepszym komentarzem do takiej strategii jest przypomnienie młodzieżowej „bajki o łódce”, czyli „nie łódź się!”. Zderzenie nastąpi raczej prędzej niż później i wówczas coś trzeba będzie naprawdę zmienić.
Jan Piński