
Wdowa po Pawle Adamowiczu znów nie zawiodła. W wywiadzie dla „Newsweeka” opowiedziała m.in. o niedzielnym poranku. Przyznała, że jej mąż był tak roztrzęsiony, że „nie mógł nawet włączyć TVN24”.
Tomasz Lis pytał Magdalenę Adamowicz, jak wyglądało życie rodziny od czasu przejęcia władzy przez PiS.
– Właściwie nie oglądaliśmy TVP, ale wszystko do nas docierało. Przyjaciele i znajomi mówili, co się wyczynia. Osaczano nas. (…) W 2017 roku, dzień przed Wigilią wezwano nas do prokuratury do Wrocławia. Dzień przed Wigilią! – lamentowała wdowa.
Chodziło o uzupełnienie zarzutów w związku z nieujawnieniem dochodów.
– Zarzut ten został im przedstawiony w sierpniu 2016 r. przez funkcjonariuszy skarbowych Pierwszego Urzędu Skarbowego w Gdańsku. W grudniu 2017 r. zarzut ten został uzupełniony o kwotę zaniżonego podatku dochodowego od osób fizycznych w związku z niewłaściwym rozliczaniem dochodu — wyjaśniła Rzecznik Prokuratury krajowej prok. Ewa Bialik w styczniu 2018 roku.
Żona zmarłego prezydenta opowiedziała także o poranku 13 stycznia.
– W Kalifornii był wieczór. Poranek w Polsce. Paweł zadzwonił bardzo wcześnie. Nie mógł spać. Mówi: „Miałem fatalną noc, jakieś koszmary, w końcu o piątej siadłem do biurka, a teraz idę na 7 do kościoła”. Był jakiś roztrzęsiony i nawet nie mógł włączyć TVN24, bo coś poprzełączał w pilotach. Więc go na odległość instruuję: to musisz, tamto. Udało się – wspominała.
W wywiadzie naczelnego „Newsweeka” z Adamowicz padły także słowa dotyczące pogrzebu prezydenta Gdańska i obecności przedstawicieli władz państwowych, usadzonych w piątym rzędzie.
– Prawdę mówiąc, miałam wątpliwości czy oni tam w ogóle powinni być. Dałam sygnał, że nie chcę ich w zasięgu swojego wzroku, że nie życzę sobie nikogo z rządu – podkreśliła wdowa po Adamowiczu.
Źródło: Newsweek/PAP