
„Wyborcza” chciała chyba ukazać wizję świata, gdzie oświeceni, wspaniali ludzie są uciemiężani przez Kościół, podczas gdy wyszła farsa ukazująca życiowych frustratów, którzy swoje słabości charakteru wyładowują na katolikach.
W tekście „Posyłają dzieci na religię, choć sami odeszli od Kościoła. Dlaczego?” na portalu wyborcza.pl czytamy, że 32-letnią Annę, która jest dziennikarką najbardziej frustruje to, że „nie umiem postawić się swojej matce i zdecydować: moje dziecko nie będzie chodziło na religię”.
Anna pochodzi z Mińska Mazowieckiego. Jej dziadek był kościelnym i miał siostrę zakonnicę. Ojciec i wujek pomagali grabarzowi a chrzestny jest księdzem. W dalszej rodzinie również jest ksiądz.
– To była pobożność w ludowym stylu. Klepanie różańców, zdrowasiek. Czy mnie to raziło? Tak, choć był moment, że sama w tym uczestniczyłam – mówi.
Po liceum wyjechała do Warszawy. Zamieszkała z chłopakiem bez ślubu i nie chodziła do kościoła na Msze święte. Gdy przyjeżdżała do domu, udawała pobożna córkę przed matką. Po pewnym czasie wzięła ślub, urodziła dziecko i wzięła rozwód.
– Dla mojej mamy to była straszna tragedia. Chciała wzywać egzorcystę – twierdzi Anna.
Ostatecznie wyszło, że jej dziecko zaczęło chodzić na lekcje religii. Sama nawet przyznaje, że samo chciało.
– Nic mnie tak nie denerwuje jak to, że nie umiem postawić się swojej matce ani przekonać siebie i zdecydować: moje dziecko nie będzie chodziło na religię – mówi Anna.
I oto cała tajemnica mody na „oświeconych” i „racjonalnych” ateistów w wrogich duchowieństwu w mediach i polityce.
Życiowe przegrywy, które nie potrafiły postawić się rodzicom postanawiają teraz bez kontaktu z potencjalnymi odbiorcami – na łamach gazet i Internetu – wymyślać bajki o „masowej pedofilii”, „katobiznesie” i zwalać winę za całe zło tego świata na Kościół, by rozładować swoje frustracje z młodości.
Źródło: wyborcza.pl/nczas.com