Nepotyzm plus. Córka Cymańskiego na radną, syn na radnego, teraz jeszcze posadka w Enerdze. Cymański: nie wstydzę się

Tadeusz Cymański/ PAP: Stanisław Rozpędzik
Tadeusz Cymański/ PAP: Stanisław Rozpędzik
REKLAMA

PiS bohatersko piętnował nepotyzm PO a politycy tej partii zapewniali, że ich ten problem nie dotyczy. Mimo tych zapewnień PiS okazał się nieodporny na tę chorobę. Kolejnym przykładem jest przypadek dzieci posła Tadeusza Cymańskiego, a także pozycja i pensja współpracowniczki prezesa NBP Adama Glapińskiego.

Marta Cymańska, 29-letnia córka Tadeusza Cymańskiego, jednego z prominentnych polityków rządzącej formacji, formalnie zapisanego do Solidarnej Polski, została radną, startując z 3. miejsca na liście PiS.

REKLAMA

– Bo nadaje się do polityki – przekonywał papa Cymański. Jednak nędzne 2 tys. diety nie starczyły córeczce.

Panna Cymańska otrzymała więc pracę w spółce Energa, w której większość udziałów ma skarb państwa, czyli spółka jest de facto kontrolowana przez rządzący PiS. Świadczy o tym też dość spora liczba pisowskich samorządowców z poprzedniej kadencji, którzy byli zatrudnieni na kierowniczych stanowiskach w tej spółce.

Jak się okazuje także syn Cymańskiego, Maciej nadaje się do polityki. Został radnym Malborka z ramienia partii-matki.

Poseł Cymański nie widzi problemu w błyskawicznej karierze córki córki.

– W poprzedniej firmie moja córka miała podobne zarobki i była team leaderem, więc nie jest to tego typu historia jak te, o których się mówi i pisze. Praca w Enerdze nie była dla niej żadnym awansem ani prestiżowym, ani finansowym – oświadczył Tadeusz Cymański w rozmowie z portalem gazeta.pl.

Poseł podał, że nie zabiegał o posadę dla córki, a zmiana przez nią pracy nie jest przypadkiem obsadzania stanowisk członkami rodzin polityków. – To nie jest nepotyzm – zapewnił. – Nie robię nic, czego musiałbym się wstydzić – dodał.

Nie byłoby problemu, gdyby dzieci polityków PiS pracowały w prywatnych spółkach lub zakładały własne firmy. Praca w firmach państwowych zawsze będzie miała posmak nepotyzmu.

Inny bulwersujący przypadek to Martyna Wojciechowska, dyrektor w NBP, jedna z najbliższych współpracowniczek prezesa Glapińskiego. Gdy polityk przejął NBP w swoje ręce dał jej zarabiać 65 tys. zł miesięcznie, sumując wszystkie zarobki. Przy czym tak szalone pieniądze dostaje osoba bez żadnych szczególnych kwalifikacji bankowych.

Źródło: gazeta.pl

REKLAMA