W Katowicach trwa ciągle zlot wyznawców religii klimatycznej, podczas którego można usłyszeć i przeczytać takie bzdury, że aż włos się na głowie jeży. Najlepsze, a może najgorsze, jest to że sensu teorii wyznawców globalnego ocieplenia i zmian klimatu nie potwierdzają nawet ich dane.
Dobrego wolnościowego zmasakrowania religii klimatycznej podjął się Tomasz Wróblewski z WEI. W swoim najnowszym podcaście opowiedział o tym, jak kształtowana jest religia klimatyczna. Dlaczego właśnie tak ją nazywa?
Dlatego, że przekaz informacji o zmianach klimatu, a także radykalne eliminowanie z życia naukowego tych klimatologów, którzy nie płyną z głównym ściekiem, wskazują że zmiany klimatu nie są twardo udowodnione naukowo i istnieją naukowcy, którzy się z tym nie zgadzają.
– Jeżeli założymy, że każde państwo, spełni wszystkie zobowiązania paryskie do 2030 roku, to Komisja Europejska szacuje obniżenie emisji CO2 o 60 miliardów ton, co i tak stanowi mniej niż 1 procent tego, co jest potrzebne do osiągnięcia zakładanego celu – mówi Wróblewski.
– Przy czym nawet ten 1 procent oznaczałby skurczenie się globalnej gospodarki o 2 biliony dolarów rocznie, przy 78 bilionach światowego produktu. Koszt operacji do 2030 roku wyniósłby jakieś 22 biliony dolarów – wylicza ekspert WEI.
– ONZ w oficjalnym dokumencie prezentowanym przed szczytem w Katowicach straszy, że koszt katastrofy, jeżeli nic nie zrobimy i będziemy dalej tkwili w rozpuście, to będzie jakieś 10 procent światowego produktu w czasie…100 lat – wskazuje dalej.
– Ja tutaj korzystam z oficjalnych danych ONZ i międzyrządowego zespołu ds. zmian klimatu. Mówimy, że jeżeli nic nie będziemy robili to koszt zmian klimatycznych do 2030 roku będzie na poziomie 900 miliardów, a koszt wywracania gospodarki do góry nogami, żeby zaspokoić oczekiwania kościoła ekologicznego to 22 biliony – podsumował Wróblewski.