Marsz feministek w Waszyngtonie. Szykuje się sabat przeciw Trumpowi

Zdj. ilustracyjne
REKLAMA

Po raz trzeci już w Waszyngtonie manifestowały feministki w ramach tzw. Marszu Kobiet. Data 19 stycznia jest związana z zaprzysiężeniem na prezydenta USA Donalda Trumpa. Lewacy tradycyjnie nie umieli się pogodzić wtedy z wynikami demokratycznych wyborów. Czego chcą teraz?

Oficjalnie chodzi o „prawa kobiet”. Postulaty poszerzono o kobiety „całego świata”. Na manifestacji żądano podwyżki płacy minimalnej, wspomagania prokreacji (a może właściwiej i nazywając rzeczy po imieniu – in vitro i zarazem prawa do aborcji), wreszcie socjalistycznego systemu służby zdrowia. Organizatorzy nie ukrywają, że chodzi im przede wszystkim o „mobilizowanie kobiet do głosowania w wyborach prezydenckich w 2020 r.”, oczywiście przeciw Trumpowi.

REKLAMA

Były też pochwały „postępu”. W wyborach do Kongresu wybrano bowiem największą w historii liczbę kobiet, a dodatkowo znalazły się tam Demokratki, które są też pierwszymi wybranymi do tej izby Indiankami i muzułmankami.

Uczestnicy marszu w Waszyngtonie ubierali różowe czapki (symbol ruchu), a podobne manify organizowano także w m.in. Bostonie, Houston, Baltimore i Denver. Dobrą wiadomością są występujące w tym ruchu podziały. Niektóre panie obrzucają się oskarżeniami o… antysemityzm. Chodzi o to, że pani Tamika Mallory, jedna ze „współprzewodniczących” „Marszu Kobiet” wzięła udział w spotkaniu z liderem ruchu „Nation of Islam”, który jest z antysemityzmu znany.

REKLAMA