O naszych sprawach trzeba stale przypominać. Dotyczy to nie tylko wałkowanej przez ToSo operacji antypolskiej NKWD, ale też innych rzeczy. Ale jak to zrobić, gdy życia nie starcza?
Wciąż coś wpada w rękę i nie ma w większości przypadków czasu, aby takie sprawy nagłośnić. Człowiek usłyszy, a nawet przeczyta, przyswoi to, ale odłoży te sprawy na bok, zajęty czym innym. A informacje wsiąkną. Poza tym czasami dzieje się tyle rzeczy, że trudno zaiste wszystko ogarnąć. Na przykład dopiero teraz dowiedziałem się, że wyszła (nareszcie!) książka o więźniarkach komuny w latach 1944-1956 w okupowanej przez Sowiety Polsce. Nie wiem, jak wartościowa jest monografia Anne Müller pt. „If the Walls Could Speak: Inside a Women’s Prison in Communist Poland” (Oxford University Press, New York, 2017). To samo dotyczy pracy Setha G. Jonesa „A Covert Action: Reagan, the CIA, and the Cold War Struggle in Poland” (W.W. Norton, New York, 2018), którą mam dostać za parę dni.
Przyznam, że bardzo często jak coś przegapię, to podsyła mi to mój kolega z Kanady, Mark Paul. On jest po prostu Skarbem Narodowym. To prawda, że ja też mu posyłam to, na co trafię, a wiem, że go interesuje, ale on jest wręcz niesamowity. Mało kto jest tak zorganizowany i zdyscyplinowany. Stale siedzi, dłubie, wyłapuje. I wiecznie pisze. Uzupełnia swoje dzieła, część z nich jest dostępna w internecie – a to na witrynie „Glaukopisu”, a to na witrynie Kongresu Polsko-Kanadyjskiego. I przysyła mi często rzeczy, abym je rozpowszechnił, co zwykle odnotowuję. I tak będzie tym razem.
Polacy jako największe zagrożenie
Jak pisałem prawie 25 lat temu w swojej pracy „Ciemnogród. O prawicy i lewicy”, rzeź Polaków w Sowdepii zaczęła się naturalnie podczas rewolucji bolszewickiej i wojny domowej. Potem nabrała bardziej zorganizowanych form w latach dwudziestych, głównie w trakcie zwalczania religii i instytucji religijnych, w tym przede wszystkim Kościoła katolickiego. W Sowietach katolicyzm uznawany był za „polską religię”, tak jak przedtem w Rosji carskiej. Być może dalsze badania pokażą, że w trakcie tzw. NEP-u Polacy ucierpieli też jako „spekulanci”. Dostawali przecież paczki z RP, a część z nich miała pochowane złoto i inne precjoza, którymi obracali, aby przeżyć, a nawet – w niektórych wypadkach – aby prosperować pod bolszewikiem.
Następne ciosy, jakie poszły w sowieckich Polaków, związane były z dwoma czynnikami: kolektywizacją i korienizacją (ukorzenianiem). Ta druga polityka polegała na wymuszeniu na mniejszościach, aby stały się narodowe w formie, a sowieckie w treści. Czyli skomunizowanie pod płaszczykiem patriotyzmu. Taki wieloetniczny monolit sowietyzacyjny. Stalin skończył tę politykę, a zastąpił ją zwalczaniem „odchylenia nacjonalistycznego” i pełną sowietyzacją w formie rusyfikacyjnej. Podobnie porzucił NEP, postawił na industrializację oraz na kolektywizację rolnictwa. Głównym wrogiem stał się tzw. kułak, czyli zamożny gospodarz, a koniec świata następował, jeśli był on innej niż rosyjska narodowości. Wtedy dostawał podwójnie: jako „kułak” i jako „nacjonalista”.
Nie było bodaj gorszych nacjonalistów niż Polacy, bowiem uważano ich za agentów ościennego państwa – Polski. A na dodatek RP pobiła jako jedyna w historii Armię Czerwoną w polu i do połowy lat trzydziestych Kreml uznawał Polaków za największe zagrożenie dla Związku Sowieckiego obok Brytyjczyków i Japończyków.
Ponadto większość naszej szlachty zagrodowej podpadała jako „kułacy” (ziemiaństwo wymordowano bądź przepędzono z centralnych i wschodnich ziem ukraińskich i białoruskich do 1921 r.). Kułacy siedzieli w okolicach i zaściankach, krnąbrnie wzdychali do Polszy, bezczelnie trzymali się swojej religii. I jeszcze prosperowali. W większości nie chcieli do kołchozów. Chłopi identyfikujący się z polskością (a tacy też byli) – również. Dlatego znaleźli się na celowniku Moskwy.
Gwoli prawdy, inne nacje sowieckie – nawet jeśli zyskały na zniknięciu „panów” (czy to polskich, czy rosyjskich, czy innych) – nie bardzo ekscytowały się bolszewickimi eksperymentami. Szczególnie wroga bolszewikom była wieś. Polacy nie garnęli się do sowieckiego rolnictwa kolektywnego.
Możemy założyć – a szczegółowych badań kompleksowych jeszcze nie ma – że Polacy byli nie tylko „rozkułaczani”, ale również „rozpolaczani”. Jak podaje Terry Martin w książce „The Affirmative Action Empire: Nations and Nationalism in the Soviet Union, 1923-1939” (Cornell University Press, Ithaca and London, 2001), str. 320-321, Polacy „byli celem największego natężenia ludowej i miejscowej komunistycznej wrogości podczas kolektywizacji (…). Polakom otwarcie mówiono: »rozkułaczamy cię nie dlatego, że jesteś kułakiem, ale dlatego, że jesteś Polakiem«”.
Anne Applebaum uważa, że podczas kolektywizacji najbardziej ucierpieli Ukraińcy – głównie z powodów narodowych. W sensie ogólnej liczby ofiar zapewne tak. W sensie procentu zmarłych i zabitych w stosunku do całej populacji to pewnie Polacy górowali w tej kategorii bądź byli w niej nadreprezentowani. Warto też sprawdzić procent trupów kazachskich i kozackich. Rosjanie na Powołżu również nie pozostają w tyle jako ofiary bolszewików podczas kolektywizacji.